Zatrzymaj się i tańcz | Sum #3

Zatrzymaj się i tańcz | Sum #3

Trzydzieści dni to dużo czy mało? Za każdym razem, kiedy przychodzi koniec miesiąca, kiedy piszę podsumowanie śmieję się z absurdu miesiąca.
Trzydzieści dni – przecież to tak niewiele, tak mało. Jeden miesiąc. Jeden miesiąc, kiedy Ty żyjesz już tych miesięcy kilka. Litości, przecież nie będziemy mówić ile!
Trzydzieści dni… – niby tak dużo, niby tyle się wtedy dzieje, a tak naprawdę i tak najważniejszy jest ten jeden dzień z trzydziestu dni.

Podsumowanie marca

Marzec był dziwnym miesiącem pod każdym względem. Gdybym miała rozłożyć go na czynniki pierwsze, na dom, pracę i codzienność, w każdej z tych kategorii znalazłabym coś dziwnego. Coś nowego, nietypowego, zbyt szybkiego, zbyt chaotycznego, aby móc się nad tym zastanowić i zareagować tak jak trzeba, powoli, z rozwagą.

Śmieję się, kiedy piszę to podsumowanie miesiąca, bo czasem nieprawdopodobne jest dla mnie jak wiele potrafi wydarzyć się w jedne miesiąc, i jak wszystko potrafi wydarzyć się raptem w jeden dzień.

Marzec, mogłabym streścić właśnie w jednym dniu. W jednym weekendzie – tym ostatnim…

Czasem słyszę teksty, rady, ba, sama takich udzielałam chociażby sobie – że powinno dać się czas. Powinno się dać tydzień, dwa tygodnie na przemyślenie spraw. Tydzień lub dwa – szmat czasu!
Człowiek myśli sobie wtedy, że te dwa tygodnie to tak niewiele, a wtedy człowiek w jeden dzień podejmuje decyzję, że to koniec, czas na rozstanie.

Bawi mnie ten absurd czasu. Dajemy dwa tygodnie, a całe nasze życie potrafi zmienić się raptem w jedne dzień.

Mój marzec natomiast, nabrał sensu w ostatni weekend miesiąca, kiedy wyjechaliśmy na wieś.

Ach, to właśnie wtedy świeciło słońce, i choć dopadło mnie przeziębienie – nie mogłam odmówić sobie przyjemności z wylegiwania się na fotelu, na samym środku ogródka. Nie mogłam odmówić sobie wystawienia twarzy ku słońcu, i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że brzozy puszczają już sok!

W ostatni weekend marca, pierwszy raz od dawien dawna, usiedliśmy na huśtawce i rozmawialiśmy. Tak na luzie, beztrosko, poświęcając sobie czas i jedną nogą odpychając się od ziemi.

I wiecie co? Dawid naprawił stare WIGRY 3 mojego dziadka! Jazda na tym rowerze, i cała ta otoczka, która towarzyszyła mi w czasie jazdy na nim, biegania za Dawidem i ścigania się z naszymi psami – to wszystko sprawiło, że czułam się jakbym grała w filmie z dawnych lat! Czułam się tak bardzo beztrosko, tak bardzo wolna, szczęśliwa…!
To był najlepszy w tym miesiącu czas!

W marcu zdałam sobie sprawę, że trudno jest zachować równowagę, jeśli nie zmienia się otoczenia. Można mieszkać najpiękniej na świecie, można chodzić do pracy i wracać do domu każdego dnia, można mieć swoje sprawy i wspólne pasje – ale jeśli raz na jakiś czas nie zmieni się otoczenia – trudno jest zachować równowagę. Bo w innym miejscu do głowy przychodzą inne myśli. Inne sprawy stają się ważne, i inne przedmioty przestają mieć znaczenie. A ciężko jest o zmianę, kiedy nic się nie zmienia.

I żeby nie przeciągać tego postu w nieskończoność, nie wodzić Was za słowo i nos, powiem Wam wprost – nawet najlepsze małżeństwo posypie się, jeśli nie dopuści się do niego tlenu.

Dom jest tym miejscem, do którego codziennie wracamy, lub, w gorszym przypadku, w którym non stop jesteśmy razem. Dom jest tym miejscem, w którym kumulują się dobre i złe emocje, i nie mają tu znaczenia nasze intencje, co byśmy chcieli. To miejsce, w którym przeplatają się radości ze zmartwieniami i głośne śmiechy z wrzaskami.
Dlatego tak ważne jest, żeby raz na jakiś czas zostawić dom samemu sobie i pozwolić mu na oczyszczenie ścian, tak samo jak ważne jest oczyszczenie naszych myśli z żalów i pozwolenie sobie na uwolnienie uczucia, emocji, które w nas drzemią.

W marcu zrozumiałam jedno – każdy z nas potrzebuje wolności. A nawet najpiękniejszy dom ma ściany, którego go ograniczają.

A Wam co przyniósł marzec? Zmienił coś w Waszym życiu?

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Balkonowe ogródki – sadzimy w doniczkach na balkonie

Balkonowe ogródki – sadzimy w doniczkach na balkonie

Dwa lata temu, moja mama pierwszy raz dała mi kilka doniczek z pomidorkami koktajlowymi. Powiedziała mi wtedy: jak się przyjmą, to będziesz miała pomidorki, a jak się nie przyjmą – to wyrzucisz, co ci szkodzi wziąć? 
Uśmiałam się, ale moja mama ma właśnie takie podejście do wielu spraw – warto spróbować, a nuż się uda.

