Czy każdy dziś może żyć wolniej?

Czy każdy dziś może żyć wolniej?

Czy jesteście w stanie powiedzieć, który dzień z Waszego życia był tym przełomowym?
Muszę przyznać, że pisząc ten post czuję dreszczyk niepokoju, radości i zaciekawienia. Z jednej strony żołądek kurczy mi się na myśl o tym, jakie tematy chciałabym poruszyć w tym poście, a z drugiej strony wiem, że wiele z Was może czuć podobnie, może czuć się równie źle jak ja.
Nie jest fajnie pisać o swoich porażkach.
Nie jest fajnie pisać o tym, co wprawiło nam w życiu ogromny ból, a już na pewno nie jest łatwo pisać o sytuacjach, w których zachowaliśmy się (bardzo) źle.

Ale gdyby nie przeszłość, gdyby nie te złe doświadczenia – może nigdy nie nauczyłabym się jak żyć wolniej…

Co sprawiło, że zaczęłam żyć wolniej

Pamiętam dzień, w którym jechałam z Tatą samochodem. Ach, pamiętam nawet gdzie wtedy staliśmy, na których światłach, której ulicy. Tata zaczął wtedy śmiać się z mojego kolegi. Nie pamiętam już czy śmiał się żeby mnie zdenerwować, czy tylko się ze mną drażnił, a może po prostu komentował jego (głupie) zachowanie.
Bez względu na co jaka przyświecała mojemu Tacie intencja – nasza rozmowa zakończyła się moim krzykiem i płaczem.
Nigdy nie tolerowałam niesprawiedliwości i krzywdzenia drugiej osoby. Zawsze stawałam w obronie słabszych – nawet wtedy, jeśli ta osoba miała się nigdy o tym nie dowiedzieć.

Pamiętam też inną scenę z mojego dzieciństwa.
Chodziliśmy wtedy z moim niepełnosprawnym, sparaliżowanym od pasa w dół, bratem do przedszkola, a może to była szkoła podstawowa? Brat leżał wtedy na podłodze w sali zabaw. Nagle, jakiś pełnosprawny dzieciak podbiegł do niego i zdjął mu spodnie, żeby wszyscy widzieli jego pampersa.
Myślicie, że to było straszne?
Nie.
Straszne było to, że nauczyciele nie zareagowali.
Straszne było to, że mój brat, który nic nie mógł zrobić, który był bezbronny, płakał. Nie rozumiał. Cierpiał. Ośmieszono go…
A ja stawałam w jego obronie.


Kiedy myślę o czasach dziecięcych, nie wspominam tych lat dobrze. Te beztroskie lata dały mi na tyle w kość, tak bardzo wymęczyły mnie psychicznie i tak ogromną ilość energii mnie kosztowały, że dziś – stronię od wysokich dźwięków.
Uciekam od awantur i kłóci – a raczej – od osób je wywołujących.

Staram się omijać szerokim łukiem osoby toksyczne. Stawiam grubą, wielgachną, wyraźną krechę, jakbym długopisem chciała zamazać słowo, aby nikt go nie odczytał, między wspólną przeszłością, wspomnieniami, między tym co nas łączyło i odcinam się od ludzi, którzy podnoszą mi ciśnienie, sprawiają, że w klatce piersiowej pojawia się niemiłe mrowienie na sam ich widok – choćby tym widokiem była tylko wyskakująca ikonka komunikatora.
Bez emocji, bez krzty wyrzutów sumienia, najbardziej jałowo jak tylko się da – beznamiętnie odcinam się od ludzi, którzy czerpią radość z utrudniania życia innym, którzy kierują się zupełnie innymi wartościami niż ja.

Kiedy myślę o osobach mi bliskich, o ludziach, których uwielbiam, z którymi jestem w stanie przegadać całą noc, zdaję sobie sprawę, że niewiele wiem o tych osobach. Nie wiem czy mają prawo jazdy ani jakim samochodem jeżdżą, bo zazwyczaj spotykamy się gdzieś na mieście. Nie zawsze wiem też jak i gdzie mieszkają. Jaki jest ich status społeczny, czy są bogaci czy przeciętni… – nie wiem. Niewiele z takich rzeczy wiem o osobach, z którymi otwieramy się na siebie odkrywając nasze tajemnice, rozmawiamy o problemach, z którymi nie do końca potrafimy się zmierzyć.
Niewiele z tych rzeczy o nich wiem, bo te – nie są dla mnie (dla nas) istotne.
Tym mi nie zaimponujesz.

Cisza.
Spokój.
Myśli wolne od negatywnych emocji.

Szczęście.

Żyć wolniej oznacza, że żyjemy w zgodzie ze swoimi potrzebami. Nasze dobro i poczucie szczęścia przekładamy nad opinię innych.
Żyć wolniej oznacza, że nie mamy potrzeby rywalizowania z innymi na szczęście, na to kto ma lepiej.

Więc jeśli chcesz mi zaimponować – bądź szczęśliwy sam dla siebie.
Nie próbuj tłumaczyć mi, że jesteś ode mnie lepszy, kiedy tak bardzo nasze wartości różnią się od siebie.

Jeśli chcesz mi coś udowodnić, ja bez żalu odwrócę się od ciebie i pójdę w swoją stronę. Bo ja nie jestem plasterkiem na brak czyjegoś szczęścia, poczucie niskiej wartości czy rozgrzanych ze złości myśli.

Czy każdy w dzisiejszych czasach każdy może żyć wolniej?
Tak, pewnie, jak najbardziej tak – o ile przestanie walczyć o uznanie w oczach innych.

Czy to nie jest najwyższa forma szczęścia?
Być szczęśliwym bez względu na opinię innych?

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Jak mieć mniej przedmiotów w łazience

Jak mieć mniej przedmiotów w łazience

To niesamowite, jak ludzie potrafią się zmienić na przestrzeni czasu, i jak wiele czasu potrzebują, aby móc wprowadzić zmiany do swojego życia.
Pamiętam dzień, w którym oglądałam pewien filmik na youtube o kosmetykach.
To były moje początki, takie zajawki życia bliżej natury, zaczynałam poznawać świat kosmetycznych składów. W ferowerze fascynacji moją nową pasją kupiłam więc największe opakowanie żelu i toniku do mycia twarzy, szczęśliwa, że wybrałam coś, co będzie służyć mojej skórze.
Ech… ileż ja czasu potrzebowałam, aby to wszystko zużyć! A te wszystkie płyny do mycia ciała, które tak przyjemnie, tak licznie się kupowało… – do dziś je mam i znieść tej świadomości nie mogę.

