Czy potrafisz właściwie korzystać z pieniędzy?

Czy potrafisz właściwie korzystać z pieniędzy?

A czy da się korzystać z pieniędzy niewłaściwie? – Ktoś mógłby zapytać drwiącym tonem. Przecież pieniądze są po to aby je wydawać, aby nimi płacić.

Skoro każdy “głupi” potrafi korzystać z pieniędzy, skoro oszczędzanie jest takie proste… dlaczego wciąż mamy problemy z dociągnięciem do “pierwszego”?

Czy potrafisz właściwie korzystać z pieniędzy?

Lubię powiedzenie “każdy jest geniuszem, ale jeśli zaczniesz oceniać rybę pod względem jej zdolności wspinania się na drzewo, to przez całe życie będzie myślała, że jest głupia”.
O pieniądzach potrafimy mówić lekko i frywolnie. W rozmowach rzadko kiedy słyszę, aby ktoś szanował pieniądze. Zazwyczaj słyszę ile pieniądze znaczą, jak bardzo są w życiu ważne i potrzebne, jak bardzo pozwalają nam godnie żyć. Co rozważniejszy lub bogatszy powie, że pieniądze szczęścia nie dają, choć nigdy nie słyszałam tych słów od osoby, która pieniędzy nie ma… Ale widząc ilość posiadanych przez ludzi rzeczy… – nie widzę tych słów. Nie widzę zrozumienia dla pieniądza. I czasem zastanawiam się, czy właściwie wiemy jak z nich korzystać?

Dwa rodzaje pieniędzy

Każdy z nas posiada dwa rodzaje pieniędzy, choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Każdy z nas dostaje pensję, ale nie każdy wie, jak powinien z niej korzystać. Zazwyczaj kiedy czytam w Internecie rady dotyczące gospodarowania pieniędzmi będąc w związku, wspólnie mieszkając, najczęściej pojawiającą się radą jest “każdy z was powinien mieć swoje oddzielne konto i być niezależny finansowo”.
Ale to tylko część prawdy.

Prawda jest taka, że pieniądze powinniśmy dzielić na dwa: na codzienność i przyjemność.

Codzienność
To są pieniądze, których potrzebujemy do uważnego życia. To pieniądze, które pozwalają nam żyć normalnie – pozwalają opłacić rachunki, kupić jedzenie bez szaleństwa, typowe środki czystości. 
To pieniądze, które pozwalają nam żyć bez martwienia się o jutro, bez martwienia się czy wystarczy nam do pierwszego, pozwolą nam żyć skromnie, ale nie biednie.

Aby wiedzieć ile pieniędzy potrzebujemy na codzienność, musimy poznać nasze zwyczaje. Musimy dowiedzieć się ile kosztuje nas życie teraz i ile wydajemy na codzienność.

W naszym przypadku, dla dwóch osób, na jedzenie miesięcznie wydajemy max 700 zł. Spłacamy też kredyt i opłacamy typowe zobowiązania: czynsz, prąd, telefony, internet… To jest nasza codzienność.

 

Na co dzień żyjemy skromnie, bez szału, ale szczęśliwie i spokojnie.

 

EBOOK O OSZCZĘDZANIU

dzięki uważności i życiu wolniej

KUPUJĘ!

Przyjemność
Druga część pieniędzy, którą powinniśmy posiadać to pieniądze przeznaczone na czyste przyjemności. Jak na wakacjach, kiedy wyjeżdżasz odprężyć się i jadasz w restauracjach i knajpach nie zważając na koszta (ale w ramach rozsądku!). 
To ta część pieniędzy, która pozwoli ci kupić nowy komputer, kiedy stary nie będzie już do odratowania. To pieniądze, które pozwolą ci wyleczyć ząb, jeśli okaże się, że wizyt będzie więcej niż jedna, niż dwie. 
Pieniądze na przyjemności – na celebrowanie ważnych wydarzeń, na odskocznię od codzienności, od obowiązków. Na ratunek.

W ramach tych pieniędzy, w ramach naszego budżetu domowego, od czasu do czasu jemy na mieście. W ramach tych pieniędzy, w okresie letnim, jeździmy często na wieś . I to w tej puli pieniędzy – jest nasza przyszłość. 
Kiedy podwinie nam się noga, kiedy będziemy już starsi – to te pieniądze będą naszym ratunkiem.
Dzisiejsza przyjemność – stanie się wtedy naszą codziennością – może skromną, ale spokojną i szczęśliwą.

Frustruję się, kiedy słyszę drwiące hasła, że oszczędzanie to niekupowanie pierdół. Bo jeśli ktoś nie zna swoich potrzeb, jeśli ktoś nie wie na co wydaje pieniądze – nie będzie wiedział gdzie je traci. Jeśli ktoś nie wie ile pieniędzy potrzebuje – może nie zdawać sobie sprawy, że kupno owoców czy sera żółtego jest już dla niego zbyt dużym wydatkiem… Bo każdy z nas podstawowe potrzeby ma inne. Dla jednego codzienność będzie rachunkami i żywnością, a dla innego zestawem leków, rehabilitacją, nieustannym leczeniem.

 

Frustruję się, kiedy ktoś spłyca funkcję pieniądza w naszym życiu do płacenia za rzeczy.

Pieniądze odgrywają w naszym życiu szalenie ważną rolę, z czego nie chcemy zdawać sobie sprawy. A prawda jest taka, że pieniądze potrafią doprowadzić do katastrofy – do rozpadu związku, do załamania nerwowego, do przemocy. Pieniądze potrafią zrujnować człowieka.

Ale to od nas zależy kto nad kim będzie miał kontrolę i co postawi na pierwszym miejscu – życie dla pieniędzy czy życie dzięki pieniądzom.

Czego o związku nauczył nas nasz pies Czarek…

Czego o związku nauczył nas nasz pies Czarek…

Mówi się, że każdy na tym świecie ma jakąś misję, jakiś cel, który musi zrealizować. Mówi się, że żyjemy po coś, i że jeśli tą misję wypełniły – nasz czas nadchodzi.
Mówi się też, że to nie człowiek wybiera psa, tylko pies wybierana człowieka.
I u nas, te wszystkie “mówi się” spełniły się jak nigdy nic…

Pożegnaliśmy naszego psa. Naszego członka rodziny. To była miłość w obie strony – i zaraz powiem Wam dlaczego…

Czego o związku nauczył nas nasz pies Czarek…

Każdy mówi, że jego pies jest wyjątkowy, i każdy powie, że jego pies naprawdę był wyjątkowy. Ale nasz – naprawdę (!) był jedyny w swoim rodzaju. To nie był nasz pupil, to nie był nasz piesek, to nie było nasze zwierzę. To był pełnoprawny członek rodziny. On dosłownie uczestniczył w tworzeniu naszego małżeństwa. Czarek nauczył nas jak być dobrym małżeństwem.