Więc spróbowałam. 
I wiecie co?

Wyszło!

Zakładamy ogródek warzywny na balkonie!

Dwa lata temu pierwszy raz podjęliśmy się eksperymentu, który polegał na stworzeniu mini warzywnika na naszym warszawskim balkonie. Ku naszemu zdziwieniu, te cztery doniczki z pomidorkami, zapewniły nam świeże pomidorki przez cały okres kwitnienia! Mieliśmy tak dużo pomidorków koktajlowych, że już sami nie wiedzieliśmy co z nimi robić.

Rok później – postanowiliśmy ekstremalnie podnieść poprzeczkę i posadziliśmy ostre papryczki! W sumie mieliśmy około 16 doniczek ostrych papryczek, dzięki którym otrzymaliśmy później ponad 100 (!) słoiczków ostrych sosów.

nasza plantacja ostrych papryczek :)

W tym roku nie mogliśmy doczekać się już wiosny, aby z naszego balkonu zrobić… – warzywnik! Zafascynowani własnymi uprawami, postanowiliśmy wysiać najczęściej kupowane przez nas warzywa oraz zioła, czyli: cebulę, czosnek, rzodkiew, pomidorki, miętę oraz bazylię.

Balkonowy ogródek to nie tylko pewność jakości warzyw*, ale także ogromna oszczędność pieniędzy i szalenie ogromny wzrost pozytywnych emocji!

* w hipermarketach pomidorki koktajlowe w 90% są spleśniałe, ze względu na pakowanie ich w folię i eksponowanie tuż pod świetlówkami. Ciepło, wilgoć i bogate podłoże (owoc/warzywo) są idealnym środowiskiem do rozwoju pleśni

Jeśli chcecie z nami tworzyć swój balkonowy ogródek, zapraszam Was do grupy na facebooku: Balkonowe ogródki – sadzimy w doniczkach na balkonie, w której wspólnie będziemy się inspirować i udzielać rad co jeszcze można posiać, jak wykorzystać, skomponować :).

Ps. czy wiedzieliście, że dobrze jest sadzić rzodkiewkę razem, w jednej doniczce z natką pietruszki? Taka ciekawostka!

Ze względu na zbliżający się kwiecień, stworzyłam krótką ściągawkę jakie warzywa można wysiać w kwietniu na balkonie.

jakie warzywa wysiać na balkonie w kwietniu

Jeśli nie jesteście pewni, czy balkonowy ogródek jest dla Was, jeśli boicie się, że nie zakwitnie Wam żaden pomidorek koktajlowy – zróbcie to, co robi moja mama – spróbujcie! Jak się uda – to się uda. A jak się nie uda – to się nie uda :) Ale jeśli się uda – to będzie wspaniale! 

Powiem Wam, że nic tak nie cieszy i nie daje takiej radości, jak możliwość wyjścia na swój balkon po własne warzywa, aby móc przyrządzić pyszne śniadanie! 
To jest taka namiastka powolnego życia, które postanowiłam przenieść ze wsi do miasta. 

Wolność.
Niezależność. 
Tego w mieście najbardziej brak.

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Czy na pewno żyjesz po swojemu?

Czy na pewno żyjesz po swojemu?

Czy na pewno żyjesz po swojemu?

Zdarzyło Wam się kiedyś wyjść z siebie, wpaść w złość, furię, bo miałyście dość udawania? Dość spełniania oczekiwań, grania roli w jaką wpadłyście? Roli, którą same stworzyłyście? 

Czy bycie sobą, życie po swojemu możemy nazwać dziś luksusem? 

Czy na pewno żyjesz po swojemu?

Nie tak dawno temu byłam świadkiem bardzo dziwnej sytuacji. Dziewczynie puściły nerwy, miała dość tego natłoku myśli, wojny jaką sama ze sobą toczyła. Miała dość świadomości tego kim jest i kogo musi grać. 

I wtedy naszła mnie taka refleksja, nie ukrywam, że zaśmiałam się pod nosem z tej ironii, jak tchórzliwi są ludzie zarabiający na dodawaniu odwagi. Jak biedni są ci, co zbijają fortunę na swoim wizerunku.
Bo czy jest coś cenniejszego od możliwości bycia sobą?
Czy to nie najlepszy przykład wolności być sobą? 

Kiedy zaczynałam pisać blog, byłam bardzo rozdarta. Z jednej strony słyszałam, że liczy się autentyczność, nie można nikogo udawać, a z drugiej strony – widziałam jak bardzo udają ci co głoszą te słowa.
I zastanawiałam się wtedy. Zastanawiałam się nad moim miejscem w tym szeregu, zastanawiałam się nad tym jak chcę prowadzić blog, o czym chcę pisać… Przez te wszystkie lata pisania bloga bardziej eksperymentowałam niż naprawdę brałam się do roboty. Eksperymentowałam bo szukałam siebie.
W dobie szybko pojawiającej się mody na slogany, w dobie szybko pojawiających się idei i podniosłych ruchów – zastanawiałam się gdzie w tym wszystkim ja? Czy to wszystko pasuje do mnie? Jaka muszę być, aby pasować?
I co widziałam “większe” konto na instagramie – widziałam w nim podróże. Egzotyczne podróże, częste podróże. Podróże – których ja nie za bardzo lubię. I kłóciłam się sama ze sobą. I czułam jakąś gorycz, bo przecież powinnam podróżować, bo przecież taki wizerunek… 

I w końcu przestałam czytać blogi. Przestałam śledzić tych wszystkich znanych i bogatych. Przestałam, bo nie miało sensu inspirowanie się cudzym życiem. Życiem – które jest tak bardzo odmienne od mojego, życiem człowieka, które ma inne potrzeby i upodobania ode mnie.