Radość z pustego opakowania – droga do osiągnięcia spokoju w łazience

Bo tak to właśnie jest – kiedy zafiksujemy się na jednym temacie, zapominając o konsekwencjach podejmowanych przez nas decyzji.
Zafascynowani nową wiedzą, nowym stylem życia, staramy się wprowadzić jak najwięcej zmian do naszej codzienności, jak najwięcej zmian w jak najkrótszym czasie, z nadzieją, że od teraz nasze życie będzie lepsze, będzie cudowniejsze! W końcu – celem każdej idei jest poprawa naszego życia i naszego samopoczucia.
I w końcu zapominamy – zapominamy, że my cały czas się zmieniamy. Więc kiedy zdobędziemy nową wiedzę, kiedy wejdziemy w temat głębiej, kiedy zmieni się nasze podejście do życia i wybieranych przez nas przedmiotów – okaże się, że zostaniemy z przeszłością w formie rzeczy.

Pamiętam jak kiedyś zakochałam się w pewnej marce. O mój Boże, ileż ja pieniędzy zostawiłam w tej firmie! Na potęgę kupowałam coraz to nowsze płyny do mycia ciała, balsamy po kąpieli i wszystko co tylko było możliwe. Kupowałam nowe, choć starego… – jeszcze nie otworzyłam. Ale kupowałam – bo rabat, bo promocja, bo wyszło nowe.
Bo ze mnie to taki konsument jest, że jak zakocham się w jednej marce, to tracę dla niej głowę i chcę wspierać ją całą sobą.

I dziś, choć mój styl życia już dawno się zmienił, choć dziś do tej marki mam żal za komunikację w mediach mijającą się z rzeczywistością, za oszukanie mnie w wiadomościach na rzecz spójnego marketingu i kreacji wizerunku marki – ich produkty dalej mam w swoim mieszkaniu. Dalej mam te płyny do mycia ciała, choć dziś do mycia ciała zdecydowanie chętniej sięgam po mydło w kostce.

I dziś, choć mój styl życia już dawno się zmienił, wciąż używam produktów tej marki, choć flakoniki tych produktów wywożę już raczej na wieś. Nie trzymam ich w swoim domu. Używam tych produktów, bo to są moje pieniądze, choć z perspektywy czasu widzę, jak bardzo źle ulokowane. Ale, mimo wszystko, z używania tych produktów staram się czerpać szaloną radość i przypominać sobie lekcję jaką dostałam od losu.

Staram się czerpać przyjemność z ich używania – bo wiem, że z każdym opróżnionym opakowaniem, jestem coraz bliższa życia w zgodzie ze swoim systemem wartości i swoimi przekonaniami. Jestem bliższa życia bez plastiku, sztuczności, syntetycznych dodatków, które tak okrutnie wyparły naturę.
I staram się przypominać sobie lekcję, która mówi o tym, że nie warto w jeden dzień zmieniać całego swojego życia.

 

oszczędzaj dzięki uważności i życiu wolniej

Zmiany w naszym życiu są naturalne. Każdego dnia dzieje się coś takiego, co odciska na nas swoje piętno. Jeden dzień może zmienić nasz sposób postrzegania świata o 180 stopni, choć w sercu czujemy, że ta zmiana była na stopni milion!

Dziś nie robię już zapasów produktów do łazienki, bez względu czy są to mydła, płyny do kąpieli, patyczki do uszu czy kremy do twarzy. Mój największy zapas, jaki pozwalam sobie mieć, to jedna rzecz otwarta i jedna rzecz zamknięta. Nie więcej.
Staram się kupować produkty, które będą jak najbardziej wydajne, wielorazowe i do szerokiego użytku.
Dążę do tego, aby w mojej łazience było jak najmniej przedmiotów. I nie dlatego, że chcę być minimalistką, bo zdecydowanie minimalizm to nie jest nurt, którym chciałabym się kierować. Zdecydowanie bliżej mi do rozsądku i posiadania tylko tych produktów, które są mi naprawdę niezbędne, a których używanie daje mi ogromną radość.

Chcąc zmienić coś w swoim życiu, chcąc zacząć żyć bardziej świadomie, bliżej natury – nie wyrzucaj tego, czego akurat używasz, co masz schowane “na zaś”. Głupotą jest wyrzucać pieniądze, na które tak ciężko pracowałaś.
Zużyj to, co już masz. A zmiany zacznij dopiero wtedy, kiedy przyjdzie na nie czas…
Pozwól sobie dojrzeć do każdej zmiany.

Wiem, że jeszcze upłynie bardzo dużo wody w Wiśle, nim w mojej łazience będą tylko te produkty, które są zgodne z moimi wartościami. Ale mając świadomość ciągłych zmian, staram się wykorzystać ten czas na zdobywanie informacji o mnie – o tym co jest teraz dla mnie najważniejsze, co mi się podoba, co lubię i co powinnam wybrać, aby produkty, których będę używać, były jak najbliższe mojemu stylowi życia. A kiedy już przyjdzie czas na nowe – będę wiedziała, że wybrałam najlepszy z możliwych produktów.

Więc kiedy przychodzi taki dzień, w którym kończy mi się jakiś płyn do mycia ciała, z uśmiechem biorę w ręce pustą buteleczkę, i dumna z siebie idę ją wyrzucić do kosza. Bo ta jedna pusta buteleczka – to jest jeden krok ku porządkowi w szafce i w głowie. I to jest też jeden krok bliżej ku życiu w zgodzie z naturą i ze mną.
Krok do życia po swojemu podejmując świadome decyzje.

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Czego Jaś się nie nauczy… | Sum #4

Czego Jaś się nie nauczy… | Sum #4

Kwiecień.
Dziwny był ten kwiecień. Choć w sumie te kwietnie takie dziwne są, prawda? Trochę zimy, trochę lata. I ze mną było dokładnie tak samo. Trochę byłam sobą i trochę nie. Trochę pamiętałam kim jestem i trochę się zagubiłam. Taki właśnie był ten miesiąc – na dworze jak i w głowie było trochę zimny i trochę lata.
Bo czego Jaś się nie nauczy – Jan nie będzie umiał…

Find beautiful place and get lost.

