Strach ma tylko duże oczy  | Sum#2

Strach ma tylko duże oczy | Sum#2

Miałyście kiedyś takie poczucie, że jakaś ogromna szansa przeszła Wam koło nosa?
Ja tak miałam.
Kiedyś miałam okazję wyjechania na trzy miesiące na praktyki za granicę. Praca byłaby w polskiej firmie, gdzie wszyscy mówią po polsku, z zakwaterowaniem, a co najlepsze mieszkanie znajdowało się na terenie pracy, jakieś 10 metrów od niej i co?I spanikowałam.
Strach był tak ogromny, że w ostatniej chwili wycofałam się, nie pojechałam.
Do dziś tego żałuję, choć od tamtego czasu minęło już… – pięć lat? Plus, minus.

Strach ma tylko duże oczy | Sum#2

Naprawdę, z przeogromną goryczą wspominam tamten czas, tamten wybór. To wtedy postanowiłam sobie, że już nigdy nie spanikuję i nie wycofam się jeśli tylko los da mi szansę!

I gdybym miała się porównać do czegokolwiek, miałabym porównać swoją odwagę i drogę od pomysłu do realizacji, powiedziałabym, że jestem jak ciasto drożdżowe szykowane na wypieki. Ja po prostu muszę do decyzji dojrzeć.
Teraz jestem już troszkę starsza i wiem, że ciasto drożdżowe nie musi rosnąć na blacie kuchennym pod ściereczką, równie dobrze można włożyć je do nagrzanego piekarnika.
I w lutym właśnie tak zrobiłam! Swoje lęki i strachy włożyłam do piekarnika, aby szybciej się ich pozbyć i szybciej delektować się ciastem!

Może ciasto mi nie wyrośnie, może to będzie zakalec, a może zamiast cukru dodam do niego sól i wszystko pójdzie do kosza. Ale w lutym spróbowałam! Odważyłam się, zaryzykowałam, podjęłam decyzję o działaniu a nie o ucieczce.
Nie, nie wyszłam ze swojej strefy komfortu. Lubię komfort i chętnie sobie w nim posiedzę. W lutym po prostu odważyłam się dać sobie szansę i wcielić w życie myśl, która narodziła się kilka lat temu – zaryzykuj, nic nie tracisz. Za trzy miesiące już nikt nie będzie o twojej gafie pamiętał…

Wiecie, czasem boimy się zbłaźnić.
Nikt nie lubi (ani nie chce mieć świadomości) kiedy za jego plecami inni sobie drwią, kpią z podjętych wyborów, śmieją się z poniesionych strat. Tylko… czy tacy ludzie są warci naszej uwagi, naszej energii i naszej bierności?

A jeśli nawet ktoś wypomni mi ten głupi ruch, głupi, bo wykonany w ekscytacji, w nadziei i bez przemyślenia – wzruszę ramionami, uśmiechnę się do siebie i zrzucę go na barki błędów młodości! Bo i młodość ma swoje prawa!

I luty kończę właśnie z takim uśmiechem na buzi – zaryzykowałam. Odważyłam się i spróbowałam. I więcej sobie w brodę pluć nie będę.

A poza tym…

W lutym napisałam dla Was ebooka, z którego się bardzo, bardzo cieszę!
Ten ebook to taki przedsmak tego, na co chcę się porwać! Nie wiem czy ten pomysł zrealizuję czy nie, ale bardzo bym chciała i na pewno zrealizować go spróbuję. A moim pomysłem jest napisanie książki!
Napisanie książki o życiu wolniej w mieście, o dzieleniu życia na etat i czas wolny, i poczuciu szczęścia jakie daje życie bez pośpiechu, bez presji czasu i społeczeństwa. I nawet te poukładane majtki w szafie zaczynają nabierać większego sensu.

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

W lutym stworzyłam też nową zakładkę sekcji BLOG o nazwie kalendarz treści. Znajdziecie tam wszystkie posty, które pojawiły się na blogu w 2020 roku, a także tematy tych postów, które dopiero się pojawią :)
To tak po to, abyście wiedzieli czego się spodziewać i szybko mogli odnaleźć posty, które szczególnie Wam się spodobały <3

 

Wiecie, tak podsumowując ten miesiąc, stwierdzam, że luty był naprawdę dobrym miesiącem! Dobrym, choć na pozór nic szczególnego się nie wydarzyło… Po tych wszystkich ostatnich burzach i zmęczeniach w końcu przyszła stabilizacja i… słońce :)

 

A jak Wam minął luty? Jesteście zadowoleni z tego miesiąca? Jak byście go podsumowali? 

Mówisz, że poruszył Cię los australijskich zwierząt?

Mówisz, że poruszył Cię los australijskich zwierząt?

Jeszcze miesiąc temu media wrzały od informacji o pożarach w Australii. Nie było kanału telewizyjnego, portalu internetowego, który nie podawałby informacji o ilości zwierząt pochłoniętych przez żywioł. I choć informacje te, liczby, powodowały, że ciało nasze oblewał chłód, serce zwalniało, rozum nie pojmował, i tylko koniuszki palców mrowiły od gorąca furii jaka ogarniała człowieka przez brak zrozumienia, brak sprawiedliwości i niemożność wyobrażenia sobie cierpienia, nie znam osoby, której nie poruszyłby los australijskich zwierząt.

Tylko co nam po tym?
Co nam po szyciu toreb dla osieroconych kangurów?
Co nam po tym skoro dziś nikt już nie pamięta o australijskich zwierzętach?
Co nam po tym słomianym zapale?

Mówisz, że poruszył Cię los australijskich zwierząt?

Któregoś razu, wertując strony facebooka, natknęłam się na bardzo wzruszający obrazek. To był malunek, rysunek ukazujący matkę naturę trzymającą koalę. I nie byłoby w tym nic przejmującego, gdyby nie jej płonące od pożaru włosy i jego strach…

Kiedy płonęły lasy Australii miałam poczucie jakby ktoś sypnął piachem w nasze oczy. Nikt nie mówił o niczym innym jak o kangurach i koalach, dla nas o egzotycznych zwierzętach, które kojarzą nam się głównie z pluszakami do kochania, pluszakami do przytulania.
Bo dla nas egzotyczne zwierzęta takie właśnie są – są wspomnieniem dzieciństwa, obrazkiem, jaki obserwujemy wśród małych dziewczynek. Ukochana przytulanka, słodka panda, kochana koala, troskliwa mama kangur mająca w torbie swoje maleństwo.
Choćbyśmy bronili się rękami i nogami – nie ma twardziela, którego nie poruszy widok dziecka tulącego ukochanego pluszaka.