Uczucie

Pierwszą lekcją jaką dostaliśmy od naszego psa było okazywanie sobie uczucia. To było dla nas tak niesamowite, że już rok temu napisałam o tym zdarzeniu post – jak pies nauczył nas czułości.
Czarek pokazał nam, że związek to coś więcej niż rzucone “cześć” na wejście do domu. Związek to wysiłek. Nawet, jeśli wysiłkiem ma być podniesienie tyłka z kanapy, żeby przywitać ukochaną osobę tuż przy drzwiach…



Dźwięki

Śmiejemy się, że Czarek, jak na dziecko przystało, miał połowę cech ode mnie i połowę cech po mężu. Po mnie Czarek nie lubił wysokich dźwięków i krzyków. Lubił spokój. Kiedy jedno z nas zaczynało podnosić głos, bez względu czy to były emocje wywołane smutkiem czy radością, Czarek zaczynał ujadać. Przypominał nam, że trzeba panować nad emocjami. Nauczył nas, że nawet jeśli jesteśmy na siebie bardzo źli, jeśli coś nam się tak bardzo, bardzo, bardzo nie podoba – nie możemy do siebie krzyczeć.
Za każdym razem, kiedy unosiło się głos, Czarek wstawał z legowiska i zaczynał robić “au, au, au, aauuu”, a my momentalnie, za każdym razem pękaliśmy wtedy ze śmiechu, głaskaliśmy go uspokajając, i od razu było w domu lepiej. Dzięki niemu zaczęliśmy przykre sytuacje rozwiązywać słowami, zaczęliśmy bardziej słuchać co drugie ma do powiedzenia, niż po prostu mówić samemu.

Agresja

Czarek nie lubił przemocy ani agresji. Nie dawał nas skrzywdzić ani obcym ludziom i zwierzętom, ale także dbał o to, abyśmy my siebie nie skrzywdzili. Kiedy jedno z nas robiło energiczny ruch w stosunku do drugiego – Czarek od razu reagował. Stawał między nami i zaczynał ujadać lub szczekać. Kiedy, któregoś razu, chciałam “osunąć” się na Dawida dając mu buzi – Czarek skoczył na mnie odpychając mnie od Dawida – bał się, że robię mu krzywdę. Kiedy, natomiast, innym razem Dawid chciał rzucić się na mnie w żartach, kiedy siedziałam na kanapie – Czarek wciskał swój pysk między nas.
W naszym domu nie mogło być żadnej agresji. Tego nauczył nas nasz pies. Nie możemy się krzywdzić.



Trud

Czarek udowodnił nam, że jeśli ktoś kogo kochamy jest w potrzebie – dla drugiej osoby nie ma żadnych przeszkód. Nie ma obrzydzeń, nie ma odczuć. Robisz to. Jeśli trzeba – robisz to. Jeśli tego potrzebuje – robisz to. Nie czujesz chłodu jaki jest na dworzu. Nie czujesz zmęczenia. Robisz to, bo czujesz, bo wiesz, że to pomaga. Nie robisz “bo musisz”. Robisz bo chcesz pomóc, bo chcesz ulżyć, bo jesteś odpowiedzialny. Bo kochasz.
Czarek pokazał nam, że nie istnieją wymówki. Nie istnieje złość. Jeśli jest potrzeba – nie czujesz żadnych przeszkód. Czujesz miłość – bo robisz coś dobrego dla kogoś kogo kochasz całym serduszkiem.

Emocje

Może to brzmi banalnie, ale nasz pies potrafił okazywać emocje. Obserwując go nauczyliśmy się, że warto być szczęśliwym. Po prostu. Banalnie. Warto robić to, co daje szczęście. Jeśli masz ochotę pognać za sarną – biegnij! Jeśli chcesz wykopać wszystkie kwiatki w ogródku i to da Ci szczęście – zrób to! To tylko kwiatki… – jeśli tylko będziesz szczęśliwa.
Nie złościliśmy się na naszego psa, że nie mamy kwiatów pod domem w tym jednym miejscu. Nie mieliśmy kwiatów, ale mieliśmy czystą radość przed sobą.
Rzeczy materialne, namacalne przedmioty, a nawet i szkody – są niczym w porównaniu do emocji, do radości, do uczucia szczęścia. Nawet zarysowany samochód nie ma znaczenia. Przecież nikt kto kocha nie robi specjalnie źle…

Miłość

My jesteśmy ludźmi. My wiemy, rozumiemy, choć nie zawsze się ze wszystkim godzimy. Ale rozumiemy. Czarek – co czuł to pokazywał. Pokazywał radość, kiedy był szczęśliwy. Pokazywał smutek, kiedy czuł się źle. W ostatnich dniach pokazywał, że nie rozumie.
Kiedy Czarek tracił nas z oczu – pękało mu serce.  Cierpiał. I to było widać po jego oczach, to było słychać w jego głosie, było widać po jego ciele.
Czarek pokazywał co to miłość. Kiedy mieliśmy wyjść na dwór, kiedy czekaliśmy na windę – opierał pysk na moim udzie i “kazał” się głaskać. Kiedy mieliśmy wolne od pracy – przychodził do nas i nas budzi. Zazwyczaj o tej porze wstawaliśmy do pracy więc on dbał, żebyśmy nie zaspali. Jak nas obudził – sam szedł spać. I nie było poranku, żeby nie kładł pyszczka na nasze łóżko i nie “kazał” się drapać po nosku. Tak jak nie było poranku, żebyśmy z mężem nie dawali sobie buzi na dzień dobry.
Czarek okazywał nam miłość. Tak jak my okazujemy sobie i jak okazywaliśmy jemu.
Co w sercu, to na zewnątrz. Co w sercu to w oczach, słowach, gestach. Tego nauczył nas nasz pies Czarek…


Czarek był z nami dwa lata.
W ciągu tego czasu był z nami w Gdyni, gdzie szczekał na fale i biegał po plaży.
Wielokrotnie jeździł z nami do Zabrza, gdzie ganiał się całymi dniami z psem sąsiadów. Mało tego, jedna z Was poznała nas na Zabrzańskich ulicach właśnie po Czarku! Był z nami w Parku Dubiela i tradycją już było chodzenie po lesie na Czołgistów.
W każdej wolnej chwili jeździł z nami na wieś, gdzie ganiał sarny, kąpał się w rzece i… podkradał nam kiełbaski z ogniska.
Zwiedzał z nami Warszawę. Latem brałam Czarka na smycz i robiliśmy sobie długi spacer do Dawida pracy, aby razem wrócić do domu.

Odszedł od nas w wieku 5 lat. Miał nowotwór serca.
Byliśmy z nim do samego końca.
To była miłość w obie strony.

Więcej niż się wydaje | Sum #11

Więcej niż się wydaje | Sum #11

W tym roku to chyba listopad był najdłuższym miesiącem w całym naszym roku! Tyle ile dobrego i złego wydarzyło się w ciągu tego miesiąca, nie wydarzyło się w żadnym innym. To był miesiąc nowości, strachu, prób, sukcesów i ani jednej porażki.

Więcej niż się wydaje | Sum #11

9 listopada

Tego dnia w końcu kupiłam lampkę nocną! Dawno z żadnego przedmiotu tak bardzo się nie cieszyłam, jak z tej małej lampeczki przyczepionej do nocnej szafeczki.
Nocna lampka rozwiązała nasze wieczorne sprzeczki – kto jest ostatni w łóżku i kto gasi światło :).