Bardzo lubię ten cytat: znajdź piękne miejsce i zgub się w nim. Taka przewrotna gra słów, w której czerpiemy radość ze znalezienia ale i gubimy się.
I ze mną w tym miesiącu tak właśnie było – znów zagubiłam się w swoim świecie, znów dopadło mnie zwątpienie, znów mój świat był trochę taki jakby nie mój i… na szczęście odnalazłam się. Na szczęście przypomniałam sobie czasy, w których nie było GPSów a człowiek musiał polegać tylko na znakach i słowach obcych ludzi. I w tym miesiącu tak właśnie zrobiłam: kiedy się zgubiłam, zamiast ufać ślepo losowi – zapytałam Was o zdanie. I to właśnie był wiatr, którego tak bardzo potrzebowałam, aby mój statek popłyną.

I tak mnie to właśnie ciekawi, jak to jest, jak odbieracie moje działania? Jak ogólnie odbieracie działania różnych ludzi?

Bo widzicie, ja poprosiłam Was o wzięcie udziału w ankiecie. Tak głupiej rzeczy jaką jest ankieta – kilka pytań, kilka minut, kilka odpowiedzi tak, nie i kilka zdań. Dla osoby, która wypełnia taką ankietę to jest często nic. Ktoś odpowie, ktoś zignoruje, ale każdy o niej zapomni. A dla osoby, która ankietę stworzyła – ona zawsze jest bardzo, bardzo ważna. I nie ważne, czy dotyczy ona konsumpcji czekolady, nawyków zakupowych czy bloga. Dla autora – ona zawsze jest bardzo, bardzo ważna. A dla odbiorcy… – to tylko ankieta.

 

Odbierz prezent :)

#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)

W kwietniu zaczęliśmy już regularnie wyjeżdżać na wieś. Mój mąż wpadł na cudowny pomysł “wolnych piątków”, więc w kwietniu nasz tydzień pracy trwał cztery a nie pięć dni. I muszę przyznać – to był cudowny pomysł!
Bez dwóch zdań, gdybym była prezydentem – zmieniłabym czas pracy z pięciu na cztery dni!
Zupełnie inaczej czułam się w pracy chodząc do niej przez cztery dni i mając trzy dni dla siebie i męża, rodziny. Możliwość spędzenia większej ilości czasu po swojemu była dla mnie bardzo zbawienna, odprężająca, pozwalająca zachować równowagę między stresem związanym z pracą a zdrowiem psychicznym.
Naprawdę, jeśli tylko czujecie się w pracy źle, czujecie się przemęczeni, że stres Was wykańcza, że nie dajecie już psychicznie rady, a może czujecie, że powoli nie dajecie rady, jest jeszcze całkiem ok, ale już powoli zaczyna się zbierać – weźcie ten jeden, dodatkowy dzień wolnego. Ten jeden dzień to jest tak niewiele, a za razem tak wiele!

 

W kwietniu zbliżyliśmy się też z Dawidem do siebie. I nie jest to wynik koronawirusa, bo ten nie ma na nas żadnego wpływu. Oboje codziennie biegamy do pracy na osiem godzin lub więcej, codziennie musimy wyjść z psem na spacer, zrobić zakupy… – nasze życie niby się nic nie zmieniło, ale dla siebie byliśmy jakoś lepsi. Może to wynik wiosny i słońca?
Nie mam pojęcia.
Ale po tym względem – kwiecień był wspaniały :)

 

W kwietniu kupiłam też nowe roślinki do mieszkania, które mogliście zobaczyć we wpisie: Dlaczego perfekcjonizm jest zabójcą piękna i życia. Nigdy wcześniej nie przyglądałam się Calatheom, ale jak tylko zobaczyłam je w Biedronce, o mój Boże, musiałam po nie iść! I tak bardzo żałuję, że rozsądek wygrał i nie wzięłam czterech gatunków… Ale to był rozsądek, więc dobrze zrobiłam – tak sobie to próbuję tłumaczyć, w to próbuję wierzyć :).

 

I najważniejsze w kwietniu – w kwietniu zdecydowaliśmy się wprowadzić nowy produkt do sklepu! To jest totalne szaleństwo, coś, czego wcześniej w ogóle nie robiłam, o czym nie myślałam, a w przypływie euforii zaczęło się dziać – niedługo dla newsletterowiczów ruszy przedsprzedaż naszego pierwszego kosmetyku, czyli mydła rozmarynowego (!) które swoją oficjalną premierę będzie miało w dzień dziecka ? Radość przeogromna!

Czuję, że właśnie dzięki takim sytuacjom moje życie zaczyna być bardziej moje, bardziej po mojemu – kiedy zaczynamy otaczać się przedmiotami, które wypływają z naszej głowy, naszego pomysłu, naszej potrzeby – a nie kierujemy się tym co nam się akurat spodoba w sklepie, będzie decyzją pod wpływem impulsu a nie potrzeby.

 

I wreszcie ludzie!
W kwietniu nowy człowiek pojawił się w moim życiu. Pojawiła się dziewczyna, która jest tak bardzo podobna do mnie (!) że aż brak mi słów. Dziewczyna, która dodała mi sił, pewności siebie i pokazała mi, że tak jest najlepiej. Pokazała mi, że nie ma nic cenniejszego od wiary w siebie! I bez względu co by się nie działo – nie można w siebie wątpić. Nie można porównywać się do innych i być niezadowolonym z tego co się ma.

Wszyscy ciągle mówią o świecie, o wpływie na świat, o tym co dzieje się na świecie – a przecież nasz cały świat zamyka się w naszych czterech ścianach. To jest dla nas najważniejsze. My w naszych czterech ścianach – tych umysłowych i tych fizycznych.

Ta moja nowa koleżanka powiedziała jedno zdanie, które czuję, że w maju stanie się moim hasłem przewodnim. Powiedziała, że chce zbudować w swoich dzieciach takie poczucie własnej wartości, którego nikt nie zburzy!

Myślę, że to jest coś, nad czym i ja muszę popracować – nad poczuciem własnej wartości, którego nikt nie zburzy.

Wiara w siebie – czego Jaś się nie nauczy, Jan nie będzie umiał.