I wtedy postanowiłam, że zacznę żyć po swojemu!
Zacznę żyć swoim życiem! 

Zacznę chodzić ubrana tak jak ja lubię, a nie tak jak ładnie wygląda na zdjęciu. I to właśnie dlatego najczęściej na instastory widzicie mnie w tej samej bluzie – bo ja w niej chodzę na okrągło, bo jest najlepsza! Długa, miła i ciepła.
I zacznę częściej pokazywać Wam moją wieś, choć wieś nie jest tak egzotyczna jak Grecja, Bali czy Dubaj. Ale to na wsi czuję się najlepiej na świecie! To tam zaspokajam wszystkie swoje potrzeby, tam uwalniam umysł, tam odcinam się od świata, jego pędu i oceny i to na wsi mam swój własny dom. Czy potrzebuje wyjeżdżać do ciepłych krajów? Nie. Bo wszystko mam tu, w moim drugim domu sześćdziesiąt kilometrów od miasta. I nie czuję się z tego powodu gorsza, bo moje życie nie jest gorsze. Ono jest po prostu moje. 

I wiecie, tak uśmiecham się do siebie pisząc to wszystko, bo piszę to – bo mogę. Bo to są moje poglądy i to jestem ja. I nie muszę niczego przed nikim udawać, a już na pewno nie muszę udowadniać. Nie muszę nic tworzyć i przemyśleć siedem razy nim opublikuję. 

Kiedyś usłyszałam zdanie, że kłamca musi mieć dobrą pamięć.
Do tej sentencji dodałabym jeszcze jedno zdanie: i bardzo mocne barki! Aby mógł udźwignąć ten ciężar, który sam sobie nakłada. 

Czy to nie wspaniałe móc być sobą i nie myśleć o tym, czy ktoś cię taką polubi lub nie?
Czy to nie wspaniałe móc być sobą i wiedzieć, kim się jest?
Czy to nie wspaniałe móc być sobą i nie próbować nic nikomu udowadniać?
Czy to nie wspaniałe móc żyć w zgodzie ze sobą? 

Więc zastanówcie się teraz:
1. Czy naprawdę macie urządzone mieszkanie pod siebie? Według Waszych preferencji?
2. Czy naprawdę chodzicie ubrani tak jak Wam wygodnie, jak lubicie, bez “presji metki”?
3. Czy naprawdę prowadzicie życie w zgodzie ze sobą? Wybieracie te lokalizacje na wakacje, które dadzą Wam radość a nie będą tylko ładnie wyglądać na zdjęciach?
4. Czy naprawdę otaczacie się ludźmi, których lubicie, a nie takimi, co mogą Wam przynieść korzyść lub “dobrze jest z nim trzymać”?
5. Czy Wasze śniadania to kanapka z szynką i pomidorem, bo szybko, bo łatwo, a nie rogaliki francuskie z sokiem pomarańczowym bo tak ładnie jest na zdjęciach? I zamrożone borówki – wiadomo. 

Żyjąc na pokaz, stwarzając swój wizerunek – komu Wy chcecie zaimponować? Na kim chcecie zrobić wrażenie? No na kim…?
Na ludziach, dla których ważna jest autentyczność ale tylko ta udawana, ta ładna?

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Jedno słowo, które definiuje wszystkie moje wybory

Jedno słowo, które definiuje wszystkie moje wybory

Któregoś razu usłyszałam o czymś takim, już Wam kiedyś o tym wspominałam, jak słówko roku. Nie wdając się nazbyt w szczegóły, chodzi o słowo, które ma nakreślić sens, znaczenie naszego roku, być takim drogowskazem na najbliższe 365 dni.
To “słówko roku” ciągle gdzieś przemyka po mojej głowie, choć raczej w kontekście przeszłości niż teraźniejszości, o przyszłości nie wspominając.
Staram się poukładać w mojej głowie to co zrobiłam, co jest dla mnie ważne, czym się w życiu kieruje i tak zaglądając w głąb siebie, analizując podjęte decyzje, obrane drogi zdałam sobie sprawę, że moje wszystkie wybory definiuje jedno słowo. 

Jedno słowo które definiuje wszystkie moje wybory

Zastanawiałyście się kiedyś jakie jest najgorsze uczucie na świecie?

Czy to samotność? Nie… – wszak samotność nie jest przyjemna, ale na pewno są gorsze uczucia od samotności. Samotność łatwo też na chwilę “wyciszyć”, zagłuszyć ją spotkaniem z przyjacielem, skupiając się na sobie albo przygarniając zwierzę, którego czysta miłość nie odstępuję cię o krok.

A może bezradność? Czy jest coś gorszego od niemocy? Od rozłożonych rąk? Od widoku cierpienia, na które nie mamy wpływu? Od rwącego, drącego się w niebogłosy serca, które tak bardzo chciałoby pomóc lecz nie może, nie ma jak…?
Bezradność jest straszna.
Bezradność boli.
Ale bezradność mija i ból po niej też. 

A może to strach jest najgorszym uczuciem? Strach, który powoduje kołatanie serca, spędza sen z powiek, wstrzymuje oddech, napina mięśnie do walki jednocześnie tak bardzo osłabiając nasze ciało?

Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad tym jak postępuję, jakie decyzje podejmuję, do czego jestem zdolna – zdałam sobie sprawę, że każde moje działanie podporządkowane jest jednemu słowu: poczuciu bezpiczeństwa. 

Wszystko co robię, każda decyzja, która podejmuję – podszyta jest poczuciem bezpieczeństwa. 

Związek

Są dwie takie sytuacje, w których jestem w stanie odejść od mojego męża bez mrugnięcia okiem. Jedną z takich sytuacji jest przemoc.
Stosowanie przemocy wobec mnie lub naszego psa jest czymś, co wylewa kubeł zimnej wody na całe moje ciało. Coś, czego nie jestem w stanie tolerować, znieść, zrozumieć.
Zaburzone moje poczucie bezpieczeństwa. Zaburzone moje poczucie bezpieczeństwa w domu, który ma mnie chronić przed złem tego świata.
Dom jest dla mnie tym miejscem, w którym wszystkie mięśnie mogą puścić po przekroczeniu progu drzwi.
Dom jest tym miejscem, w którym nie powinniśmy się bać. A już na pewno – nie powinniśmy się bać drugiego domownika…

Finanse

Pamiętam ten czas tuż po przeprowadzce na swoje – w pełni samodzielne utrzymywanie się, samodzielne opłacanie mieszkania, życia, przyjemności. Odpowiadanie na pytanie “czy nas na to stać” i ciągłe zaglądanie na konto bankowe czy wystarczy nam pieniędzy do pierwszego.
Pamiętam ten strach czy damy radę i czy nie będziemy musieli opuścić naszego mieszkania. 

Pamiętam to szukanie odpowiedzi, sposobów gdzie możemy zaoszczędzić, jak, jakim cudem, na czym?! 

I nie mogę wyjść z wrażenia, z tej przeogromnej dumy, że udało nam się zamknąć ten rozdział życia. Nie mogę przestać się uśmiechać na samą myśl, że dziś – nawet nie muszę zerkać na saldo konta bo wiem, że tam są pieniądze, wiem, że mnie stać, że na pewno nie zabraknie mi pieniędzy jak będę stać przy kasie z zakupami.
Z takiego dołka finansowego wyszliśmy po niecałych dwóch latach.
I chyba nie ma rzeczy, która bardziej zdjęłaby mi kamień z serca i sprawiła, że mogę spokojnie oddychać. 

Ryzyko

Czy jestem ryzykantką? Zdecydowanie nie. Na tyle na ile to możliwe staram się nie kusić losu. Już od czasów wczesnoszkolnych odmawiałam ćwiczeń na WF-ie, które, w moim odczuciu, były niebezpieczne i mogły spowodować moje kalectwo. Odmawiałam stania na rękach, na głowie, do dziś nie umiem też pływać. 
Staram się podejmować decyzje rozsądne. Rozważyć każde za i przeciw, i wybrać najbezpieczniejszy wariant mając z tyłu głowy “co a jeśli się nie uda…”
Co jeśli wezmę kredyt i nie dam rady go spłacić? Może trzeba cieszyć się tym co się ma i skupiać na tym na co nas stać?
Co jeśli zacznę wyprzedzać i się nie zmieszczę? Może jednak lepiej jechać spokojnie i się nie spieszyć?
A co jeśli pójdę pieszo… ? Może jednak lepiej zamówić ubera albo poprosić kogoś aby po mnie przyjechał?
Bo jeśli się nie uda, jeśli powinie się noga, jeśli coś się stanie – to chcę być na to przygotowana i mieć plan B. Plan, który nie zaburzy mojego życia i poczucia spokoju. 
Bo spokój to jest to, co cenię sobie ponad wszystko.

A bez bezpieczeństwa – nie ma spokoju.

Ps. 
Widzieliście kiedyś oczy pełne strachu? Oczy przerażonej kobiety, dziecka, psa? Szukania pomocy w oczach drugiej osoby? 
Nigdy więcej nie chcę widzieć tych oczu…

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Luksusy w codzienności, na które sobie pozwalam

Luksusy w codzienności, na które sobie pozwalam

Odkąd pamiętam miałam tak, że widząc czyjeś zachowanie, czyjeś podjęte decyzje, zastanawiałam się, czy te wybory pasują do mnie? Czy gdybym ja tak postąpiła, czy to by było zgodne z moimi wartościami?
Dziś na ten sposób myślenia patrzę jak na próbę poszukiwania siebie, dowiedzenia się kim jestem, co lubię, co czuję. Próba dowiedzenia się co jest moją decyzją, a co jest narzuconym przez konsumpcjonizm, przez społeczeństwo działaniem…

Luksusy w codzienności, na które sobie pozwalam

Zanim założyłam blog, nie miałam ani konta na facebooku, ani nie czytałam innych blogerów. O istnieniu instagram nawet nie miałam pojęcia. Moje życie skupiało się na mnie i moim najbliższym otoczeniu. Dopiero wejście w świat wirtualny sprawiło, że zaczęłam podglądać innych ludzi, patrzeć jak oni żyją, czym się otaczają. To “podglądanie” mogło być równie inspirujące co destrukcyjne, ale zawsze było moim podejściem, moim wnioskiem, moimi przemyśleniami. Gorzej stało się w momencie, kiedy tak bardzo rozpowszechniły się grupy na facebooku. To wtedy setki ludzi zaczęły nie tylko wyrażać swoje zdanie, ale także przekonywać, że tylko ich punkt widzenia jest prawidłowy. I nie miało znaczenia czy rozmowa dotyczy urządzenia salonu, jasnych krzeseł w jadalni, zakupu rośliny do ciemnego pokoju czy żyjących w parkach dzikich zwierząt. Każdy, bez wyjątku każdy miał swoją opinię na dany temat, a co bardziej kłótliwa osoba – była w stanie poświęcić cały swój jad, całą swoją energię na wytłumaczenie ci kpiną, że nie masz racji, twój sposób myślenia jest zły, a ty… – ty to się w ogóle schowaj, miernoto.