Tego dnia narodziła się też moja nowa tradycja – w każdą sobotę poranek zaczynamy od wspólnego oglądania detektywa Monka, a później ja oglądam “Pokochaj albo sprzedaj”.

Akurat tego dnia, przed Monkiem lecieli Flinstonowie :)

10 listopada

Dzień szaleństwo! Tego dnia miał premierę nasz ebook “Oszczędzaj dzięki uważności i życiu wolniej“. Ebook powstawał od lipca i w końcu po korekcie, grafice, składzie – miał swoją premierę.
Jestem szalenie dumna! Nie ma nic wspanialszego niż próbowanie! Niż pokazanie sobie, że jestem w stanie.

11 listopada 

Tego dnia wybraliśmy się spontanicznie na wieś. Jak staliśmy, tak wybiegliśmy z domu na działkę. Niby to był tylko jeden dzień, niby tylko kilka godzin… ale możliwość obcowania z naturą, z tym spokojem jaki tam mamy – jest bezcenny i wart każdej minuty.

12 listopada 

Obudziłam się do pracy o 3:50. Bez dwóch zdań pobiłam swój własny rekord i w pracy byłam już o 4 rano…
To był taki eksperyment, byłam ciekawa czy uda mi się przed 5 być w pracy. Udało się, ale więcej nie będę tego powtarzać. Później byłam dętka.

13 listopada

Dostałam mega wsparcie w związku z prowadzeniem bloga. Usłyszałam dużo cennych rad, które już zaczęłam wcielać w życie. Nie do końca umiem jeszcze wszystko zgrać, połączyć, odnaleźć się w swoich planach, ale i tak się bardzo cieszę.

14 listopada

Dzień premiery świeczek do boxów świątecznych! Wszystkie słoiczki były już gotowe, przyszedł jeszcze tylko czas na wydrukowanie etykietek.
Ze wszystkich produktów w naszym sklepie z tego jestem najbardziej zadowolona. Jest ekologicznie, przyjaźnie dla środowiska i człowieka, naturalnie i szalenie pachnąco!
Jestem w tych świeczkach zakochana do szaleństwa i tą jedną prawie prawie cały czas, a ona wciąż i wciąż mnie zachwyca swoim wyglądem i aromatem.

15 listopada

Dzień figielek. Wszystko co zaplanowałam – legło w gruzach. Ani nie poszłam na bazarek po włoszczyznę i dynię, ani nie wydrukowałam etykietek na świeczki, ani nie poszłam na kolację z mamą. Mimo wszystko – dzień był bardzo udany, choć na opak.

16 listopada

Dzień wariata. Pies chory, mąż chory, dom na mojej głowie. Całe szczęście nim Dawida zmogło do reszty, zdążył wstawić rosół. Do trzeciej w nocy co godzinę biegałam z psem na spacer… W pewnym momencie już przestałam się nawet denerwować.

17 listopada 

Anomalia pogodowa. Balkon otwarty pół dnia, w głośnikach Sade, w powietrzu zapach naszych wosków. Spokój, błogość – coś co kocham najbardzej. Nawet bieganie z psem na spacer co godzinę jest wtedy jakieś przyjemniejsze…

18 listopada

Dawid podszedł do mnie i przytulił mnie bardzo, bardzo mocno. To było inne przytulenie niż zawsze. Było pełne miłości i przede wszystkim wdzięczności.
Doceniamy siebie.

19 listopada

Odebrałam etykietki na świeczki!! Można ruszać ze sprzedażą boxów świątecznych!
Wyszły piękniej niż przypuszczałam, i całe szczęście zrezygnowałam z czarnej ramki dookoła etykietki.

20 listopada

Spadek formy, stres bo przede mną bardzo ciężkie dwa dni w pracy! Szykuje nam się kontrola…

21 listopada

Kontrola przeszła bezbłędnie! Jeden sukces za mną!
Tego dnia przekonałam się, że nie da się ładnie pisać pisząc w łóżku.
Przekonałam się też, że jeśli tylko powstrzymamy się od negatywnych słów, cały dzień będzie po prostu wspaniały! Nawet kiedy mamy gorszy dzień, warto zachować go dla siebie. Mój gorszy dzień nie powinien mieć złego wpływu na innych.

22 listopada

Kolejna kontrola i kolejny sukces! Można odetchnąć z ulgą i spokojnie zacząć weekend.
A przynajmniej tak myślałam do czasu – aż Czarek nam nie zemdlał na dworzu… Dziś zaczęliśmy “przygodę” z kardiologiem. I dopiero zaczęły nam się kłopoty…

23 listopada

Po raz kolejny uśmiechnęłam się do siebie, gdy okazało się, że Dawid jest moim głosem rozsądku. My już tacy jesteśmy – kiedy jedno panikuje, denerwuje się, drugie uspokaja je i mówi, że nie warto. I ma rację. Nie ma sensu denerwować się na coś, na co i tak nie mamy wpływu.

24 listopada

Psikus! Okazało się, że kartony, które kupiłam są za małe na boxy świąteczne. Musiałam na cito szukać większych!
Jak ja mogłam to przeoczyć? Nie mam zielonego pojęcia.

25 listopada

Przypomniałam sobie co świadczy o wartości drugiego człowieka. To był dzień, w którym wertowałam w swojej głowie wszystkie lekcje, jakie dostałam od moich rodziców. Wszystkie zasady, które próbowali mi wpoić. I z radością stwierdzam – że przekazali mi wspaniałe wartości!
Chyba pierwszy raz od baaardzo dawna poczułam, że straciłam do kogoś szacunek. Bardzo przykre uczucie. Ale rozczarowania nigdy nie są przyjemne… tym bardziej gdy próbujesz w każdym człowieku widzieć coś dobrego – nawet gdy jest zły.

26 listopada  

Byłam z Czarkiem u weterynarza. To był jakiś cyrk! W gabinecie był właśnie kastrowany kot. Czarek tak wariował na jego zapach, że myślałam, że padnie tam! Nie miało dla niego nawet znaczenia to, że razem z nami w poczekalni jest inny kot i pies.
Przerażenie z rozbawieniem! Ale gdy adrenalina już Czarkowi puściła… – powrót do domu nie był już tak zabawny.

27 listopada

Zrobiłam zupę z dyni pierwszy raz! Jestem z siebie dumna! Zauważyłam, że sprawia mi przyjemność robienie rzeczy samej. Coraz częściej ciągnie mnie do rzeczy pierwotnych, do gotowania prostych dań z produktów z własnego ogródka.
Człowiek powinien być samowystarczalny. Niech pomocny będzie drugi człowiek, a nie technologia.

28 listopada

Czarek znów zemdlał na spacerze. I muszę przyznać – jestem szalenie pozytywnie zaskoczona reakcją obcych ludzi. Gdy mijali mnie chłopcy z podstawówki, powiedzieli, że bardzo im przykro i współczują mi chorego pieska. To było wzruszające. Nie przeszli obojętnie.
Pani w wieku około 40 lat zatrzymała się z niepokojem koło nas i pytała jak może nam (mi i Czarkowi) pomóc. Nie odjechała samochodem, dopóki Czarek nie podniósł się z chodnika.