A tym czasem w Polsce…

A tym czasem w Polsce ginęły zwierzęta w ilościach zatrważających!
W tym samym czasie kliniki weterynaryjne rozkładały ręce.
W tym samym czasie ludzie tracili zmysły z bezradności w zderzeniu ze ścianą. Z ludzką ścianą – z obojętnością, z “nie zawracaj mi głowy, to nie nasz problem”.

W tym samym czasie zbierano zwłoki zwierząt, które zasnęły na mrozie.
W tym samym czasie błagano o wpłaty na Przytulisko, bo nie było za co leczyć zwierząt. Nie było za co opłacić prądu.
W tym samym czasie do klinik trafiały zwierzęta, które u nas, w Polsce, cudem zostały odebrane “złym panom”. Zwierzęta zagłodzone, którym kości przebijały skórę.
Trafiały zwierzęta, psy, postrzelone w tylne łapy, które próbując uciec zdarły sobie kości szurając bezwładnymi łapami o asfalt wyjąc z bólu.

Codziennie, każdego dnia wokół nas cierpią zwierzęta.
Ludzie strzelają do zwierząt dla zabawy.
Ludzie, dzieci, kopią, biją, maltretują zające, psy, koty, wiewiórki bo to jest zabawne, śmieszne.
Codziennie ludzie okaleczają zwierzęta i wystawiają je do walk.
Każdego dnia.
Codziennie.

 

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

I wiecie co w tym wszystkim jest najsmutniejsze? 
Kiedy zaczęły płonąć lasy Australii, ludzie na całym świecie zamarli. Każda stacja mówiła o tym ile zginęło niewinnych zwierząt. Na całym świecie ludzie jak szarańcza rzucili się na pomoc, wpłacali pieniądze na ratowanie lasów, masowo zaczęli wirtualnie adoptować koale i inne zwierzęta aby tylko pomóc. 
Ludzie masowo zaczęli wpłacać pieniądze na ratowanie zwierząt z Australii. A tym czasem w Polsce…

A tym czasem w Polsce dalej kliniki zamartwiały się skąd wziąć pieniądze na leczenie naszych zwierząt. Na ratowanie życia tym, którym życie chciał odebrać człowiek – dla zabawy. 
A tym czasem w Polsce dalej mamy schroniska pękające w szwach, schroniska, którym brak pieniędzy, zwierzęta, które potrzebują lepszych warunków do życia.

Szkoda, że nasze polskie psy nie są tak słodkie jak australijskie koale i kangury. Może wtedy zaczęlibyśmy dostrzegać problem bezbronnych, pozostawionych samych sobie polskich, zwyczajnych zwierząt…

I żeby nie było – cieszę się, że ludzie z obliczu tragedii zmobilizowali się i spróbowali pomóc w taki sposób w jaki mogli. 
I żeby nie było – zdaję sobie sprawę z konsekwencji płonącej Australii. 
I żeby nie było – tak, ta pomoc była szalenie ważna.

Tylko co z tego? 
Co z tego skoro o Australii już nikt nie pamięta a ta miłość, która zadawała nam tak przeogromny ból na wieść o tych wszystkich zwierzętach… – skończyła się wraz z wiadomościami?
Co z tego, skoro nasza wrażliwość była tak bardzo słomiana?

A w Polsce dalej każdego dnia… 
A ta dalej swoje… – psy, kundle, przecież większe tragedie są – tam giną egzotyczne zwierzęta…

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne


Zobacz miejsca potrzebujące Twojej pomocy

Przytulisko w Jadowie Ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt w Przemyślu Lecznica ADA w Przemyślu
Jeśli nie można kupić miłości ani przyjaźni to dlaczego…

Jeśli nie można kupić miłości ani przyjaźni to dlaczego…

O wartości relacji, tak mi się zdaje, tak pamiętam, pierwszy raz miałam styczność w szkole podstawowej. To wtedy zaczęło się noszenie pieniędzy do szkoły, kupowanie drugiego śniadania w sklepiku szkolnym albo w sklepie przy szkole. To wtedy zaczęliśmy my, dzieci, zauważać, że kupując paczkę czipsów mamy wokół siebie więcej znajomych, niż jak kupujemy kanapkę z serem żółtym i pomidorem.
I z tego co mi się wydaje, to właśnie będąc w szkole podstawowej pierwszy raz usłyszałam, że nie da się kupić przyjaźni.

A w dorosłym życiu?
Czy można kupić przyjaźń?
A miłość?

Jeśli nie można kupić miłości ani przyjaźni to dlaczego…

Jestem wręcz przekonana, że 99% osób, bez czytania tego postu, powiedziałaby, że nie, nie da się kupić ani przyjaźni, ani miłości. Pisaliby długo o wartościach i o relacjach. Co niektórzy może pisaliby o tym, że nie można kupić człowieka, ani go posiadać.
Ale Wy dobrze już wiecie, że nasze pytania nigdy nie są oczywiste, szablonowe. Wy już doskonale wiecie, że za naszymi pozornie prostymi pytaniami, kryje się drugie dno. Głębsze, bardziej emocjonalne, delikatniejsze.
I tak też będzie tym razem…

Wróćmy więc do czasów szkolnych.
Wróćmy do tego momentu, w którym rodzice nie chcieli nam dać 5 zł na sok i kanapkę, a woleli przyrządzić drugie śniadanie w domu. Wróćmy do czasów, w których lubię i nie lubię zależało od atrakcyjności, od zamożności i przyjemności.
W czasach szkolnych tak właśnie było: lubiany był ten, kto miał najnowsze, najładniejsze, najbardziej kolorowe i nietypowe.
Jako dzieci czuliśmy potrzebę posiadania tego naj, bo z posiadaniem – wiązała się akceptacja.