Jak więc w gąszczu tych wszystkich bodźców, słów, opinii – odnaleźć siebie?

Skąd wiedzieć co naprawdę lubimy, co naprawdę nam sprawia przyjemność, a nie jest przekrzyczeniem naszych myśli przez obcych, nieznanych nam ludzi, których nawet sytuacja materialna czy ich codzienność może wyglądać inaczej niż nasza? Całkiem inaczej niż nasza…

Luksusy w codzienności, na które sobie pozwalam

Offline

Coraz częściej jestem offline.
Skutki tej decyzji są dla mnie bardzo odczuwalne zarówno pozytywnie jak i negatywnie.
Negatywnie – im bardziej staram się być w świecie realnym, tym bardziej widzę jak “kuleje” moja wirtualna działalność. Mniej piszę, mniej wchodzę w interakcje. Tym bardziej doskwierają mi konsekwencje bycia offline, kiedy chcę rozwinąć swoją markę i inwestuję w sklep.

Pozytywnie – widzę, że jestem spokojniejsza, łatwiej panować mi nad negatywnymi myślami. Coraz łatwiej jest mi osiągnąć spokój i równowagę, na niewygodne dla mnie sytuacje reagować pozytywnym myśleniem. Mam też więcej czasu dla siebie, dla swoich przemyśleń, dla rodziny. Dzięki byciu w świcie realnym – większą uwagę przywiązuję do przedmiotów, które mam. Częściej po nie sięgam, stają się bardziej użyteczne, niż tylko przedmiotem, który ładnie wygląda, który po prostu jest.
A im częściej korzystam z tego co już mam, tym bardziej widzę, że więcej mi nie jest potrzebne…

Kawa

Mój codzienny rytuał po przyjściu z pracy. Mój codzienny rytuał w sobotni poranek. Mój codzienny rytuał, kiedy zaczynam się relaksować – kawa wypita w ciszy z samego rana. I brak myśli.
Przestałam już pić w domu kawę z kubków, a zaczęłam sięgać po filiżanki. Za każdym razem, kiedy sięgam po czarną filiżankę ze złotą obwolutą sprawdzam, czy to “złoto” jeszcze widać, czy już nie, czy już się gdzieś starło przez ząb czasu.
Pijąc kawę w spokoju, w odprężeniu zrozumiałam, że wartość przedmiotu nie wyraża się w cenie a w użyteczności.

Zapachy

Jestem uzależniona od zapachów, choć perfumy są mi obojętne. Zapach jest dla mnie wtedy wyjątkowy, kiedy niesie ze sobą wspomnienia, emocje, doświadczenia. Kiedy w sobotni poranek nie odpalę kominka na tealighty i nie wrzucę do niego zapachowego wosku – czuję, że dzień jest niepełny. Nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Do pełni szczęścia, do cieszenia się beztroskim pobytem w domu, potrzebuję zapachów. I choć woski nie rosną na drzewach, choć swoje kosztują, to jest mój największy luksus codzienności.
Zapachy, które pomagają mi wejść w odpowiedni stan. Najlepsza terapia świata!

świeczki naturalne wosk rzepakowy olejki naturalne

PONOWNE OTWARCIE NASZEGO SKLEPU


JUŻ W KWIETNIU!

Niedostateczność

W dobie mówienia o sobie estetka, perfekcjonistka, w dobie idealnych kadrów i przepychu, w dobie próżności i zysków – zakładam dres nie pierwszej jakości. Suszę głowę bez korzystania ze szczotki. Nie wykańczam przedpokoju, choć byłoby dobrze widziane zasłonięcie drzwiami tej minikomórki, a może to spiżarka…?
W dobie robienia wszystkiego perfekcyjnie – ja pozwalam sobie na zwyczajność. Na niedociągnięcia. Na luz. Na bycie niedostatecznie jakąś.
Dopóki moja rzeczywistości mi odpowiada, dopóty będę szczęśliwa.
Tak długo jak moja rzeczywistości mi odpowiada, tak długo nikt mnie nie zrani swoją wizją mojego życia, swoją wizją mojego mieszkania, swoją wizją mojej codzienności.

Gdybym miała jednym zdaniem podsumować co jest dla mnie luksusem każdego dnia, powiedziałabym – życie po swojemu. Podejmowanie decyzji w zgodzie ze mną, bez tej myśli z tyłu głowy czy to się “sprzeda”, czy to się komuś spodoba, czy to będzie spójne, czy jakiekolwiek.
Możliwość bycia sobą – to jest największy luksus, na który mało kto sobie pozwala lub może pozwolić…

Luksus w codzienności – czym on dla Was jest?

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Brushlettering – sposób na wyciszenie się po pracy

Brushlettering – sposób na wyciszenie się po pracy

Kiedy byłam młodsza, uwielbiałam bajkę Świat według Ludwiczka. Właściwie, mając te niespełna 30 lat dalej ją uwielbiam! I w tej bajce był taki odcinek, w którym Ludwiczek zapytał swojego tatę:
– Tato, jak poznajesz, że czas na fajrant?
– Cóż, kiedy moje stopy nie chcą się odkleić od podłogi, kręgosłup przyrasta mi do pleców, a w głowie huczy mi jakby grał big band White’a Boysiego…
– Wtedy jest fajrant?
– Nie, to znaczy, że jest dopiero połowa dniówki.