29 listopada

Odebrałam kartony na wysyłkę boxów i wzięłam się za ich pakowanie. Kupiłam przy okazji kartony na same świeczki (!) które w sprzedaży będą od połowy grudnia – tak na wszelki wypadek… .
Byłam też na genialnych warsztatach z marką Wosh Wosh, w której dowiedziałam się szalenie ciekawych rzeczy o produkcji i pielęgnacji obuwia! Nie przypuszczałam, że but może wymagać kremu nawilżającego!
Na wydarzeniu robiłam też swoją woskowilijkę dzięki Julii z Na nowo śmieci. W końcu miałyśmy przyjemność poznać się na żywo i wymienić uściskami. Kupiłam też Julii książkę w przedpremierze. Ach, nie mogę się jej doczekać!

30 listopada

Po raz kolejny zaskoczyli mnie ludzie reakcją na Czarka. Za pierwszym razem Czarek zmęczył się na przejściu dla pieszych. Musiałam z nim tak stać na środku ulicy i czekać, aż złapie oddech. W tym czasie mijał nas samochód – żadnego trąbienia, żadnego komentarza w naszą stronę.
Wieczorem Czarek zemdlał na chodniku. Jakie było moje zdziwienie, kiedy mijający nas samochód zatrzymał się i wyskoczył z niego młody chłopak pytając czy nie potrzebuję pomocy.
Ludzie reagują!
Może to w Internecie jesteśmy tak toksyczni, tak hejtujemy, a kiedy już widzimy drugiego człowieka, kiedy widzimy, że ktoś potrzebuje pomocy, że jest słabszy – to pomagamy. Nie śmiejemy się, nie drwimy. Może właśnie o to chodzi? Może powinniśmy częściej wychodzić do ludzi, niż tylko z nimi pisać…
Dziś byliśmy też na Starówce na spacerze. Wiecie czym pachnie Stare miasto? Cukrem z grzanego wina. To już czuć po prostu sam lepki cukier.

Dotrwaliści do końca? :)

W listopadzie kupiłam sobie mini planer pełen czasu z kolekcji glamour. Postanowiłam, że będę w kilku zdaniach streszczać każdy dzień. Kiedy wcześniej zapisywałam po jednej najważniejszej rzeczy z danego miesiąca, okazało się, że tak naprawdę w naszym życiu, w tej naszej szarej codzienności, tym praca-dom, dzieje się tak dużo, że nie jesteśmy w stanie sobie tego wszystkiego przypomnieć. Wydaje nam się, że nic się nie dzieje, kiedy tak naprawdę dzieje się mnóstwo fantastycznych rzeczy!
I zaczęłam tak opisywać każdy dzień, tak jak Wam teraz.

I wiecie co? Szalenie Wam polecam!
W swoimi mini pamiętniku staram się pisać głównie pozytywne rzeczy, ale wiadomo, w naszym życiu nie zawsze jest wspaniale. Czasem łapiemy dół, czasem ktoś nam sprawi przykrość… Ale warto skupiać się na tym co dobre i te rzeczy pamiętać. Wtedy okazuje się, że nasze życie jest dużo lepsze niż nam się wydawało!

Często mówimy, że trzeba żyć tym co jest tu i teraz. I to prawda. Należy czerpać radość z chwili obecnej, cieszyć się z tego co mamy, co jest, co nas łączy. Ale przeszłość jednak jest częścią nas i warto o niej pamiętać – zwłaszcza, gdy tak trudno jest nam cieszyć się akurat z tego co tu i teraz..

Kosmetyki naturalne polskiej marki, które znajdą się w boxach świątecznych

Kosmetyki naturalne polskiej marki, które znajdą się w boxach świątecznych

Kiedy w mojej głowie pojawił się pomysł na boxy świąteczne, byłam szalenie podekscytowana! Przecież to jest tak wspaniały pomysł, to będzie HIT! – powtarzałam na okrągło.
Kiedy wzięłam się za realizację mojego genialnego planu, zauważyłam jeden minus – brakowało mi jednego produktu, który byłby wisienką na torcie. Brakowało mi produktu, który byłby wspólnym mianownikiem wszystkiego tego, co sobie wymarzyłam.

Brakowało mi kosmetyku, który scaliłby, a za razem dopełnił moją koncepcję boxów “domowe spa”.

I wtedy wpadłam na genialny pomysł!

Kosmetyki naturalne polskiej marki, które znajdą się w boxach świątecznych

Do stworzenia boxów świątecznych postanowiłam zaprosić markę Mydło Stacja. Mówię “markę”, ale tak naprawdę za słowem “marka” stoi wspaniała dziewczyna. I choć nie znamy się osobiście, historia powstania Mydło Stacji jest tak cudowna, tak wzruszająca, że czuję, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć “trafiałam na wspaniałego człowieka”. Bo jeśli w realizacji czyjegoś marzenia bierze udział tyle osób, dwanaście osób nie tylko wierzy, nie tylko wspiera dobrym słowem – ale pomaga, fizycznie, realnie pomaga spełnić marzenie – to znaczy, że ten człowiek musi być wspaniałą osobą!

O historii powstania marki, przeczytacie na stronie Mydło Stacji.

Produkty, które znajdą się w każdym boxie świątecznym “domowe spa”

Hydrolat z pędów bambusa

Produkt, który pobudza – dosłownie! Za każdym razem, kiedy używam go w czasie porannej pielęgnacji skóry twarzy zaczynam się śmiać. Bo czy jest lepszy sposób na obudzenie się niż… psikanie sobie hydrolatem prosto w twarz? :)
Hydrolat nakłada się na oczyszczoną skórę twarzy. Jego zadaniem jest nie tylko nawilżyć skórę, ale także zmiękczyć naskórek i sprawić, że skóra będzie delikatna, mięciutka.
Hydrolat z pędów bambusa, dzięki temu, że zawiera w sobie krzemionkę, pochłania nadmiernie wydzielane sebum, powodując zmatowienie skóry, dzięki czemu skóra się nie świeci, a jest rozświetlona.

Olejek z marakui

Jest równie silny co delikatny. Jego zadanie to odżywienie skóry twarzy, nadanie jej blasku i sprężystości. Choć jest wielką bombą witaminową, polecany jest szczególnie tym, których skóra jest bardzo wrażliwa, delikatna i problematyczna. Olejek z marakui łagodzi obrzęki oraz wzmacnia naczynka.

Olejek z baobabu

Połączenie zimy i lata, mrozów i afrykańskich upałów. Olej z pestek baobabu, rośliny, nazywanej afrykańskim złotem jest odpowiedzią na nasze polskie, mroźne powietrze zimą. Jego zadaniem jest łagodzić podrażnienia i przyspieszać gojenie ran.
Polecany jest szczególnie tym, którzy mają wrażliwą skórę twarzy, zmagają się z atopowym zapaleniem skóry i egzemą. A także tym, którzy chodzą bez szalka zimą po dworze :).
Dzięki dużej zawartości witamin, polecany jest kobietom w ciąży – wspomaga odbudowę skóry, ujędrnia ją, zmniejsza rozstępy.