W dorosłym życiu trochę się zmieniło.
Przyjaźń stała się dla nas bezwarunkowa. Nauczyliśmy się, że są w życiu ważniejsze rzeczy niż najnowszy telefon czy trzymanie kredek w oryginalnym opakowaniu a nie przełożone do piórnika. Nauczyliśmy się, że to co posiadamy wynika z naszych potrzeb, z użyteczności, a nie konieczności imponowania.
W dorosłym życiu zaczęliśmy przyjaźnić się z tymi, przy których czujemy się dobrze, a nie od których możemy najwięcej wyciągnąć.

A co z miłością?

Mówi się, że nie można kupić miłości. Tak mówmy. Mówimy tak, gdy ktoś nabroi i chce nas przeprosić wręczając prezent. Mówimy tak, gdy ktoś chce nam zaimponować drogimi prezentami. Mówimy tak, gdy ktoś przekracza nasze granice tylko dlatego, że czuje się lepszy, czuje się ponad, bo ma pieniądze.

Mówi się też, w kontekście pieniędzy i miłości, że nie ważne jak źle by było, nie ważne jak ciężko by było, najważniejsze – że mamy siebie. Że się kochamy.
I wtedy mówimy też, że nie ważne gdzie, ważne z kim. Bo żadne Bali, srali i Dubaje nie będą dla nas niezapomnianą przygodą życia, jeśli pojedziemy tam z kimś, kogo nie lubimy, kto szarpie nasze nerwy i działa nam na złość. Natomiast jeśli kogoś bardzo kochamy, jeśli jest nam z kimś przecudownie, jeśli czujemy, że zaraz nasze serce wyskoczy w piersi bo tak je rozrywa czyste szczęście – nawet dwa tygodnie w domu będą najlepiej spędzonym czasem w życiu!

Ale to wszystko jest tak bardzo oczywiste, prawda?

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

Jest oczywiste, bo z tyłu głowy mamy człowieka. 
Wiemy czym są wartości, bo wiemy jak my chcemy być traktowani. 
Każdy z nas doświadczył bólu z powodu odrzucenia, cierpiał przez niezrozumienie, niesprawiedliwość, przez powierzchowną ocenę. 
Nauczyliśmy się traktować, że ludzi trzeba traktować dobrze, bo ludzie to nie rzeczy, to żywe stworzenia, które czują, które odczuwają radość i smutek.

Ale… – skoro nie da się kupić miłości ani przyjaźni to dlaczego kupujemy psy? Czy nasze pierwsze dziecięce rozpacze nie były właśnie z tego powodu, że przysłowiowy Filip z 4b wolał Zosię bo biała ładniejsze włosy? Bo była lepiej ubrana?

Kiedy zdecydowaliśmy się przygarnąć następcę Czarka, Lupo, wiedzieliśmy, że będzie to pies ze schroniska.
Na stronie internetowej największego warszawskiego schroniska, w styczniu, było ponad 40 stron (!) z psami gotowymi do przygarnięcia i 4 strony z psami, które dopiero do nich przyjechały i przechodzą cały proces dopuszczenia do zabrania. 
W samym Paluchu (tak nazywa się to schronisko) były setki psów, które czekały na dom. Niektóre, czekały tam ponad 10 lat…

I kiedy tak oglądaliśmy te psy, czytaliśmy o ich usposobieniu, ich charakterze, potrzebach, kiedy czytaliśmy ich historię porzucenia – pękało nam serce. Za każdym razem. 
I kiedy tak oglądaliśmy te psy, czytaliśmy ich historie, zastanawialiśmy się – jak można kupić psa?! Jak można wydać 2000 zł i więcej – na psa?!
Jak można kupić miłość, przyjaźń i oddanie?

Bo psy takie właśnie są.
Nigdy wśród ludzi nie zobaczymy takiej miłości do drugiej osoby – jak miłość psa do człowieka. Nigdy do psa nie będziemy żywić takiej odrazy, jak do drugiego człowieka. I pies nigdy nie zmieni nas w złego człowieka.

Dojrzeliśmy już do tego, aby przyjaźnić się z ludźmi, którzy czują podobnie jak my – a nie posiadają tyle co my. Którzy kierują się podobnymi wartościami co my – a nie podobnym pułapem cen. Dojrzeliśmy do tego, aby relacja z drugim człowiekiem była dla nas bezcenna.

Może czas dojrzeć do tego, aby każde żywe stworzenie było dla nas bezcenne? Bez względu na to, jakiej jest rasy, z jakiego miotu pochodzi, kim byli jego rodzice i czy ma błękitną krew potwierdzoną rodowodem? 
Bo czy na tej podstawie wybieramy naszego przyjaciela, towarzysza życia?

Ps. Każdy potrzebuje miłości i nikt nie chce być sam.
Bez względu na wszystko. 
Bez względu na gatunek, rasę czy pochodzenie. Bez względu czy jest to człowiek, czy pies.

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Dlaczego dobrzy ludzie krzywdzą zwierzęta

Dlaczego dobrzy ludzie krzywdzą zwierzęta

My, ludzie, lubimy rzucać szybkie osądy. Takie powierzchowne, bez najmniejszego zastanowienia się, ot, sytuacja i ocena, która nawet nie musi mieć sensu, a już tym bardziej nie musi mieć cokolwiek wspólnego z prawdą. I jednym z takich tekstów, które ludzie lubią rzucać ot tak, bo tak, bo pasuje mu do kontekstu, jest: niekochany.
Z drwiną, kpiną i poniżeniem rzucą od niechcenia: jakiś niekochany idiota…

Tylko czy zawsze osoba niekochana musi być być zła?
Czy tylko osoba niekochana jest zła?
Czy człowiek dobry może krzywdzić?
Czy człowiek kochany może krzywdzić?

Dlaczego dobrzy ludzie krzywdzą zwierzęta

Ten post, to będzie historia znanej mi osoby, bardzo bliskiej osoby. Osobę tą znam, och, jak własną kieszeń! I kiedy mówię “znam ją” mam na myśli, że naprawdę ją znam. Wiem jaka ta osoba jest, kiedy nikt nie patrzy, kiedy jest sama, kiedy jest najsilniejsza i najsłabsza. Znam jej sekrety, historię i znam uczucia, o których może nie chcieć rozmawiać. Znam ją. I o tej osobie mogę bez chwili zawahania powiedzieć: jest cudownym, dobrym człowiekiem. Ale w pewnym momencie swojego życia potrafiła skrzywdzić zwierzę.