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Dlaczego perfekcjonizm jest zabójcą piękna i życia

Dlaczego perfekcjonizm jest zabójcą piękna i życia

Kiedyś miałam koleżankę, choć może znajoma byłoby lepszym określeniem, wszak nigdy nie byłyśmy jakoś szczególnie blisko. Ot, byłyśmy w jednej paczce; i to by było wszystko, co nas łączyło. Koleżanka była estetką. Była perfekcyjna we wszystkim co robiła – jej stylizacje zawsze były nienaganne, idealnie dopasowane kolorystycznie jak i do jej figury. Fryzura mojej znajomej – również zawsze idealna. Nigdy nie było widać śladów odrostów, żaden włosek nie odstawał od innych w czasie dnia, a przy tym jej włosy wydawały się być takie lekkie. Nigdy nie poznałam drugiej osoby, z tak wspaniale wypielęgnowanymi, ułożonymi włosami!

Z racji bycia w tej samej paczce, wraz z innymi znajomymi, zdarzało nam się razem wyskoczyć na piwo do pubu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam, że nawet każdy jej ruch był idealny! Kiedy się śmiała – odchylała się do tyłu – ale nie za bardzo, tak w sam raz, idealnie. A kiedy przyszło jej wygłosić prezentację – i w tym nie miała sobie równych. Była idealna.
Perfekcyjna w każdym calu. 

Poza jednym… 

Perfekcjonizm – złota klatka dla wolności

Perfekcyjność jest cudowna, i mówię to bez cienia ironii. Cudownie jest zawiesić na niej oko, zamyślić się, zachwycić. To właśnie dlatego tak bardzo lubimy instagram, nie uważasz? Za te wszystkie perfekcyjne kadry, zachwycającą grę światła i cienia, i za te emocje niczym nie wzburzone, które zatrzymują nasz wzrok.
Lubimy oglądać idealnie urządzone domy, w których nie chciałybyśmy nic zmienić. Ale mieszkać – tam też byśmy tam nie chciały… 

Bo z perfekcjonizmem jest taki problem, że każda “normalność”, każde, malutkie, białe, pierzaste piórko nie wiadomo skąd przybyłe a poruszające się delikatnie na wietrze wpadającym przez uchylone okno salonu – urośnie swą nieznośną rangą do okropnej, głębokiej rysy na ściance świeżo wypolerowanego kieliszka. Każdy okruch, każdy sweter, każdy przedmiot będący synonimem życia i symbolem ruchu – będzie burzył ład i harmonię perfekcjonizmu.
W perfekcyjnym wnętrzu nie ma miejsca na przypadki.
Na przypadkowe gesty i spontaniczny śmiech.
Nie ma miejsca na wolność.

Tak, moja znajoma była perfekcjonistką. 
Była idealna, perfekcyjna w każdym calu. 

Poza jednym – nie potrafiła być sobą. Nie wiedziała kim jest. Każdy jej gest był wyważony, przemyślany, adekwatny do sytuacji.
Moja znajoma nie pozwalała sobie na pokazanie swoich emocji. W końcu – emocje musiały pasować do sytuacji, chwili, towarzystwa…

Social media, instagram, grupy na facebooku – uderz w stół, a zobaczysz idealne rozwiązanie dla swojego problemu. Zobaczysz perfekcyjne wnętrza, najlepszy sposób na szafę kapsułową, najlepszy przepis na spaghetti i zupę fasolową. A może na zupę fasolową nie, bo ona nie komponuje się tak dobrze we wnętrzach… – może lepszy byłby przepis na zupę krem? 

Perfekcjonizm zabija życie. Zabija naszą chęć życia i zabija nas. Za każdy entuzjazm, każde bycie sobą – karci nas gdzieś w środku świadomości, bije po łapach naszych myśli, jak babcia, ze starego filmu, dająca dziecku po łapach za podbieranie pierogów czekających na obiad.
Perfekcjonizm jest jak strach przed tym co się wydarzy. Strach, który paraliżuje i nie pozwala nam już więcej wejść do tej kuchni. 
A przecież każdy z nas wie, że najlepsze imprezy… – są właśnie tam. 

Trudno jest przełamać się i być sobą. Ciężko jest być sobą w perfekcyjnym internetowym świecie. Trudno jest pokazać, że mamy coś krzywo, czegoś tu i ówdzie za dużo, że koc nie pasuje do łóżka a ten brak dywanu w salonie kuje w oczy aż boli.
Przywykliśmy do perfekcyjnych zdjęć. Perfekcyjne życie stało się tym normalnym, powszechnym.

Teraz czas przywyknąć do myśli, że nie ma idealnych miejsc. Nie ma idealnych ludzi. I nim sięgniemy po drewnianą łyżkę, by dać komuś po łapach, komuś, kto był (próbował być) sobą i może zrobił przy tym coś źle, coś nie tak, nieidealnie, może nietaktownie… – kucnijmy przed nim i cichutko powiedzmy, że tak nie można, że jednak nie wypada… Zróbmy to delikatnie, a nie z dokładnością do siedemnastego miejsca po przecinku upokarzając go na oczach innych, z upartością maniaka pokazując jego winę, angażując innych do rzucania kamieniami w imię taktu i dobrego wychowania.

Prawda jest taka, że każdy z nas stara się coś ukryć. Na pięknym kadrze sypialni pełnej roślin – nie zobaczysz deski do prasowania z rzuconymi od niechcenia ubraniami – tak to już jest, kiedy po pracy zrzucasz długie spodnie na rzecz wygodniejszych krótkich spodenek lub dresu. I nie zobaczysz u perfekcyjnej dziewczyny tego bałaganu myśli, z którym próbuje zmierzyć się już od tylu lat, porządkując informacje o sobie, dowiadując się kim jest.

Uśmiechnijmy się widząc zwyczajne wnętrze i zwyczajnego człowieka. Pozwólmy, aby w pokojach czasem panował bałagan, a człowiek mógł popełnić błąd, potknąć się w tym tańcu swojego życia.
Mamy już zbyt wiele osób, które są nieszczęśliwe, bo są zwyczajne.
Mamy już zbyt wiele osób, które boją się krytyki, bo nie są idealne. 

Zdecydowanie mamy zbyt wiele osób nieszczęśliwych, w których krytyka i oczekiwania zabiły chęć życia. 

Perfekcjonizm – w nim nie ma miejsca na wolność, głęboki wydech i wdech i bycie sobą.

Pozwólmy sobie być sobą…
I nauczmy się przepraszać, kiedy jednak przesadzimy.