 

Wszystkie produkty znajdą się w boxach świątecznych. W każdym będzie jeden olejek i jeden hydrolat. Jednak poza właściwościami kosmetyków działającymi na skórę twarzy, działają one na coś jeszcze. Na człowieka. Na jego wrażliwość i naturę. Ponieważ część dochodu ze sprzedaży naszych boxów świątecznych zostanie przekazana Ośrodkowi Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu.

Czy jest coś wspanialszego, niż otaczanie się naturą, korzystanie z jej owoców, a przy tym… – pomaganie jej? Dbamy o siebie, o swój wygląd. Zadbajmy też o tych, którzy wywołują radość w naszym sercu i rozświetlają nasze oczy z wrażenia – o dzikie zwierzęta, którym jeśli nie pomożemy, nie będziemy mogli podziwiać ich w naturalnym środowisku…

Boxy prezentowe na święta – przyjazne naturze, ekologiczne, przepiękne!

Boxy prezentowe na święta – przyjazne naturze, ekologiczne, przepiękne!

Zbliża się okres świąteczny, okres wzmożonych zakupów. Okres, w którym będziemy wertować strony internetowe i przemierzać kilometry w centrach handlowych w poszukiwaniu prezentu, który zadowoli. Który będzie odpowiedni, który nie będzie zbyt, ani dość.
Jedni pójdą na łatwiznę. Kupią byle co, byle było. Inni – z dokładnością do trzydziestego siódmego miejsca po przecinku będą szukać takiego prezentu, który będzie w milionie procent odpowiadał obdarowywanemu.

Tylko czy okres świąteczny musi wiązać się z tak ogromym pokładem energii? Czy naprawdę musi kosztować nas tyle czasu?

Boxy prezentowe ma święta – przyjazne naturze, ekologiczne, przepiękne!

Uwielbiam prezenty niebanalne. Prezenty, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dziwne… Takie prezenty zazwyczaj są strzałem w dziesiątkę! Takie prezenty zazwyczaj są spełnieniem marzeń, ale także pretekstem do spróbowania nowego.

Jednym z takich dziwnych prezentów jakie dostałam od mojego męża, kiedy jeszcze się spotykaliśmy, kiedy dzieliło nas 300 kilometrów i łączyła przeogromna miłość – był nóż do masła.
Pierwszy i jedyny raz w życiu nóż do masła widziałam właśnie w jego rodzinnym domu. To była dla mnie tak cudowna rzecz, tak mi się kojarzyła z tymi wspaniałymi chwilami, które spędzałam w jego domu, z czasem wolnym od obowiązków, szkoły, codzienności – że kiedy dostałam też nóż do masła… wzruszyłam się. Miałam namiastkę jego. Robiąc sobie kanapki, smarując chleb masłem – uśmiechałam się. Myślami byłam już w Zabrzu.

Takie prezenty cenię sobie najbardziej. Prezenty funkcjonalne, za którymi kryje się coś więcej, kryje się historia.

Dlatego w tym roku, po raz pierwszy postanowiliśmy stworzyć dla Was gotowe zestawy prezentów świątecznych przyjaznych naturze, prezentów świątecznych pięknych i ekologicznych. Prezentów, które pozwolą zwolnić, skupić się na tym co ważne, na sobie, swoich potrzebach i nie będą szkodzić naturze.

Co się znajdzie w boxach prezentowych!


wielorazowa maszynka do golenia

Wielorazowe maszynki do golenia na żyletki

Wielorazowe maszynki to produkt, który bardzo długo krążył mi po głowie nim zdecydowałam się go zakupić.
Bez wątpienia kojarzy mi się z odwagą, poznawaniem nowego, przezwyciężaniem siebie i swoich uprzedzeń.


Wielorazowe płatki kosmetyczne z włókna bambusa

Idealne do demakijażu, delikatnego złuszczania naskórka i… oszczędzania! Oszczędzania pieniędzy i środowiska.
To produkt, który totalnie odmienił moją codzienną pielęgnację i podejście do kosmetyków.

Naturalne kosmetyki – hydrolat z pędów bambusa i olejki z marakui lub baobabu. 

Można bezosobowo powiedzieć “polska marka”. Jednak dla mnie – to marka, która wzrusza. Za cudownymi produktami kryje się wzruszająca historia i… dobry człowiek. Dużo, dużo dobrych ludzi.

Zgodnie z Waszą prośbą, postanowiliśmy stworzyć kilka boxów prezentowych w różnym przedziale cenowym.
W podstawowej wersji znajdziecie dokładnie te produkty, które wyżej omówiliśmy, a pod każdym zdjęciem kryje się link do postu, w którym możecie przeczytać więcej o danym produkcie.

Inne warianty boxów będą dodatkowo zawierały:

świeczki naturalne wosk rzepakowy olejki naturalne

Świeczkę rzepakową #lepiejmi

Dla tych co kochają żywioły, naturalne ciepło, magię ognia.
Dla tych, którzy, tak jak ja, po ośmiu godzinach etatu potrzebują wyciszyć się i nabrać sił. Odzyskać równowagę.

Woski do kominka #lepiejmi

Coś, co kojarzy mi się z moją mamą. To ona zaraziła mnie miłością do wosków. Ja – zarażam do miłości do natury.
Woski naturalne, rzepakowe, wegańskie – do kominka na tealighty.
Dla tych, dla których ważne są małe momenty, drobne gesty.

makrama na doniczki

Makramy na rośliny z bawełny

Któregoś razu zostałam zapytana o cytat, który definiuje moje podejście do powolnego, slow, życia.

Bez wahania odpowiedziałam: “Jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha?”

Makramy to taki mój odpowiednik miłości do natury. Bo nic tak bardzo jej nie przypomina, tak bardzo do niej nie zbliża jak… żywa roślina. I nie ma piękniejszego widoku od promieni słońca padających na soczyście zielone liście…

I choć wiem, że brzmi to szalenie nieskromnie, to bardzo, bardzo cieszę się, że zaryzykowaliśmy! Że podjęliśmy próbę stworzenia takich zestawów prezentowych, takich boxów, które nie tylko będą przyjazne naturze, nie tylko będą w duchu zero waste, ale (a może przede wszystkim?) będą… piękne!

Bo zero waste nie musi być brzydkie. Obcowanie z naturą nie musi być brzydkie.
Może być piękne, może być wzruszające, może być pełne miłości! Miłości do rękodzieła, do czyjejś pasji, czyjejś pracy, jaką musiał wykonać aby stworzyć tak wspaniałe produkty i… miłości do siebie. Miłości do obdarowywanej osoby.

W dawaniu prezentów nie chodzi o “pamięć”, bo przecież, wielu daje prezenty właśnie tylko z tego powodu – bo trzeba, aby pamiętał, aby wiedział, choć tak naprawdę to nic nie znaczy…
W dawaniu prezentów nie chodzi o to, ile pieniędzy na nie wydamy. Cóż nam po drogim prezencie, jeśli nie będzie zgodny z nami, naszym stylem życia, naszymi wartościami?