Ta osoba potrafiła skrzywdzić zwierzę. Nie jakoś szczególnie, nie biła i nie kopała! Odtrącała. Z przeraźliwym chłodem serca pełnego miłości – potrafiła oddać zwierzę do schroniska. Potrafiła przejść zimno obok psa, który biegał po ulicy w poszukiwaniu tego, z którego został wyrzucony.

Myślicie sobie pewnie, że jak tak można? Tak zimno? Bez bólu serca, bez łez w oczu, bez pękniętego serduszka?
Myślicie sobie pewnie, że ta osoba nie ma uczuć, nie ma serca, bo jak to tak, obojętnym być na los bezbronnego, Bogu ducha winnego zwierzęcia?

Kiedy ja myślę o tej sytuacji, kiedy wyobrażam sobie kogoś innego niż mojego znajomego, też mam przed oczami osobę pozbawioną uczuć. Pozbawioną ludzkich odruchów i serca. Kiedy myślę o tej sytuacji i wyobrażam sobie kogoś innego – też ulegam schematycznemu osądowi, i myślę sobie, jakich krzywd musiała doznać ta osoba, że jest tak obojętna?

Ale ja znam tą osobę. Znam jej krzywdy. I wiem, że jej serce jest pełne miłości. To osoba kochająca szalenie mocno! To osoba, która ma serce wypełnione miłością. To nie jest człowiek, którego nikt nie kocha, który jest sam. Przeciwnie. To osoba otoczona miłością.
Jak więc to możliwe?
Jak to możliwe, że człowiek, który kocha i jest kochany, jest zdolny do uczuć, jest tak obojętny?

Ta osoba ma już pęknięte serduszko.
Każdego dnia cierpi po stracie.
Widok miłości (psa) sprawia jej przeokropny ból!
Tęskni.
Kocha…

Ta osoba ma serce przepełnione miłością do tego stopnia, że sprawia jej ta miłość ból. To rozpacz i wierność, która nie pozwala przygarnąć innego zwierzaka, która nie pozwala przytulić innego psa. To niepogodzenie się ze stratą, która nie pozwala dać szansy, pomóc.

Miłość człowieka do psa i miłość psa do człowieka są niesamowite.
Między dwojgiem stworzeń pojawia się niesamowita więź, niewidzialny złoty, lśniący łańcuch składający się z ogniw miłości. To miłość w najczystszej postaci, miłość idealna, bo bez złośliwości.
Miłość, w której nie ma instynktu samozachowawczego, tylko jest skok w ogień byle pomóc.

My, ludzie, lubimy rzucać szybkie osądy. Takie powierzchowne, bez najmniejszego zastanowienia się, ot, sytuacja i ocena, która nawet nie musi mieć sensu, a już tym bardziej nie musi mieć cokolwiek wspólnego z prawdą. I jednym z takich tekstów, które ludzie lubią rzucać ot tak, bo tak, bo pasuje mu do kontekstu, jest: niekochany.
Z drwiną, kpiną i poniżeniem rzucą od niechcenia: jakiś niekochany idiota…

Ale kiedy już poznamy historię, poznamy kontekst, dowiemy się, że ta osoba jest kochana. Tylko cierpi – bo ma w sobie miłość, której nie może już okazać. Ma w sobie miłość, która rani za każdym razem, kiedy budzi się na widok innej mordki…

Nie jestem za tym, aby przechodzić obojętnie wobec krzywd. Reagujmy, jak najbardziej reagujmy! Ale nie oceniajmy… Ocena nie pomaga.
Jeśli ktoś umyślnie krzywdzi zwierzęta, krzywdzi je, bo to daje im przyjemność – nazwanie go idiotą nic nie da. Taki człowiek będzie obojętny na naszą ocenę, a jeszcze jej się spodoba zwrócenie na siebie uwagi.
Ale jeśli ktoś nie pomaga, bo nie jest w stanie, bo ból rozszywa jej serce – taką oceną zrobimy tej osobie krzywdę. I nie pomożemy jej uporać się ani z bólem, ani z cierpieniem jakie właśnie przeżywa…

Małżeństwo – najtrudniejsza forma równowagi

Małżeństwo – najtrudniejsza forma równowagi

W dzisiejszych czasach, dla młodych, małżeństwo nie jest prostą sprawą. Z jednej strony wiemy, że od dnia zawarcia związku małżeńskiego nie ma już JA i TY, jesteśmy MY. Z drugiej strony – wciąż pozostajemy obcymi sobie ludźmi, różnymi ludźmi, o różnych potrzebach, różnej przeszłości.

Jak więc zachować ten złoty środek, jak znaleźć równowagę między byciem razem, wspólnym tworzeniem domu, a swoimi potrzebami i swoimi pasjami?
Jak pogodzić dom i życie w rodzinie – z potrzebą realizacji siebie, swoich potrzeb i swoich pasji?

Małżeństwo – najtrudniejsza forma równowagi

Trudno jest być małżeństwem w dzisiejszych czasach.
Z jednej strony wciąż są silnie w nas, kobietach, ukorzenione działania i emocje, które każą nam dbać o dom, rodzinę i małżeństwo. Choćbyśmy chciały być Paniami Swojego Życia, choćbyśmy chciały odnosić sukcesy zawodowe i być wolne duchem jak nie jeden mężczyzna – nasza miłość do domu i domowego ogniska zawsze gdzieś tam będzie ciągnąć nas do domu, do spokoju, do tego, aby było nam wszystkim dobrze i przyjemnie. Po rodzinnemu. Tak jak być powinno.

Z jednej strony wciąż są silnie w nas, kobietach, zakorzenione działania i emocje, które każą nam dbać o dom, rodzinę i małżeństwo. I choć w dobie tak promowanego samorozwoju wiemy, że my też jesteśmy ważne i nasze potrzeby też są ważne – toczymy, nie rzadko, wewnętrzną walkę same ze sobą.
Chcemy się rozwijać, chcemy mieć coś swojego, swoją odskocznię od codzienności, swoje pasje, coś co da nam wytchnienie, pozwoli zapomnieć o pracy, wyciszyć się, realizować, chcemy być wolne i chcemy móc (!)