Ale przede wszystkim – nauczmy się zapominać o przeszłości. Niech każdy dzień będzie dla nas szansą na poznanie siebie na nowo. 

Dlaczego tak ważna jest umiejętność zrywania relacji

Dlaczego tak ważna jest umiejętność zrywania relacji

Zdarzyło Wam się kiedyś zakończyć z kimś relację i uciąć kontakt? Nie mówię, że tak definitywnie, w gniewie, po wielu wojażach. Mam na myśli… ucinanie relacji tak, jak ucina się wystającą nitkę w ulubionej koszuli – bez wdawania się w szczegóły, bez rozmyślania. Po prostu wiesz, że musisz to zrobić i… już. I tyle. Bo w przeciwnym razie, jeśli tego nie zrobisz – cały dzień będzie frustrować cię myśl o wystającej nitce. A niech, nie daj Bóg, przyjdzie ci do głowy tak po prostu zerwać ją rękami… Och, nie ma nic gorszego niż zniszczenie sobie ulubionej koszulki przez lenistwo. 

A wystarczyło podnieść się i sięgnąć po te nożyczki…

Dlaczego toksyczne relacje są jak wystająca nitka w ulubionej koszuli

To niesamowite, jak przez wiele lat swojego życia, człowiek nie potrafi podjąć decyzji dotyczącej obecności niektórych osób w swoim najbliższym otoczeniu.
Kiedy chodzimy do szkoły – czy chciał, czy nie – mały człowiek musi przebywać z całą swoją klasą. I nie ma znaczenia czy dziecko lubi się z innymi uczniami, czy nie. Zostało przypisane do tej klasy, i tak ma być.
I niby można zmienić klasę, niby można zmienić szkołę…  ale czyż nie tak sobie powtarzamy, że wszędzie jest syf, a ten przynajmniej już znamy? Czyż nie tak mówimy, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma? Czy nie tego się obawiamy, że idąc w inne miejsce, będzie mogło być gorzej? 

Więc siedzimy w tej szkole, w tej klasie z uczniami, z którymi trudno nam stworzyć dobrą relację. I tak siedzimy w tej szkole podstawowej, średniej, wyższej… Zaciskamy zęby i robimy swoje.

A później idziemy do pracy. Poznajemy ludzi, z którymi dogadujemy się tak pół na pół. Z częścią osób mamy dobry kontakt, z innymi taki sobie. Ale chodzimy do tej pracy, bo przecież – musimy zarabiać pieniądze. Musimy za coś żyć, musimy za coś kupić jedzenie, opłacić czynsz. Zaciskamy więc zęby i chodzimy tam, w to miejsce na osiem godzin dziennie codziennie. 

Aż w końcu, po tych wszystkich latach naszego życia, zdajemy sobie sprawę, że trudno jest nam poznać nową osobę. Nasze życie zawsze ograniczało się do szkoły lub pracy, a relacje oscylowały wokół miejsca naszych obowiązków. Nie wiemy jak poznać nowe osoby, nie wiemy gdzie ich szukać. Trochę przerażeni brakiem wizji na poznanie nowych osób, zaczynamy kurczowo trzymać się tych ludzi, których już znamy. Myślimy sobie: w końcu wszystko jest lepsze od samotności, prawda?
W chwilach gorszych, w chwilach naszej słabości zaczynamy zastanawiać się: jak to jest, że wszyscy mają przyjaciół, ale takich prawdziwych, oddanych przyjaciół, a ja nie mam nikogo takiego? Nie mam żadnej przyjaciółki, przyjaciela, o grupie przyjaciół, takiej zgranej paczki, nie wspominając… 

Zaczynamy się zastanawiać, czy z nami jest coś nie tak? 

I wpadamy w sidła toksycznej relacji.
Trzymamy się kurczowo tych ludzi, których już znamy, ach, których znamy już tyle lat, i spragnieni bliskości, stęsknieni za uczuciem, którego nie nie mieliśmy okazji doświadczyć (bardziej lub mniej świadomie) czynimy tych ludzi naszym przyjacielem. Wpuszczamy ich do naszego życia, poświęcamy swój czas, swoją miłość, emocje – w imię upragnionej, wielkiej przyjaźni. Takiej przyjaźni, że jak tylko o niej pomyślimy, to przed naszymi oczami ukazuje się wielka przestrzeń, łąka, błękitne niebo, zapach wiosny, siana i szelest traw. Głośny śmiech, błysk w oczach i szeroki uśmiech. Wolność! Takiej przyjaźni, która czyni nas wolnymi. Szczęśliwymi. Prawdziwie szczęśliwymi…
Więc czynimy z obcego człowieka najważniejszą osobę naszego życia zapominając o rodzinie. Zapominając o rodzeństwie, o mężu, dzieciach. 

Całą swoją energię, wszystkie myśli skupiamy na człowieku, który zatruł nasz organizm. Który z każdą rozmową wbijał nam maleńką szpilkę, niby w żarcie, niby nie ma się co przejmować, niby za każdym razem nic. Za każdym razem. Przy każdej okazji. Przy każdej rozmowie. 

I słabniemy wtedy.
W naszej głowie pojawia się problem, którego nie jesteśmy w stanie rozwiązać. Pojawia się więź, toksyczna relacja z kimś, komu tak wiele poświęciliśmy. Z kimś, dzięki komu mogliśmy spełnić nasze marzenie. 

Nie jest łatwo przekreślić rok życia, a co dopiero kilka lat.
Nie jest łatwo przekreślić relację, kiedy ma się świadomość, że przecież były też te fajne momenty.
I nie jest łatwo przekreślić człowieka, kiedy ma się świadomość, że samemu też wiele razy było się nie w porządku… 

Aż do pewnego momentu!
Aż do chwili, w której zdamy sobie sprawę, że bez tej osoby jest nam lepiej. Lżej.
Aż do chwili, w której zdamy sobie sprawę, że bez niej mamy mniej przykrości. Jesteśmy szczęśliwsi, pogodniejsi. 

Aż do chwili, w której zdamy sobie sprawę, że nie ma nic złego w ucinaniu kontaktu, zrywaniu znajomości. Po prostu – nasz czas się skończył. I tyle.
I tyle. I już… 

W swoim życiu kontakt zerwałam z trzema osobami. Nie pokłóciliśmy się, nie było między nami żadnej wojny. Po prostu – stwierdziłam, że przez te osoby, czuję się źle. I choć te osoby były mi bardzo bliskie, choć cudownie mi się z nimi spędzało czas, rozmawiało na każdy możliwy temat – to były sytuacje, które sprawiały mi ogromną przykrość. To były liczne docinki niby w żarcie. To była drwina, kiedy miałam inne zdanie i udawanie, że nic się nie stało, kiedy okazywało się, że miałam rację. 