W dawaniu prezentów chodzi o to, aby przekazać myśl. Aby tym drobnym gestem wyrazić słowa. Aby uśmiech, który pojawia się po otworzeniu prezentu mówił “skąd wiedziałaś” a szkliste od wzruszenia oczy mówiły “pamiętałaś – ty mnie znasz”.

Takie właśnie postanowiliśmy stworzyć boxy prezentowe. Takie, które każdego dnia, za każdym razem będą przypominały, jak cudownych ludzi mamy wokół siebie.

Bo nie liczy się pamięć raz w roku.
Liczy się milion historii, które wydarzyły się w ciągu 364 dni, które dziś mają swój finał.

364 dni szans, aby poznać drugiego człowieka.

Świeczki na wosku rzepakowym z naturalnymi olejkami – nowy produkt w naszym sklepie!

Świeczki na wosku rzepakowym z naturalnymi olejkami – nowy produkt w naszym sklepie!

Kiedy byłam nastolatką, chorowałam na wszelkiego rodzaju świeczki. Kolorowe, pokryte brokatem, z ozdobami w postaci muszelek, a w późniejszym czasie – plastrów pomarańczy, jabłka i cynamonu – rozpływałam się nad wszystkimi razem i nad każdą z osobna. Stawiałam je na honorowym miejscu w moim pokoju i cieszyłam nimi oczy.
Rzadko paliłam świeczki. Było mi ich szkoda, tak pięknie wyglądały.

Dziś sobie za to dziękuję…

Świeczki na wosku rzepakowym z naturalnymi olejkami – nowy produkt w naszym sklepie!

Przez wiele lat kupowałam świeczki jak opętana. Uwielbiałam tę namiastkę żywiołu ognia, jaki mogłam mieć w swoim pokoiku jednego z Warszawskich bloków. Ogień kojarzył mi się ze spokojem, odprężeniem… Widok płomienia, który poddawał się powiewom powietrza wpadającego przez rozszczelnione okno sprawiał, że w jednej chwili odpływałam myślami zahipnotyzowana poddańczymi ruchami płomienia. Do pełni szczęścia brakowało już tylko cichych dźwięków jezzu i dźwięków stukania palcami o klawiaturę komputera.
Bo tak właśnie wyglądał nasz związek przez wiele lat – zamknięta w swoim pokoju potrafiłam spędzić wiele godzin rozmawiając z ukochanym przez komunikator. I nie liczyło się wtedy nic więcej – nic, prócz tych kilku centymetrów wokół mnie, które tworzyły mój świat.

Jednak świeczki “sklepowe” miały jedną wadę – były piękne i nic poza tym. Były pięknie zdobione, ale nie dawały zapachu. Do mojego świata zapach wprowadzałam różnego rodzaju woskami.
Te świeczki były piękne, ale nie cieszyły tak bardzo jak widok ognia.
One były ładne. Po prostu. Były świeczkami i niczym więcej. Produktem. Przedmiotem. Rzeczą.

Czego więc oczekujesz, dziewczyno, od świeczki? 

Dziś, będąc jedną nogą przed trzydziestką, od świeczki, tej “głupiej” świeczki oczekuję znacznie więcej niż tylko namiastki żywiołu w jednym z Warszawskich bloków.

Od świeczki oczekuję nastroju. Oczekuję, że zapalając knot – przeniosę się w inne miejsce. W zależności od moich potrzeb – odprężę się, zrelaksuję, naładuję się pozytywną energią. Poczuję się lepiej.
Nie chcę tylko czuć ognia, przypominać sobie co czułam, kiedy paliliśmy ognisko na wsi. Chcę aby wszystkie moje zmysły poczuły się jak w chwili, kiedy nie liczyło się nic więcej poza tu i teraz, i nami.

Od świeczki oczekuję naturalności. Nie chce by tylko ładnie wyglądała, jak większość tych przedmiotów, które tylko łapią kurz. Chcę, aby całą swoją zawartością przypominała mi o tym co ważne. O tym, o czym szczególnie zapominamy żyjąc w betonowym mieście. Chcę by przypominała mi o naturze, o wolności, o rzemiośle. O tym, że w dzisiejszych czasach rękodzieło nie umarło, że wartości wciąż są żywe, o tym, że miłość i ciepło to efekt pracy i czasu.

W naszym sklepie niebawem pojawi się nowy produkt, jakim są świeczki oraz woski do kominków z wosku rzepakowego i naturalnych olejków. W całej miłości do natury, chęci obcowania z nią zwłaszcza wtedy, kiedy nie mamy możliwości wyjechania, urwania się z objęć miasta – postanowiliśmy zaprosić naturę do swojego domu. Zaprosić ją z otwartymi ramionami!
W myśl zasady: Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry.


zobacz sklep!

dom przyjazny naturze

Postanowiliśmy stworzyć takie świeczki, które pomogą nam osiągnąć dokładnie taki stan, za jakim tęsknimy będąc z dala od natury.
Stworzyliśmy świeczki, które są tak bardzo naturalne, jak to tylko możliwe. A przy tym – są dużo bardziej ekologiczne, przyjazne naturze i nam.

Wosk rzepakowy
Zdecydowaliśmy się na wosk rzepakowy, który jest dość młodym produktem na rynku Polskim. Uprawa rzepaku odbywa się w krajach europejskich, dzięki czemu ślad węglowy jest znacznie mniejszy, niż w przypadku importowanych wosków sojowych (Stany Zjednoczone) czy palmowych (Ameryka Południowa, Azja).
W porównaniu do zwykłej parafiny, wosk rzepakowy jest produktem naturalnym, biodegradowalnym, przyjaznym środowisku. Parafina, z której zazwyczaj pochodzą świeczki, jest pochodną ropy naftowej.

Knot
Zastosowany przez nas knot jest drewniany. To jest coś, na czym szalenie mi zależało! Nie ma nic cudowniejszego od wprowadzenia do domu… – prawdziwego drewna, naturalnego surowca.
Przewagą knota drewnianego nad bawełnianym jest to, że w czasie jego palenia słychać cichuteńki dźwięk pękającego drewna. Ten sam dźwięk, który można usłyszeć w czasie palenia ogniska, kiedy pęka drewno…

Naturalne olejki
Czy wiecie jak pachnie truskawka zerwana prosto z ogrodu?
A teraz przypomnijcie sobie jak pachnie szampon o zapachu truskawki.
Naturalna truskawka prawie nie ma zapachu, natomiast wszelkiego rodzaju “truskawkowe” kosmetyki mają bardzo intensywny zapach. Czy ten zapach przypomina zapach truskawki? Ani trochę…
W swoich świeczkach zastosowaliśmy naturalne olejki. Cel był jeden – być jak najbliżej natury. Chcieliśmy aby natura oddziaływała na nas wszystkimi zmysłami.

Już niedługo w naszym sklepie pojawią się świeczki o zapachu rozmarynu i trawy cytrynowej. Świeczki pachną niesamowicie intensywnie, nawet, jeśli nie są zapalone.
Pomysł na świeczkę o nazwie “lepiej mi” powstał w chwili… – kiedy dopiero co wróciłam z pracy do domu i potrzebowałam odprężenia, a za razem przypływu energii do wrócenia do siebie, odzyskania sił po etacie i cieszenia się domem.