Z drugiej strony wiemy, że będąc w związku małżeńskim nie ma już podziału na ja i ty. Jesteśmy razem. Tworzymy rodzinę. Od dnia zawarcia związku małżeńskiego wszelkie decyzje musimy podejmować już razem, z poszanowaniem zdania drugiej osoby. Musimy, choć nie musimy się zgadzać.

I z drugiej strony pojawiają się złośliwe komentarze, że przecież, nie będę prosić męża o pozwolenie. I pojawiają się – smrody przeszłości, które tak bardzo godzą w nasz czuły punkt. Naszą niezależność, wywalczoną nie przez nas wolność.

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

Trudno w dzisiejszych czasach jest być młodym małżeństwem. Nie ulec kołczingowym sloganom TY TEŻ JESTEŚ WAŻNA! Nie ulec naporowi mediów, które z każdej strony trąbią o tym ile mamy praw, możliwości, o tym, że jesteśmy wolne, i jeśli tylko chcemy możemy – same! Nie patrząc na innych…

Trudno w dzisiejszych czasach jest być młodym małżeństwem. Żyć w swoim świecie i dzielić życie z drugą osobą. Mieć swoją pasję i nie zaniedbać uczuć. 
W dzisiejszych czasach, czasach bodźców, chaosu, problemów – uciekamy w spokój i w sam na sam. I potrafimy się wtedy zakochać w tej ciszy i w tym spokoju. W kontroli emocji. W zależne tylko ode mnie.

Ale związek, zwłaszcza małżeństwo, to dwoje ludzi. To różne serca, różne emocje, różne uczucia. Różne temperamenty i różne strachy przeszłości. 
Ale związek zwłaszcza małżeństwo, to dwoje ludzi – i o tym zawsze trzeba pamiętać. Nawet wtedy, kiedy będziemy realizować siebie, swoje pasje i uciekać w swój bezpieczny świat.

W związku zawsze jesteśmy różni. I choć jesteśmy dwiema odrębnymi jednostkami, które mają niepodważalne prawo do bycia sobą, realizowania siebie – mają też obowiązki. I o tym obowiązkach, w tej równowadze, nie powinniśmy zapominać. 
Bo ślubując sobie miłość – może nie pamiętacie, bo po czasie człowiek to po prostu zapomina, ale ślubując sobie miłość, mówiąc TAK czy to w kościele czy urzędzie stanu cywilnego, mówiliśmy coś jeszcze, co często słyszę z tyłu głowy…

“i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

“Wszystko wokół się zmienia…” | Sum #1

“Wszystko wokół się zmienia…” | Sum #1

Ach, i przyszedł czas na pierwsze podsumowanie miesiąca w tym roku.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy SUM powinien być pierwszy czy też trzynasty, wszak mija już trzynaście miesięcy od pierwszego SUMA, ale koniec końców – w tym roku SUM jest pierwszy, więc pierwszym pozostanie!
I to będzie chyba jedyna niezmienna rzecz w tym miesiącu – pierwszy zawsze jest na pierwszym miejscu.

“Wszystko wokół się zmienia…” | Sum #1

Pamiętam to listopadowe podsumowanie, w którym opisywałam każdy dzień z osobna. To ono tak dobitnie pokazało mi, jak wiele dzieje się w naszym życiu. Gdybym chciała takie podsumowanie zrobić i w tym miesiącu – podsumowanie miałoby charakter różny, bowiem styczeń upłynął mi pod ogromnymi zmianami! Ale tak to już w życiu jest – mówią, że aby coś docenić trzeba najpierw stracić. W styczniu poszłabym o krok dalej w tym powiedzeniu i powiedziałabym, że aby zrozumieć bez czego nie możemy żyć – musimy to stracić…

Pies
W grudniu pękły nam serduszka, kiedy musieliśmy pożegnać się z naszym ukochanym, najlepszym na świecie psem, Czarkiem. Rozpacz, jaką po nim przeżywaliśmy, była przeogromna! Brak Czarka uświadomił mi jedno – nie mogę żyć bez zwierzaka w domu. Dom bez zwierzaka jest pusty. Cichy. Niepełny.
Po wielu bojach, myślach za i przeciw, po przepłakaniu za straconą miłością wielu wieczór i poznania już na pamięć wszystkich potrzebujących psów z okolicy – postanowiliśmy przygarnąć psa!
I na nowo życie wróciło do domu. I na nowo zaczęłam się uśmiechać, śmiać, czuć…

Lupo, na cześć Czarka. 



Relacje i czas
W styczniu mój mąż obchodził swoje urodziny. W styczniu mieliśmy też pierwszy małżeński bardzo duży problem do rozwiązania. 
Po raz kolejny w życiu przekonałam się, że trzydzieści jeden dni to szalenie dużo dni! W ciągu tych trzydziestu jeden dni, miesiąca, który tak szybko przecież zleci, może się wszystko zmienić.

I już abstrahując od problemu, który pojawił się gdzieś tak w połowie miesiąca, między szczęśliwymi urodzinami a szczęśliwym pogodzeniem się, po raz kolejny widzę jak potrafimy my, ludzie, marnować czas. Nie doceniać jego wagi. 
W ciągu tego miesiąca nauczyliśmy się bardzo dużo o naszym związku. Pod tym kątem to był bardzo owocny miesiąc. 
A z drugiej strony – w głowie mam wyczekiwanie. Wyczekiwanie do dnia, miesiąca, do wydarzenia. Wyrywanie dzień po dniu kartek z kalendarza w oczekiwaniu na ten jeden wyjątkowy dzień, jakby wszystkie inne poprzedzające go dni były nieistotne. 
Marnujemy czas na czekanie a przecież w ciągu tych kilku dni, na które tak machamy ręką, może się tyle wydarzyć…! Może się tak dużo zmienić.