I tylko jedną znajomość zerwałam po tym jak się okazało, że pomimo tylu lat znajomości, tylu lat przyjaźni, ta osoba zaufała opinii o mnie komuś, kto kompletnie mnie nie znał, może raz, przelotem zobaczył mnie na mieście. Wtedy zrozumiałam też, że nie ma sensu udowadniać komuś, że się myli. W końcu – nikt do znajomości nas nie zmusza. 

Prawda jest taka, że wielu ludzi przewija się przez nasze życie.
Ci ukochani – zostaną z nami na zawsze.
Obojętni – po prostu przemkną niezauważenie.
Ci dobrzy – nauczą nas wspaniałych rzeczy.
A ci źli – dadzą nam gorzką lekcję życia. 

Ale zawsze, zawsze bez względu na wszystko należy pamiętać, że tylko od nas zależy, kto na jak długo zagości w naszym życiu. A im szybciej zerwiemy relacje z tymi, którzy sprawiają nam przykrość, tym szybciej przypomnimy sobie jak to jest być szczęśliwym człowiekiem i żyć bez zmartwień… 

I w ostatnim zdaniu przytoczę Wam cytat, który powtarzam sobie za każdym razem, kiedy na mojej drodze stanie ktoś, kto próbuje odebrać mi szczęście:  Na świecie żyje 7 miliardów ludzi, a Ty pozwolisz jednej osobie zepsuć Ci humor?

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Jak godzę życie wolniej z obowiązkami

Jak godzę życie wolniej z obowiązkami

Któregoś razu, już nie pamiętam w jakich okolicznościach, przeczytałam wypowiedź pewnej dziewczyny, która napisała, że nie ma czasu na życie wolniej.
W pierwszej chwili zdziwiła mnie jej odpowiedź. Zastanawiałam się jak to możliwe, skoro ja też pracuję na etacie i (tak mi się wydaje) mam mnóstwo czasu na spokojne życie.
A później pomyślałam o tych wszystkich frazesach, jakie są powtarzane przy każdej nadarzającej się okazji: dobra ma tylko 24 godziny, dom świadczy o tobie, jako kobieta powinnaś…
I wtedy zrozumiałam – nas kobiet nie uczy się, że możemy żyć wolniej. Nam się od dziecka tłucze do głowy jedną myśl: cały dom, wszystkie obowiązki – są na twoich barkach. Ale nikt nie bierze pod uwagę, że te czasy minęły już bardzo dawno temu…

Moje dni to przeplatanka pędu, relaksu i obowiązków

Poranek

Są dwie rzeczy, których bardzo nie lubię na co dzień: działać w pośpiechu i spóźniać się.
W tygodniu, każdego dnia budzę się dwie godziny przed wyjściem do pracy. Po ciemku, żeby nie obudzić jeszcze śpiącego mojego męża, wyciągam z szafy pierwsze lepsze ubranie i udaję się do łazienki. Bez pośpiechu myję zęby, ale dla odmiany – prysznic biorę bardzo szybki. Pozwalam sobie na ciszę, na spokojne wybudzenie się ze snu, głęboki wdech i… budzę się do działania. To w tych chwilach występuje u mnie największy przełom między wolno a szybko.

Ubieram się i wychodzę na krótki spacer z psem. Lupo (nasza suczka) jak tylko się obudzi – musi się załatwić. Dopiero po spacerze – idę myć głowę. 
Mam poczucie obowiązku nad psem, wiem, że ona potrzebuje szybko wyjść na dwór, dlatego poranną higienę rozbiłam sobie na dwa etapy. Mimo wszystko mycie głowy, suszenie i układanie włosów – wole wykonywać bez pośpiechu. Wszak i tak na prędkość suszenia nie mam wpływu… 

To jest też bardzo często ten czas, w którym nastawiam, na przykład, ziemniaki na obiad do pracy i smażę kotlety, które przygotował wieczorem Dawid. Nim wysuszę głowę – wszystko już jest gotowe :)

Kiedy mąż jeszcze śpi, opróżniam zmywarkę i chowam do niej brudne naczynia. To mój rytuał. Staram się choć troszkę rano ogarnąć kuchnię po kolacji i zebrać ciuchy, które zostały w salonie – bluza, która wieczorem została byle jak, byle gdzie rzucona – rano będzie ładnie wisieć na oparciu krzesła. Ot, trochę estetyki, oszukanie oka, żeby w przytulnym mieszkanku miło nam się piło poranną kawę.

Godzinę przed moim wyjściem do pracy dzwoni budzik męża. Wtedy parzę dla nas kawę i szykuję sobie śniadanie.
Nie lubię się spieszyć, więc śniadanie jem bardzo powolutku, najczęściej oglądając przy tym Jeden z dziesięciu, Nasz nowy dom albo Kuchenne rewolucje – bez znaczenia.

Zazwyczaj, tuż przed wyjście do pracy wychodzę jeszcze raz z Lupo na spacer. Czasem spotkamy jakiegoś psa i wtedy spuszczam Lupo ze smyczy, żeby mogła sobie pobiegać. A jeśli nikogo nie ma – biorę ją na ogrodzony plac przed blokiem i przez kilka minut rzucam jej patyk. Tak, żeby się choć trochę rano poruszała. I ja zresztą też.

I wyjeżdżam do pracy…

Praca

Każdy dzień zaczynam od… czegoś słodkiego. To moje uzależnienie. Kawałek ciasta, muffinki albo wafelka (zazwyczaj dwa) i do tego czarna kawa. To jest mój dzień!
Do pracy przychodzę przed wszystkimi, więc mam czas na spokojne przejrzenie maili. To właśnie wtedy, nim wszyscy przyjdą do biura, staram się zrobić najbardziej męczące tego dnia obowiązki, najważniejsze rzeczy. W ciszy najlepiej jest mi się skupić.