Jednak nim świeczki i woski pojawią się w regularnej sprzedaży – będzie można je kupić w boxach świątecznych. Ale o tym później… :)

Nicnierobienie – lenistwo, luksus czy bierność?

Nicnierobienie – lenistwo, luksus czy bierność?

Rok temu, w dwa tysiące osiemnastym roku, kiedy na dworze był mróz, pod puchową kurtką miałam na sobie kilka swetrów, bluz, podkoszulkę i bluzkę z długim rękawem, w czasie, w którym jeśli padał pomysł aby pójść na spacer szukałam w szafie dodatkowego polaru, rękawiczki stanowiły obowiązkowy element mojej garderoby a czapka zakrywała mi nie tylko uszy, ale jej wiązanie pozwalało na opatulenie policzków i brody, siedziałam z tatą na naszej działce na wsi, na krzesłach skierowanych do słońca, i w milczeniu nasłuchiwaliśmy przyrody.
Słuchaliśmy jak kapie sok z brzozy, jak gdzieś tam w lesie kłócą się ptaki.
Nie robiliśmy nic.
Siedzieliśmy.
I było nam szalenie dobrze!

Nicnierobienie – lenistwo, luksus czy bierność?

Kilka lat temu, może dwa lata temu, pierwszy raz usłyszałam słowa “przez ludzi źle jest postrzegane nudzenie się, nicnierobienie. Człowiek powinien być zawsze czymś zajęty”.

Przez te kilka lat, może dwa, te słowa co i raz pojawiały się w mojej głowie próbując znaleźć swoje miejsce. Zgadzam się z tymi słowami, czy nie? Jaka jest moja opinia?

Wraz z tymi słowami przypominała mi się moja koleżanka, która mając naście lat powiedziała mi, że ona nigdy się nie nudzi. Zawsze coś robi: a to uczy się języka, a to czyta książkę, ogląda film. Zawsze coś robiła.

A co ja robiłam w tym czasie?
Nic.
Siedziałam.
I tyle.

 

Czy człowiek naprawdę zawsze musi być czymś zajęty? 

 

Każdy z nas znajduje się na innym etapie życia. Za każdym z nas kryje się też inna historia.
Jeden będzie właśnie przygotowywał się do obrony pracy licencjackiej, magisterskiej czy doktorskiej. Nad innym – będzie wisiał remont, przybycie gości, projekt na wczoraj.
Jeden z nas będzie miał za sobą traumatyczny rok, bardzo ciężki czas. Ktoś inny – będzie właśnie szukał siebie. A jeszcze ktoś inny, tak zwyczajnie będzie potrzebował zmiany otoczenia. A może całkowitej zmiany życia?

Lubię nicnierobić.
Po wielu krzykach, poczuciu bezradności, bezsilności i niesprawiedliwości, po wielu latach braku zrozumienia i wojny – lubię nicnierobić.
Lubię otworzyć okna na rozcież i wdychać zimne powietrze wpadające do mieszkania.
Lubię zaparzyć sobie kubek kawy przed piątą rano, i wypić ją siedząc na kanapie bez pośpiechu wiedząc, że nic nie muszę.
Lubię usiąść na schodach tarasu na wsi i cieszyć się tym, że nic nie muszę.

 

Czym jest nicnierobienie? 

 

Jeśli powiemy osobie wiecznie zajętej, osobie, która promuje aktywny tryb życia, swoją postawą promuje rozwój, kreatywność, pewien styl życia przypominający luksus – możemy zostać odebrani za leniuchów. Za miernoty, które nic w życiu nie osiągną. Za tych nieambitnych. Bałaganiarzy? Może też.

Ale nicnierobienie nie oznacza zapuszczenia domu i siebie.
Nicnierobienie oznacza tyle, że nie masz większych zmartwień. Oznacza tyle, że dbasz zarówno o to co widać, i co tylko ty czujesz.

Uwielbiam ten stan nicnierobienia. Uczucie szczęścia, które łaskocząc mnie od środka sprawia, że uśmiecham się mimochodem, bo tak.

 

Czasem zastanawiam się skąd w ludzkim pojęciu wziął się mus pracy, robienia, działania, bycia aktywnym? Skąd ta pogarda dla nicnierobienia?

Kiedy spojrzymy na nasze życie, na czas jaki mamy, nasze życie, faktycznie, biegnie w zawrotnym tępie! Nim się obejrzeliśmy a zaliczyliśmy już wszystkie etapy nauki i chodzimy do pracy. Inni mogą powiedzieć, że nim się obejrzeli a ich dzieci stały się dorosłe.
Kiedy tak patrzymy na nasze życie – faktycznie, warto działać, bo czasu jest niewiele.

Ale jeśli spojrzymy na nasze życie z perspektywy naszej codzienności – czasu mamy ogrom! Mamy czas na spacer z mężem, na wspólne oglądanie filmów, na czytanie książki w pojedynkę. Mamy czas na odczuwanie szczęścia, na beztroski stan, na spokój. W natłoku obowiązków i zmartwień – mamy czas dla siebie.

Mam tylko jedno pytanie: co jest dla Ciebie priorytetem w życiu? Ty i Twój czas, Twoje przeżycia czy opinia obcych ludzi, innych ludzi, i wzbudzanie w nich podziwu?

Chcąc podziwu wielu – będziesz wiele robić.
Pragnąć tylko swojego szczęścia – będziesz robić to co daje radość Tobie.

 

Czym więc dla Ciebie jest nicnierobienie? Formą lenistwa, bierności czy luksusu?

Wielorazowe płatki kosmetyczne po trzech miesiącach używania

Wielorazowe płatki kosmetyczne po trzech miesiącach używania

Jeszcze do niedawna moje poranki, wydawać by się mogło, były z gumy. Po przygotowaniu obiadu do pracy, po szybkim szykowaniu się w łazience, siadałam na kanapie salonu z kubkiem kawy i delektowałam się ciszą. Odprężałam się, dochodziłam do siebie, szykowałam się na dzień.
To był mój rytuał – siedzenie z kubkiem kawy i bez pośpiechu wyczekiwanie na porę wyjścia do pracy.

A gdzie w tym wszystkim pielęgnacja?

Wielorazowe płatki kosmetyczne po trzech miesiącach używania

W pewnym momencie zauważyłam, że pielęgnacja skóry nie przynosi mi odprężenia. Wszystkie nakładane glinki, maseczki, rytuały oczyszczania skóry i jej odżywiania robiłam przy okazji – przy okazji stania w kuchni, przy okazji zmywania, przy okazji puszczania prania.
Postanowiłam to zmienić. Postanowiłam wprowadzić slowlife do mojej pielęgnacji. Wprowadzić czas. Uważność.

Jednorazowe płatki kosmetyczne, po które sięgałam bezreflaksyjnie, zastąpiłam wielorazowymi płatkami. Używam ich już trzy miesiące – rano, po południu i wieczorem do mycia skóry twarzy oraz ściągania makijażu.
Choć pielęgnacja zajmuje mi więcej czasu – daje mi teraz więcej odprężenia. Dlaczego?