I choć post miał być podsumowaniem miesiąca, a nie rozprawką o budowaniu relacji, to nie mogę oprzeć się pokusie przypomnienia i sobie, i Wam, że związek to praca. Bardzo ciężka praca i nieustanna lekcja uważności. W oczekiwaniu na zdarzenie, w tęsknocie za zwierzakiem – nie można zapomnieć o pracy nad związkiem. Bo miłość nie czeka, nawet ta między nami. Zaniedbana miłość – ucieka. Po prostu. Zajmuje się swoimi sprawami i ucieka odwrócona na pięcie, niezauważona.

Więc, jak to powiedział Ojciec Chrzestny a później powtórzył mi mąż: pamiętaj, że najważniejsza jest rodzina. A ja od siebie tylko dodam, że nie ważne co złego zrobi druga osoba, nieważne, jak bardzo TY będziesz cierpieć, tęsknić, przeżywać – pamiętaj, że najważniejsza jest rodzina. I choć w związku MY jesteśmy odrębnymi jednostkami, choć w związku każde z nas ma prawo do samotności, swoich lubię i nie, to mimo wszystko – jesteśmy rodziną. I z tyłu głowy zawsze trzeba tą myśl mieć.

Posty ze stycznia

Czy wiesz jak dużo dobrego dzieje się w Twoim życiu?

Zero waste, minimalizm a może coś jeszcze innego?

Dlaczego tak trudno odnaleźć szczęście w codzienności

Sylwester to tylko jedna noc, która zbiera żniwa przez kilka miesięcy…

Twoje dni wypełnia rutyna czy rytuały?

Kiedy dzień można zaliczyć do udanych?

Dlaczego tak ważny jest porządek w Twoim domu

Wieś
Ach, tęskniłam. 
Gdyby wieś była kochankiem, pisałabym do niego list każdego dnia wyrażając swoje najskrytsze uczucia. 
Styczeń zaczęliśmy od ogniska w nowy rok, a później, prawie co tydzień, jeździłam tam oglądać przepełnione od gwiazd niebo, oszronione źdźbła traw i przepiękne, zapierające dech, zatrzymujące czas wschody słońca. 
Bo z dwojga – to wschody słońca kocham najbardziej. 
Bo o wschodzie słońca się milczy, miłości się budzi, a o zachodzie kończy się dzień. A ja szalenie nie lubię zakończeń. 
No i ta kawa… – czy jest coś lepszego od zaparzonej kawy o bladym świcie, gorącym kubku ocieplającym dłonie, aromacie pobudzającym zmysły i czy jest coś lepszego od tej ciszy? 
Tylko dzięcioł postanowił przerwać nam ten poranek – wskoczył czerwony czubek do karmnika i ziarno zaczął rozsypywać. Ale wtedy przyleciały sójki i wszystko wróciło do normy…






W styczniu zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy – pięknie brzmią słowa “znajdź piękne miejsce, w którym możesz się zgubić”. Ale jak na ironię – ta zguba potrafi być zgubna. Ale o miłości do siebie samej – opowiem Wam innym razem.

I w styczniu właśnie, będąc otoczona miłością, będąc otoczona ludźmi, którzy tak bardzo mnie kochają, wspierają, którzy tak bardzo chcą dla mnie dobrze – z miłości – nie można zapominać o jednym – o serdeczności. O takim zwykłym lubieniu. 
Bo miłość, nawet ta bezwarunkowa, ta najpiękniejsza, najsilniejsza na świecie – jest niczym, kiedy tak zwyczajnie, po prostu jedno nie lubi drugiego. 
Może właśnie po tym można poznać czy to naprawdę miłość?

Luty, obyśmy się polubili bardziej.

Dlaczego tak ważny jest porządek w Twoim domu

Dlaczego tak ważny jest porządek w Twoim domu

Znacie ten studencki żarcik przytaczany za każdym razem, kiedy przychodzi czas na naukę do sesji: jeszcze tylko zamiotę pustynię i biorę się za naukę?
Szalenie go lubię!
Nie tylko przypomina nam o tym, że od nauki przedmiotów (zwłaszcza tych zapchajdziur) przyjemniejsze jest już nawet sprzątanie, ale mówi nam coś jeszcze. Mówi, że jest nam tak zwyczajnie lepiej mając uporządkowane wnętrze…

Dlaczego tak ważny jest porządek w Twoim domu

Kiedy sięgam pamięcią w lata dzieciństwa, beztroskiego życia z rodzicami, wspomnienie pewnego zdarzenia powoduje u mnie dyskomfort. A jeśli zacznę myśleć o tym, że owe zdarzenie nie było pojedynczą sytuacją a nagminną… – jest mi głupio. Dziś jest mi głupio i czuję się z tym wspomnieniem naprawdę źle. A rzecz dotyczy właśnie utrzymywanego porządku w naszym rodzinnym domu. Porządku utrzymywanego przez Mamę.

Jak byłam dzieckiem, nastolatką, różnie było u mnie z tym siedzeniem u siebie w pokoju. Od zawsze byliśmy z rodzicami bardzo zżyci, rodzinni, lubiliśmy spędzać czas na wspólnych rozmowach, lubiliśmy opowiadać sobie co w pracy, co w szkole i co w międzyczasie. A gdzież byłoby się lepiej spotkać jak nie w salonie?
Kiedy wracałam ze szkoły to właśnie do salonu kierowałam pierwsze swoje kroki. Nie do mojego pokoju – do salonu – tam gdzie byli wszyscy i tam gdzie był porządek.

Ach, mogłabym powiedzieć “lata mijały, aż nagle zdałam sobie sprawę z…”. Choć zdanie to brzmiałoby szalenie absurdalnie, to tak właśnie patrzę na miniony czas. Bardzo długo żyłam, przeżywałam, ale nie zastanawiałam się nazbyt nad wieloma sprawami. Nie zastanawiałam się też – dlaczego zawsze pierwsze kroki kieruje do salonu i to w nim chcę się wyciszyć, zamiast pójść do swojego pokoju, który przecież był urządzony tak bardzo według moich potrzeb i mojego gustu!

Dziś już wiem, że był to wynik bałaganu, jaki panował w moim pokoju. Bałaganu, który przypominał mi, że to nie czas na odpoczynek, o nie. Teraz jest najwyższa pora na posprzątanie! Na kolejny obowiązek, zadanie, czynność, działanie. To był wynik bałaganu, który powodował we mnie niepokój.