Po pracy

Pierwszą czynnością jaką robię po przyjściu do domu – nie zaskoczę Was, jest wyjście z psem i… posprzątanie tego co nabroiła. Lupo jeszcze jest szczeniakiem i jeszcze zdarza jej się załatwić w domu. Więc sprzątam to.
Po przyjściu do domu, staram się też szybko ogarnąć mieszkanie: przetrzeć kurz z jednego, dwóch mebli czy posprzątać w kuchni po śniadaniu.
To jest średnio pół godziny/godzina w miarę intensywnego sprzątania, lecz bez przemęczania się. Staram się wykorzystać stan “bycia w obowiązku”, w którym byłam przez ostatnie 8 godzin. Jest wtedy we mnie dość energii, aby działać (sprzątać) a równocześnie, sprzątanie pozwala mi się wyciszyć. Sprawia, że właściwie o niczym nie myślę.

A później zaparzam sobie kawę…
A później wraca z pracy mój mąż…

odbierz prezent
#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)







Reszta dnia

Reszta dnia jest moim odpoczynkiem. To czas, w którym nie narzucam sobie żadnego obowiązku! Wszystko co robię, robię z nudów, z potrzeby, z chęci – ale nie z obowiązku.
Są takie tygodnie, w których przez kilka dni potrafię nie włączać komputera. Będąc w pracy, przez większość czasu siedzę przy komputerze, więc w domu staram się ograniczać go do minimum.

Przez resztę dnia oddaję się przyjemnościom. Oglądam filmy z Dawidem, czytam książkę, wyjdę jeszcze dwa lub trzy razy z Lupo na spacer. Odpiszę też na maile, czasem napiszę jeden, a czasem kilka postów na blog, w zależności od tego, czy akurat będę odpowiednio wyciszona aby móc zebrać myśli.
Czasem po pracy zadzwonię też do przyjaciółki i sprawdzę ziemię w doniczkach roślin (mam ich 20) i jeśli uznam, że to potrzebne – to je podlewam.
Innym razem złapię fazę na przesadzanie roślin, co zajmuje mi dość sporo czasu.
W okresie jesiennym, wczesno-wiosennym – raz w tygodniu staram się też pamiętać o wypastowaniu butów.

I tylko piątek jest takim dniem, w którym staram się puścić całe pranie z tygodnia. Mieszkamy we dwoje, więc tego prania nie ma aż tyle, żeby puszczać je częściej.

I tym sposobem nastała już pora, aby pójść spać…

Nie wiem czy to wyłapałyście, ale nigdzie nie napisałam, że robię zakupy i gotuję (poza wrzuceniem zamarynowanego kotleta na patelnię i wstawienie garnka z już obranymi ziemniakami).
W naszym domu jest jasny podział obowiązków, co nie znaczy, że sobie nie pomagamy. Jeśli tylko któreś z nas prosi o pomoc, nie ma problemu – pomagamy sobie. Ale raczej nie wchodzimy sobie w paradę.

* * *

Kiedy byłam studentką, każdy piątek po zajęciach, poświęcałam na robienie notatek na wszystkie wejściówki, jakie miałam mieć w następnym tygodniu. Dzięki temu, w tygodniu nie musiałam już poświęcać czasu na szykowanie materiałów do nauki, mogłam skupić się już tylko na tym.
Miałam taki system, że w piątek robiłam obszerne notatki, a później (w weekend) robiłam notatki z notatek. Zawsze lepiej uczyło mi się, kiedy widziałam, że mam do nauki 2 strony A4, a nie 5 stron. W swoich notatkach używałam dużo skrótów i haseł. Na uczelni mówiono, że żeby zrozumieć moje notatki, trzeba było już znać temat.

I teraz, kiedy tak się zastanawiam, wydaje mi się, że chyba ten tryb uczenia się najbardziej wpłynął na moje obecne zachowania. Staram się poświęcić jeden dzień na coś dużego (teraz to jest sprzątanie w czwartek lub piątek), żeby później móc już robić naprawdę niewiele, ale jednocześnie żeby wynik był osiągnięty.

* * *

Kiedy już napisałam ten post, wiecie, przez chwilę zastanawiałam się czy go nie usunąć, nie skasować.
Moje dni mogą się wydawać tak nudne, tak nijakie. Ale przecież one dają mi ogrom szczęścia i radości.

Ale właśnie na tym polega życie wolniej – na znalezieniu swojego rytmu

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Problem z rzeczami – o ilości i wartości przedmiotów, które posiadamy

Problem z rzeczami – o ilości i wartości przedmiotów, które posiadamy

W naszym mieszkaniu mamy jeden taki najmniej używany mebel. Ten mebel stoi w salonie i zajmuje jedną czwartą ściany. Ten mebel jest tak bardzo nieużyteczny, że aż pisząc te słowa czuję jak topornie przychodzi mi mowa o nim. Słowa stają się coraz cięższe, ułożenie jakiegokolwiek zdania o nim coraz trudniejsze.
Kiedy patrzę na wszystkie meble w naszym salonie, spokojnie mogę stwierdzić, że jest to najsmutniejszy mebel w całym domu. Jedyna piękna rzecz jak w nim jest, to pudełko obklejone pożółkłym od starości papierem ozdobnym, w którym trzymam skarby z dzieciństwa. Nawet biało-różowa porcelana wygląda w tej gablotce jakoś tak smutno…

Dlaczego piękne przedmioty tracą swój urok?

Problem z moją gablotką jest taki, że zostały w niej umieszczone same piękne przedmioty. Przedmioty, do których mam sentyment, przedmioty pamiątkowe, przedmioty zbyt drogie i zbyt wartościowe, aby używać ich na co dzień. Za szkłem zamknęłam przedmioty, które nie pełnią żadnej pożytecznej funkcji. Przedmioty, po które sięgam raz w roku, lub nie sięgam po nie w ogóle. To przedmioty, które zabrałam z rodzinnego domu z nadzieją na ich wykorzystanie.
Przedmioty niewykorzystywane…

Z czasem, kiedy zapragnęłam mieć mniej zmartwień a więcej spokoju – zaczęłam wyprzedawać przedmioty, które zalegały mi w domu. Sprzedałam lub oddałam kilka torebek. Pozbyłam się prostownicy do włosów, której nie używałam już kilka lat. Nawet aparat fotograficzny kupiony w tamtym roku znalazł już nowego właściciela.
Krok po kroku odgracałam swoją przestrzeń z rzeczy niepotrzebnych.

Ale co zrobić z zastawą z porcelany, którą dostaliśmy w prezencie? 