Znacie to uczucie?
Ja je doskonale znam!
Kiedy jestem na etacie, są takie dni, że (jak to mówi moja Mama) czacha dymi mi niemiłosiernie i jedyne o czym marzę to… – dom. Cisza, spokój, nieistnienie dla świata.

I wiecie co? To wcale nie jest takie proste…

Brushlettering – sposób na wyciszenie się po pracy

Wiecie czym jest brushlettering? Jest to pewnego rodzaju kaligrafia, ale nie tyle uczymy się w nim ładnego pisania, co pisania jakbyśmy używali grubego pędzelka. Nasze pismo, według tego jak porusza się nasza dłoń, idąc ku dołowi jest grube, a ku górze – cienkie. W brushletteringu chodzi jednak o coś więcej niż tylko cienko-grubo. Chodzi też o estetykę. Estetykę i pewnego rodzaju magię…

Zawsze podobało mi się takie “komputerowe” a jednak bajkowe pismo. Pamiętam, że jak byłam dzieckiem, to rodzice zawsze w taki nietypowy sposób podpisywali nam (mi i bratu) prezenty. Nie wiem czy tak było naprawdę, czy może po prostu uważałam ich pismo za wyjątkowe, ale w mojej pamięci te prezenty były zawsze przepięknie podpisane!
W ogóle moi rodzice mają bardzo ładne, choć nietypowe pismo.

I gdzieś tam z tyłu głowy właśnie to mi rozbrzmiewało – piękny, nietypowy charakter pisma. Dbanie o linie, o łączenia.
Ze zdumieniem obserwowałam jak w zależności od nastroju moje pismo jest różne, jak się zmienia. Co dla mnie ciekawe – pismo moich rodziców jest zawsze takie same!

I w momencie jak pisałam te słowa, mój pies, Lupo, dał znać, że chce wyjść na spacer.
I kiedy tak stałyśmy na opuszczonej parceli, kiedy Lupo wąchała suche liście i gałęzie, pozostałości jeszcze po zimie, zdałam sobie sprawę, że brush lettering jest dla mnie jak spacer z naszym psem.
Kiedy jestem z Lupo na spacerze – jestem tylko ja i ona.
Lupo jest w swoim świecie, pochłonięta tymi wszystkimi zapachami, a ja? A ja jestem sama. Sama ze sobą.
Rozmyślam sobie i wszystkim i o niczym, o tym co się dziś wydarzyło i mogło zdarzyć.
I czasem łapię się na tym, że moje myśli zapętlają się, biegną w złym kierunku. Zatracam się w tych moich myślach i tracę nad nimi kontrolę. W brush letteringu – jestem w stanie pokazać chwile zagubienia. Wtedy moje litery nie oddaja pierwowzoru, nie są tak dokładne, tak precyzyjne. Są bo są, jakbym zamiast relaksować się – pracowała na akord, jakby liczyło się to ile tych literek napiszę. A przecież – nie ilość jest tu ważna. Nie o to tu chodzi. I wtedy zdaję sobie sprawę, tak jakbym budziła się z jakiegoś letargu, i znów staję się uważna. Znów zaczynam pisać wolniej, dokładniej, precyzyjniej. Znów skupiam się na tym co w tym momencie jest ważne.

https://wolnowolniej.pl/wp-content/uploads/2020/03/InShot_20200316_161335717-1.mp4

I wiecie, kiedy tak sobie myślę o tym wszystkim, uśmiecham się ze zdumienia. 
Bo dopiero brush lettering uświadomił mi jak wygląda moja codzienność o pracy. 
Tak, staram się wyciszyć. Staram się żyć wolniej, skupiać na tym co sprawia mi przyjemność i daje odprężenie. Ale tych osiem godzin na etacie jednak sprawia, że i po pracy – pędzę. Nieświadomie staram się zrobić jak najszybciej, jak najwięcej, bo przecież praca musi być zrobiona. Bo przecież przez ostatnie osiem godzin żyłam zadaniowo.

 

Więc jeśli szukacie czegoś, co nauczy Was żyć wolniej, nauczy Was uważności, pozwoli Wam zapanować nad myślami – polecam Wam naukę pisania – sztukę widzenia tępa własnych myśli.

A jeśli szukacie dla siebie kursu brushletteringu – polecam Wam moją koleżankę Wiolę, znaną w internecie jako poprawna optymistka. To co ona potrafi stworzyć – to jest po prostu magia na papierze…

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

A gdybym Ci powiedziała, że dziś możesz cofnąć czas i… kochać dłużej?

A gdybym Ci powiedziała, że dziś możesz cofnąć czas i… kochać dłużej?

Wiecie kiedy najczęściej przychodzi do nas refleksja o przemijaniu? O kruchości życia…? O tym ile czasu marnujemy na sprawy mało ważne i na kłótnie? 

Ach, i w tym momencie złapałam “zawias”. Każdy o tym pomyślał, każdy wie “co jest na rzeczy”, ale z trudem przychodzi nam powiedzenie tego na głos, czy, jak w moim przypadku – napisanie tego. 
O tym ile marnujemy czasu na rzeczy nieważne, na kłótnie, na robienie na złość, na trwonienie czasu przed komputerem zamiast po prostu posiedzieć przy sobie – przypominamy sobie dopiero w chwili, w której dowiadujemy się o czyjejś śmierci. 