Dziś żyjąc w sztywnych ramach obowiązków służbowych, zadań, jakie muszę wykonywać w pracy i odpowiedzialności przed jaką stoję – jak nigdy potrzebuję spokoju. Świadomości, że wszystko jest dobrze, o nic nie muszę się martwić. Potrzebuję porządku wokół mnie aby móc uporządkować moje wnętrze.
Bo porządek, to nie tylko brak chaosu dookoła nas, ale i wewnątrz nas. To spokój, który nie męczy ani naszego wzroku, ani naszych myśli. O niczym nie przypomina, niczego nie chce.

Ale porządek wokół nas jest potrzebny nie tylko, aby móc się odprężyć bez cienia wyrzutów sumienia. Porządek wokół nas jest potrzebny, aby móc zrozumieć; rozwiązać problem, który tak bardzo nas trapi i męczy. Bo uporządkowany dom to uporządkowane myśli. To brak rozpraszaczy, wyciszenie umysłu i odprężenie mięśni.
Brak walki między tym co musimy zrobić, a tym co jest teraz najważniejsze – nasze dobro, zdrowie, samopoczucie. To brak poczucia obowiązku, brak punktu zapalnego, brak rozpraszaczy.
Niezmącony spokój.

Więc jeśli czujecie się zagubieni w codzienności, jeśli po powrocie do domu trudno jest Wam odpocząć – przyjrzyjcie się przestrzeni dookoła Was. Może to właśnie ona powoduje, że w Waszych myślach ciągle gości stres a w mięśniach napięcie…?

A o tym jak ogarnąć swoją przestrzeń w zgodzie ze sobą, a nie sztuką sprzątania – przeczytacie w przyszłym miesiącu. To wtedy skupimy się na prawdziwym znaczeniu rzeczy.

Ps. Czy czytając ten post nie mieliście wrażenia, że wszystkie zdania mówiące o bałaganie, nieładzie brzmiały tak ciężko, przytłaczająco, a te o porządku… – lekko, zwiewnie, tak delikatnie?
Bałagan, bez względu czy powierzchowny czy nie – męczy – bez względu czy na niego patrzymy, czy o nim mówimy.

Kiedy dzień można zaliczyć do udanych?

Kiedy dzień można zaliczyć do udanych?

Emocje, emocje i jeszcze raz emocje! Adrenalina, hałas, pozytywne wibracje, pęd, szybkość, dzikość, energia! Niech się coś dzieje!! 
Zazwyczaj to właśnie tak widzę te dobre dni. Tak je widzę w reklamach, w telewizji – jako koncert, jazda szybkim samochodem, żywiołowa rozmowa z przyjaciółmi, wycieczka w nowe miejsce, spacer po lesie nocą.

A co kiedy nasze życie to praca – dom? Czy w tygodniu roboczym nie ma miejsca na dobry dzień? Co jeśli dzisiaj nic szczególnego się nie wydarzyło, emocje nie sięgnęły zenitu?

Kiedy dzień można zaliczyć do udanych?

Pamiętam taki jeden mój gorszy dzień. Nie, nie jeden – było ich dużo, dużo więcej. Ledwo wypijałam wtedy poranną kawę i już był wieczór. Dzień mijał mi na niczym. Tak bardzo absurdalnie na niczym. I tylko łapałam się na tym, że od rana gra telewizor. Od samego rana…

W takie dni łapała mnie depresja. Czułam się tak bardzo bezproduktywna, tak bardzo ziemia się nie zatrzęsła, niebo nie runęło. Nic się nie wydarzyło. Czułam się przeokropnie z myślą, że zmarnowałam jeden dzień z życia. Jeden dzień, którego już nigdy nie odzyskam. 
Mój bezwład wobec życia pogarszał się ilekroć wchodziłam na media społecznościowe i oglądałam pełne emocji, energii, pulsującej w żyłach krwi zdjęcia znajomych. Kontrast między ciszą wokół mnie a głośnym śmiechem emanującym z fotografii był nie do zniesienia! 
Aż do pewnego razu…

Kiedyś, dawno, dawno tematu rozmawiałam z Tatą o uzależnieniu od alkoholu. Powiedział mi wtedy, że usłyszał w radio jak pewna pani opowiadała o swoim uzależnieniu od wina. Mówiła, że jej alkoholizm wyglądał zupełnie inaczej niż ten pokazywany w telewizji. Nie upijała się w umór, nie kupowała wódki, nie wypijała kilku piw. Ona piła kieliszek wina w każdy piątek po pracy. 

Pewnego dnia, owa pani, zorientowała się, że kiedy przychodzi piątek ona szaleje ze szczęścia! Odlicza godziny do końca pracy nie dlatego, że cieszy się na weekend, ale cieszy się na ten rytuał, który odprawiała po powrocie do domu – otwierała lodówkę, wyciągała butelkę wina, nalewała sobie kieliszek i odprężała się. Owa pani zorientowała się, że każdego dnia odlicza dni do piątku nie mogąc doczekać się tego jednego kieliszka wina…

 

Takim moim kieliszkiem wina okazał się wyjazd na działkę. Odliczałam dni do piątku, nie mogąc doczekać się aż wyjadę na wieś a moje problemy znikną. Aż wyjadę na wieś i ogarnie całą mnie to szczęście, energia, emocje jakie czuje człowiek wolny. Wolny – w każdym znaczeniu tego słowa i uczucia.

 

A później nastawał poniedziałek…

 

To było bez sensu. Pięć dni zmarnowanych. Pięć dni oczekiwania. Pięć dni niby we własnym domu a jednak jakby nie u siebie bo uczucia nie te. 
Trzeba było coś z tym zrobić. Trzeba było odnaleźć radość w codzienności.

 

I zaczęłam! 

Zaczęłam żyć po swojemu. Zaczęłam ograniczać media społecznościowe, w których toczy się życie, w których są emocje – ale nie moje. 