Po każdym użyciu płatka – płuczę go pod wodą. Nie sięgam po nowy płatek wyrzucając już ten zużyty.
Po każdym użyciu oglądam płatek, płuczę go pod wodą, myję i zostawiam na kaloryferze do wyschnięcia.
Czynność, którą wcześniej robiłam odruchowo, która polegała tylko na braniu i wyrzucaniu, dziś stanowi dla mnie całą gamę kroków, które pozwalają mi się wyciszyć, zatrzymać, zwolnić.
Czas, który teraz poświęcam na pielęgnację jest dłuższy i jest dla mnie.



zobacz produkt



zobacz produkt

Po trzech miesiącach codziennego używania płatków, płatki zachowały swoją formę, wciąż są białe, choć w niektórych miejscach, jak się weźmie je pod światło, można zauważyć lekko beżowy kolor od fluidu. Co ciekawe – nie widać śladów po wodoodpornym tuszu do rzęs, czego najbardziej się obawiałam.
Te ślady były dla mnie małym kuksańcem w bok, który w jakimś stopniu wymusił na mnie przemywanie płatków nawet wtedy, kiedy nie planuję go już używać i chowam go do woreczka, który dodam później do prania.

Płatki wytrzymują wirowanie i suszenie na kaloryferze, choć wtedy troszkę się kurczą i trzeba je “rozciągnąć”. Zdecydowanie bardziej służy im suszenie na suszarce stojącej/wiszącej.

 

Cieszę się. 
Te płatki to zdecydowanie jeden z moich lepszych pomysłów na wprowadzenie minimalizmu i takiego rozsądku do mojego życia. 
Dzięki nim ograniczyłam ilość plastiku (każde opakowanie jednorazowych płatków to jedna plastikowa tubka śmieci), zyskałam miejsce w szafce (bo już nie muszę nigdzie przechowywać opakowania płatków, które używam obecnie i zapasowych). 
To jest coś do czego najbardziej staram się dążyć w moim domu – do kupowania jak najmniejszej ilości rzeczy i do ograniczania zakupów. 

Bo o wyjątkowości przedmiotu świadczy to, jak bardzo nam służy… 

Jak wyzbyłam się zakupowego szaleństwa

Jak wyzbyłam się zakupowego szaleństwa

Kiedy byłam nastolatką, a także później, gdy byłam już studentką i wkraczałam w dorosłe życie – moja mama zawsze powtarzała mi, że powinnam pójść na ciuchowe zakupy. Moja mama uważała, i wciąż uważa, że ciągle chodzę w “starych” ciuchach. Za każdym razem, kiedy się widzimy – próbuje przekonać mnie do zakupu przynajmniej jednej nowej rzeczy w sezonie. Chociaż jednej rzeczy.
Dla odświeżenia garderoby… 

Jak wyzbyłam się zakupowego szaleństwa

Moja mama lubi nowe ubrania. I ja jej się zupełnie nie dziwię!
Kiedy moja mama była dzieckiem – nie było centrów handlowych. Nie było takiego dostępu do nowych ubrań, jaki jest teraz. Kiedy moja mama była dzieckiem – ubrania nosiło się po rodzinie, po starszym rodzeństwie, po kimś. Do dziś pamiętam miejsce, które mi pokazała, a w którym kupiła swoje pierwsze jeansy… i spodnie skrojone na marchewkę, z wysokim stanem, szerokie w udach i zwężane przy kostkach.

Wiecie, że kiedy jako dziecko zaczynałam jeździć konno – to właśnie te spodnie służyły mi do jazdy? 

Kiedy byłam nastolatką, a także później, kiedy byłam studentką i wkraczałam dopiero w dorosłe życie – nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego kim jestem. Jaka jestem. Jaka chcę być.
Kiedy moja mama mówiła mi, że powinnam iść na zakupy – szłam. I kupowałam. Kupowałam to, w czym było mi w miarę ładnie, w miarę okej.
W miarę – aby kupić, ale nie dość – aby w tym chodzić na co dzień i czuć się w tym dobrze.

W konsekwencji miałam szafę pełną ubrań, w których nie chodziłam i pełną pieniędzy – które zmarnowałam, a których nie odzyskam.

Kiedy w końcu zrozumiałam bezsens mojej szafy – postanowiłam, że muszę coś z tym zrobić!

Korzystać z tego co już mam!

Doszłam do wniosku, że nie ma sensu kupować nowych ubrań, skoro te co już mam są w bardzo dobrym stanie. 
Ubrania, w których wiedziałam, że już na sto procent nie będę używać – schowałam w kartony, pojemniki i dałam w głąb szafy. 

Pozostały mi tylko te ubrania, w których naprawdę chodzę i mogę po nie sięgnąć z zamkniętymi oczyma. 

 

Poznać siebie!

Aby nie popaść więcej w pułapkę “nie mam się w co ubrać” postanowiłam, że najpierw poznam siebie. 

Nie chodziło mi nawet o poznanie swojej sylwetki, do dziś mam problem z doborem właściwego stroju, co poznanie swojego stylu. 
Dowiedzenie się: co lubię nosić, jakie kolory lubię, w jakich kolorach jest mi dobrze, a w jakich źle? Jaki styl ubrań odpowiada mi na co dzień – na uczelnię, do pracy, na wyjścia z psem i wyjścia z przyjaciółmi. 

Próbowałam poznać siebie na tyle, aby móc stworzyć taką garderobę, która będzie odpowiednia na każdą okazję i w której będę czuła się komfortowo, pewna siebie. 

Będę czuła się sobą.

Poznać wartość!

Czy 100 zł za nową rzecz z bieżącego sezonu to dużo czy mało?

Wiele bluzek, koszul kosztuje w sklepie około 100 zł plus/minus. Ta cena wydaje się być standardową ceną, więc trudno tu mówić, czy kosztuje coś dużo czy mało. Kosztuje normalnie. Na cenę nie mamy wpływu.
Tak zawsze myślałam… .

Ale kiedy zaczęłam przyglądać się moim ubraniom, patrzeć jak zachowują się po praniu, prasowaniu, po czterdziestym założeniu – 100 zł za koszulę/koszulkę było bardzo dużo! Jakość ubrań nie była adekwatna do ceny.
Coraz częściej zaczęłam łapać się na tym, że o danym ubraniu mówiłam “wyrzucone pieniądze”, “rozczarowałam się”, “zawiodłam się na marce”.

W konsekwencji – zniechęciłam się do robienia zakupów.

Sieciówki nie oferowały takich produktów, które byłyby warte moich, przeze mnie zarobionych pieniędzy. 


JUŻ JEST!

E-BOOK

“OSZCZĘDZAJ DZIĘKI UWAZNOŚCI I ŻYCIU WOLNIEJ”


KUPUJĘ!

Czy ta zmiana myślenia o zakupach była spowodowana ideą zero waste lub minimalizmu? Raczej nie. 
Nie kupuję mniejszej ilości ubrań dla idei, z przekonania, a z rozsądku. Z chęci poznania siebie, chęci otaczania się przedmiotami, które naprawdę dają mi radość i poczucie wolności. 

Bo czy jest coś lepszego w życiu od braku zmartwień? Choćby tych banalnych, choćby tych: w co by się tu ubrać…