I wtedy pojawia się myśl, żal, złość na siebie, że przecież mogłam… Mogłam spędzić więcej czasu, mogłam być milsza, mogłam przyjechać, po co była ta kłótnia wtedy i ta chowana skrzętnie uraza.

Ach, gdyby można było tylko cofnąć czas…

A gdybym Ci powiedziała, że dziś możesz cofnąć czas i… kochać dłużej?

Nie chcę siać paniki i broń Boże nie taki wydźwięk ma mieć ten post. Nie chcę pisać, że przecież wszyscy umrzemy, przewrócić oczami i pójść zająć się swoimi sprawami. Nie chcę zdegradować tego postu do rangi zwykłego szeregowca. 
Ale dziś obudziła się we mnie pewna myśl.

Środa
Po południu wpadli do mnie rodzice. Niby wpadli tylko na chwilkę, tylko chcieli coś odebrać, ale gdzieś tam poczułam, że chciałabym, aby chwilkę zostali.
Usiedliśmy razem na kanapie, w tle grała muzyka i tak sobie rozmawialiśmy pół żartem pół serio, bo tak to jest, kiedy rozmawia się raz poważniej a raz mniej. 

I kiedy ton był bardziej poważny, tata rzucił coś o koronawirusie.
Opowiedziałam mu o problemie z maseczkami jednorazowymi w kontekście mojej pracy.
Zmieniliśmy temat.

Tata zapytał też, czy planujemy wybrać się w weekend na działkę.
Pewnie, że tak!
Na działkę zawsze! 

 

Czwartek
Będąc w pracy napisał do mnie mąż, że chciałby ze mną pojechać na zakupy w sobotę.
Hola, hola, mówię do niego, w sobotę? A co z działeczką?! Nie jedziemy!?

I wiecie, w pierwszej chwili chciałam powiedzieć “o nie, nie, nie, młodzieńcze! Tak to nie będzie! My jedziemy na działkę! A jeśli nie chcesz jechać, to ja pojadę sama, nie ma problemu.”
I wtedy myśl mnie uderzyła. I to dosłownie uderzyła, bo to był taki przebłysk. Nagle w gardle zrobiło mi się niedobrze, zaczęłam czuć mrowienie na policzkach, i że temperatura mojego ciała wyraźnie spadła. Zrobiło mi się słabo.

Zapisz się na nasz
newsletter 

i pobierz bezpłatny

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

A co jeśli Koronawirus wymknie się w Polsce spod kontroli tak jak we Włoszech?
Co jeśli i u nas zacznie się epidemia? 
A co jeśli okaże się, że wirus dopadnie jedno nas? 

I wtedy moje napięte mięśnie rozluźniły się. W jednej chwili zeszło ze mnie całe ciśnienie, a na buzi pojawił się uśmiech. Już o żadnej złości, żadnym hola, hola młodzieńcze nie było już mowy. 

 Nie ma problemu, możemy pojechać na zakupy – odpisałam dodając uśmiechniętą emotkę.

I wtedy zdałam sobie sprawę, że szkoda czasu na bycie samemu. 
Lubię być sama, lubię spędzać czas sama. Uwielbiam być na działce, niesamowicie tam odpoczywam, ale nie chcę spędzać życia w samotności. Moje samopoczucie jest dla mnie bardzo ważne, ale nie chcę izolować się od męża. A już na pewno – nie chcę się kłócić ani boczyć o tak błahą sprawę. 
I wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo sami wpędzamy się w toksyczne emocje. Jak sami psujemy sobie nastrój i dzień uważając za ważne rzeczy podrzędne. To prawda, nie chcę być przygnębiona, bo nie pojechałam na wieś. Ja chcę być szczęśliwa – bo spędzę czas z osobą, którą kocham – póki mam ten czas, i póki mam możliwość. 

A na wieś…?
A na wieś wybierzemy się innym razem – razem. 

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Zapach odprężenia – lepiej mi

Zapach odprężenia – lepiej mi

Pewnego razu, będąc jeszcze małym dzieckiem, usłyszałam od kogoś, że nasz organizm doskonale wie czego potrzebuje, i kiedy my czujemy, że mamy tak przeogromną ochotę na pomarańczę, to tak naprawdę nasz organizm daje znam znać, czego w tym momencie potrzebuje, czego ma niedobory.

A czy nasz organizm może nam powiedzieć, czego w tym momencie potrzebuje aby wyciszyć niespokojne myśli?

Zapach odprężenia – lepiej mi

Za każdym razem, kiedy wracam z pracy do domu, kiedy już najpilniejsze obowiązki wypełnię, a więc wyjdę z Lupo, naszym psem, na spacer oraz ogarnę co nieco przestrzeń mieszkania, siadam na kanapie w salonie pośród zamkniętych okien i mówię w myślach sama do siebie: ależ ja bym chciała być teraz na działce!
Wziąć głęboki wdech i poczuć wolność.
Wziąć głęboki wdech i poczuć naturę.
Poczuć zapach wilgotnej ziemi i zapach iglastego lasu.
Zapach olejków eterycznych z uwalniającej się żywicy.
Wciąć głęboki wdech – i poczuć się lepiej.