Zaczęłam w mieście szukać tego, co mam na wsi. 
Zaczęłam zastanawiać się, co czuję, co myślę, co daje mi radość na działce. To była wolność, beztroska, skupienie się na sobie, spędzanie czasu na dworzu, w przestrzeni. To było ignorowanie tego co noszę, jak wyglądam. To było robienie zdjęć nie na instagram, nie dla zasięgów, nie dla wzbudzania zazdrości – a dla siebie. To było życie realnym życiem – bez inspirowania się, bez układania przedmiotów, bez dobierania kolorów, bez myślenia o opinii i odbiorze. Nie oszukujmy się – w tych najpiękniejszych zdjęciach nie ma codzienności, nikogo życie nie jest tak poukładane jak na instagramie, a już tym bardziej nikt nie zapala świeczki na środku łóżka czytając książkę, nie je zamrożonych malin i nie kładzie na zapalonych lampek ledowych na filiżankę z kawą w czasie jej picia…

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

I zaczęłam! 

Zaczęłam żyć po swojemu. Zaczęłam ograniczać media społecznościowe, w których toczy się życie bez życia, życie, które nie istnieje, które jest jak fake konto na facebooku – taki ładny, estetyczny troll codzienności, laureat do bzdury roku.

I wtedy odkryłam!
Aby dzień zaliczyć do udanych, aby dzień nie był zmarnowany – trzeba żyć jak najbardziej realnie, jak najbardziej po swojemu! Trzeba dowiedzieć się co sprawia nam radość i za każdym razem, kiedy tą “rzecz” zauważymy – przyznać punkt życiu w postaci uśmiechu.
Kiedy jadę do pracy, kiedy dzień dopiero budzi się ściągając z siebie pościel nocy, odsłaniając szalenie różową piżamę – moje serce prawie eksploduje z radości, z zachwytu na to co widzi. Piękny róż, purpura, pomarańcz – kolory tak piękne, tak intensywne, których nie jest w stanie odtworzyć żaden malarz, żadne zdjęcie. Dla tego widoku, och, jakże warto wstawać przed świtem!
I warto wstać w sobotę wcześniej, aby zobaczyć jak słońce przebija się przez blok z naprzeciwka i ostatkami promieni wpada do naszego salonu przez czyste, białe żaluzje i brudne okna.
A i moją szafę doprowadziłam do takiego stanu, w którym nie muszę myśleć nad tym co na siebie założyć, tylko sięgam po pierwszą lepszą rzecz. Bez zaprzątania sobie głowy zbędnymi myślami…

Żeby dzień zaliczyć do udanych nie potrzebujemy nic z tych rzeczy, o których mówią nam reklamy. Żeby zaliczyć dzień do udanych musimy zacząć żyć według siebie.
Bo choć oboje weźmiemy udział w biegu przez las, dla jednego będzie liczyć się miejsce na mecie, szampan i medal, a dla innego widoki dookoła niego, wrzosy, borówki i te paprotki, które w lesie rosną jak szalone a w domu nie chcą rosnąć za grosz.

Przynajmniej jeden uśmiech jednego dnia – i dzień jest udany.

Ps. Czy rozwiązanie problemu, poukładana w głowie myśl, podjęcie decyzji, która zaprzątała nasz umysł od tak dawna… – nie zasługuje na uśmiech?
Choćby to świadczy, że dzień można zaliczyć do udanych…

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Twoje dni wypełnia rutyna czy rytuały?

Twoje dni wypełnia rutyna czy rytuały?

Codziennie to samo: pobudka o 4 rano, małe śniadanie tylko po to, aby żołądek nie czuł głodu w drodze do pracy, herbata, kąpiel, spakowanie obiadu do pracy i… do pracy.
Później powrót do domu, ogarnięcie mieszkania i zajęcie się typowo domowymi czynnościami: ogarnięcie kuchni i salonu po śniadaniu, poskładanie prania, jakaś książka a może film?

Rutyna czy rytuał? Jak to dla Was brzmi?

Twoje dni wypełnia rutyna czy rytuały?

Kiedy odszedł nasz pies, mój plan dnia posypał się. Nie spodziewałam się, że te trzydzieści minut dla psa po powrocie z pracy, było tak bardzo ważne dla mojej codzienności. Odkąd nie było Czarka – wracałam do domu i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wracałam do domu i myślałam sobie, że nie mam po co się spieszyć, właściwie to mogłabym siedzieć dalej w pracy. Wracałam do domu i wiedziałam, że te pierwsze trzydzieści minut zaburzy moją resztę dnia.

Każdy z nas ma jakiś harmonogram dnia. Czynności, które powtarza codziennie o tej samej porze. Na tą samą godzinę nastawia budzik, o tej samej godzinie parzy kawę, siada na to samo krzesło lub miejsce miejsce na kanapie i o tej samej godzinie ogląda poranny program. I zerka na zegarek czy to już ta właściwa pora, aby wyjść z domu i przemierzyć tą samą, co każdego dnia, trasę…

Moje poranki wyglądają codziennie tak samo, aż do granic możliwości. Właściwie i nie tylko poranki, ale i całe dnie.
Po powrocie z pracy parzę kawę i siadam w ciszy na kanapie. Nie włączam telewizora, nie odpalam komputera. Siedzę sobie po cichutku i patrzę a to przez okno ma bloki i spacerujących ludzi, przejeżdżające samochody, a to na czarny ekran telewizora, w którym odbijają się resztki dziennego światła.
Odprężam się po czym zabieram się za sprzątanie domu. W ciszy.

Lubię ten stan, w którym nie gra telewizor. W którym nie ma żadnych dźwięków prócz tych, które wydaje nurt życia. Nie ma dźwięków zagłuszających myśli.

I choć ten post jest strzępkiem różnych przemyśleń, różnych lubię i co robię, choć ten post może być dla Was nudny jak flaki z olejem – dla mnie stanowi definicję rytuałów.
Moje dni są takie same. Codziennie wykonuję tą samą pielęgnację, piję tą samą liściastą herbatę i o tej samej porze wychodzę do pracy.
O tej samej porze z niej wracam, o tej samej porze parzę kawę i do tej same godziny siedzę w domu w ciszy.
Moje dni są takie same. Codziennie wykonuje te same czynności, które dają mi szczęście. Które sprawiają, że czuję się dobrze, szczęśliwie, bezpieczenie. Czuję, że jestem w swoim świecie, takim świecie, jaki chcę mieć.

Co wypełnia Twoje dni?
Rytuał – szczęście i bezpieczeństwo
czy
Rutyna – przygnębienie i brak energii