Zapachy.
To niesamowite jak zapachy potrafią nami kierować. I nie mam tu na myśli zapachu świeżo wypieczonego chleba ani słodkiej lukrecji w cukierni wymieszanej z zapachem dopiero co zmielonej kawy. Mam na myśli te zapachy, które nas odprężają. Które powodują, że na chwilę zamykamy oczy i nie myślimy już o niczym. Nie myślimy o tym co byśmy zrobili. Nie myślimy o tym na co mamy ochotę. Nie myślimy o zmęczeniu ani o tych obowiązkach co przed nami.
Nie myślimy o niczym.
Jest nam dobrze.
Już lepiej.

świeczki naturalne wosk rzepakowy olejki naturalne

Kiedy przygotowywałam dla Was świeczki, chciałam, aby ich zapach wprowadzał Was i mnie w inny świat. Idea powstawania świeczki #lepiejmi była taka, aby tuż po jej zapaleniu opuściło nas napięcie, obowiązki, stres. Chciałam, aby po jej zapaleniu było nam lepiej. Aby drewno pobudzało nasze zmysły dźwiękiem, a zapach naturalnych olejków koił naszą głowę, uspokajał myśli. 
Chciałam, aby nasza świeczka była tym buforem między obowiązkami, między zadaniami, między na już, na asap, bez dyskusji i w tej chwili (!) a tym co ważne – a nami. Bo kiedy opuścimy mury pracy, kiedy zostawimy etat za sobą – zaczynamy liczyć się my. Wtedy to my jesteśmy dla nas zadaniem najważniejszym. Tym, który trzeba się starannie opiekować, o który trzeba zadbać. 
Bo choć można mieć najwspanialszą pracę na świecie, choć można mieć pracę, w której czujemy się spełnieni, docenieni i choć mamy pracę, do której chodzimy z przeogromnym uśmiechem na buzi – to wciąż jest praca. To wciąż jest coś ważniejszego od nas.

Po chwilowym zlikwidowaniu naszego wolnego sklepu, wszystkie świeczki schowały się na dnie szafy, w jej najciemniejszym zakamarku, czekając na lepszy czas, nowe otwarcie. 
I wiecie co? 
Jeszcze nigdy tyle przyjemności nie dało mi wyciąganie ręczników z szafy.

Zapach odprężenia, zapach lasu. 
Ach, lepiej mi.

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

#MIŁOŚĆ JEST WZRUSZAJĄCA – nowa akcja na instagramie!

#MIŁOŚĆ JEST WZRUSZAJĄCA – nowa akcja na instagramie!

Czy nie macie poczucia, że ostatnio panuje jakiś taki dziwny nurt, tendencja do odbierania miłości uroku?
Kiedy przychodzą walentynki, las ludzi zaczyna swoje manifesty, bo przecież miłość należy okazywać sobie każdego dnia a nie tylko w walentynki. Ale czy na co dzień, tak z ręką na sercu, okazujecie sobie tą miłość? 

Pytam Was, bo… my jej sobie nie okazujemy. 

 #MIŁOŚĆ JEST WZRUSZAJĄCA – nowa akcja na instagramie!

Z tą miłością jest trochę jak z roślinami w domu: najpierw dmuchasz, chuchasz, zmieniasz ziemię i doglądasz każdego dnia, a później… – zaczynasz te rośliny ignorować. Podlewasz je tylko do czasu do czasu w lichej nadziei, że roślina zachowa swoje piękno i dalej będzie cieszyć oko. Aż tu nagle okazuje się, że roślina marnieje.
I z miłością jest dokładnie tak samo!

Kiedy z kimś się spotykamy, ach, jesteśmy gotowe stanąć na rzęsach aby tylko się udało! Niedawno będąc u Teściów rozmawiałyśmy o skarpetkach – jaki to za dzieciaka chodziłam tylko w białych skarpetkach, bo one tak estetycznie wyglądały, a przecież zależało mi aby “zatrzymać” przy sobie chłopaka, jego podziw, podobać mu się. A dziś? Dziś w mojej szafie jest mnóstwo kolorowych skarpetek! Skarpetek oddających tak bardzo mój charakter, sprawiających mi radość, a nie mających na celu poprawić mój obraz w oczach drugiej osoby.

Może skarpetki to dość śmieszny przykład, ale z miłością tak własnie jest. Kiedyś staraliśmy się każdego dnia, dziś – każdego dnia po prostu wracamy z pracy, zajmujemy się swoimi sprawami, sprzątamy, gotujemy i ten czas jakoś mija.
W tygodniu nie poświęcamy naszemu związkowi zbyt dużo czasu. I nie pomagają nam kompletnie różne godziny pracy – w konsekwencji czego o różnych porach chodzimy spać.
Mijamy się – taka prawda. Nie okazujemy sobie miłości każdego dnia.
Tak wygląda nasza codzienność i myślę, że tak wygląda codzienność wielu z Was. Bo tak wygląda po prostu życie, jego codzienność.

Dlatego postanowiłam na naszym instagramie stworzyć zabawę, do której Was szalenie zapraszam!

Wrzuć na Instagram (tablicę lub instastory) zdjęcie, na którym pokażesz, że MIŁOŚĆ JEST WZRUSZAJĄCA, oznacz na zdjęciu mnie @wolnowolniejblog oraz podpisz zdjęcie hashtagiem #miloscjestwzruszajaca a na koniec miesiąca wybiorę trzy osoby, które dostaną ode mnie upominek :)

Mam nadzieję, że dzięki tej zabawie każdy z nas odrobinę zwolni tempo życia i skupi się na tym, co w życiu jest naprawdę ważne – na miłości. Na miłości do rodziny, do siebie, do chwili. 

Bo miłość – wcale nie musi być tylko do partnera…

“…Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił. a miłości bym nie miał, byłbym niczym…”