I choć słowa te mogą zabrzmieć zabawnie, ktoś mógłby przewrócić oczami i rzucić pod nosem “chciałbym mieć takie problemy”, to problem porcelany nie dawał mi spokoju przez wiele miesięcy.
Dzień w dzień siedząc na kanapie na przeciwko gablotki, popijając kawę ze szklanej filiżanki, którą dostaliśmy od znajomych z okazji parapetówki, zastanawiałam się, dlaczego nie korzystam z tej zastawy…? Dlaczego sięgam po  filiżankę z sieciówki, zamiast korzystać z porcelany? Dlaczego zastawę mam wyciągać tylko wtedy, kiedy przychodzą do nas goście…?

Pamiętam wszystkie spotkania, wszystkie święta rodzinne, w których moja mama otwierała drzwiczki komody i wyciągała z niej elegancki komplet talerzy, filiżanek i sztućców. Gdzieś tam zawsze z tyły głowy bawiło mnie to, gdzieś tam rozumiałam ten zwyczaj, ale gdzieś tam też kłócił się ze mną.
Po co tak? Dlaczego? I w końcu zrozumiałam…

Moja porcelana, choć była droga, była bezwartościowa.
Cóż mi było po porcelanie, skoro z niej nie korzystałam? Czy moja codzienność inaczej by wyglądała, gdybym tak po prostu nie miała filiżanek z gablotki?

Bo o wartości przedmiotu decyduje to, jak często z niego korzystamy. Jak bardzo jest nam potrzebny. Jak wiele daje nam radości obcowanie z nim.

I tak od zwykłej filiżanki zaczęła się moja rewolucja na posiadanie!
Sukcesywnie zaczęłam przyglądać się przedmiotom, które mam, i powolutku redukować ich ilość.
Zaczęłam zwracać uwagę na koszulki, w których chodzę. Na skarpetki, które noszę. Na torebki, których używam i na koce, które najczęściej wyciągam z kosza wersalki. Wszystko z czego nie korzystałam, wszystko, czego miałam za dużo, miałam nadmiar – wywiozłam na wieś lub sprzedałam.

Zobacz mój ebook
Jak oszczędzać pieniądze dzięki uważności i życiu wolnej


KUPUJĘ!

Skoro pranie ciemnych rzeczy robię raz w tygodniu, nie potrzebuję dwudziestu par czarnych skarpetek (skoro i tak nie potrafię odmówić sobie przyjemności chodzenia w tych w myszkę miki, a to już dwie pary). Skoro pranie białych rzeczy robię raz w tygodniu – nie potrzebuję dziesięciu białych bluzek – tym bardziej, że kilka ulubionych ciemnych koszulek też mam.
Nie potrzebuję też trzech płaszczy na tę samą porę roku i nie potrzebuję więcej niż jednej pary zimowych butów.

Przestrzeń do życia – to jest coś, czego najbardziej potrzebuję. Wolność, przestrzeń, miejsce na przewiew wiatru.

Wśród treści dotyczących sprzątania, można znaleźć zasadę trzech “p”. Zasada mówi o tym by zachować tylko te przedmioty, które są piękne, pożyteczne i pamiątkowe.
Nie do końca się z tym dziś zgadzam. Dziś uważam, że powinniśmy otaczać się przedmiotami, które są i piękne, i pożyteczne. Przedmiotami, które są pamiątką, ale wartościową. Taką, która przywołuje miłe wspomnienia, która przywołuje wspomnienie cudownych osób.
Jeśli chcemy coś kupić – niech to będzie zgodne z nami w stu procentach! Niech nie będzie przedmiotem, który potrzebujemy na już, na szybko, byle był, byle kupić. Poświęćmy czas na znalezienie takiego przedmiotu, z którego korzystania będziemy czerpać radość. Który miło będzie nam się używało. Który nie będzie nas denerwował za trzy dni, dwa tygodnie…

Otaczajmy się takimi przedmiotami, które odzwierciedlają nas. Wtedy będziemy korzystać z nich w stu procentach! Wtedy to będą naprawdę wartościowe przedmioty. Bo jeśli coś tylko się kurzy, jeśli coś nas tylko denerwuje – to jest po prostu grat, choćby nie wiem ile kosztował.

 

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

W slow life nie chodzi o wyjątkowość

W slow life nie chodzi o wyjątkowość

Moda – mam z nią ogromny problem, o czym już nie raz Wam pisałam. Z jednej strony lubię pojawiające się nowe trendy, to dzięki nim jesteśmy w stanie odkryć coś nowego, zwrócić uwagę na coś, o czym wcześniej nawet nie pomyśleliśmy. Ale z drugiej strony – tam gdzie pojawia się moda, pojawia się też rywalizacja. I w życiu slow – tę rywalizację też można zauważyć. A przecież idea slow lifu była zupełnia inna… 

Czym jest slow life w codzienności

Idea slow life była prosta – żyj wolniej. Żyj wolniej, a więc zwracaj uwagę na to co zwyczajne, zatrzymaj się przy tym co ulotne i przede wszystkim – poświęć czas, a nie pieniądze. W idei slow life chodziło właśnie o to, aby zacząć przeżywać, doświadczać i jak najdłużej utrzymać w sobie ten stan spokoju i radości, równowagi między poczuciem bezpieczeństwa a zamkniętymi oczami.Kocham, miłością najpiękniejszą kocham ten stan, w którym nic prócz chwili nie ma znaczenia! Jak wtedy, kiedy będąc na wsi, mój mąż znalazł stare wigry 3 mojego dziadka i postanowił je doprowadzić do użytku. Aż nie jestem w stanie opisać tego uczucia, które towarzyszyło mi w chwili, w której wyszliśmy z naszymi psami na piaszczysto-kamienistą drogę, aby wypróbować rower! Czułam się jakbym była w filmie. Dookoła nas przepiękny wiejski krajobraz, my ubrani w dziady, ubrania, które a to się przedarły i zostały wywiezione na wieś, a to których nie szkoda będzie ubrudzić. Byliśmy ubrani tak, jak nigdy w życiu nie wyszlibyśmy na warszawskie ulice. Byliśmy szczęśliwi tak bardzo doświadczając tych chwil, prześcigając się z naszymi kundlami, jak nigdy nie będziemy szczęśliwi przechadzając się ulicami miasta. 

odbierz prezent i zacznij żyć wolniej

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)
Idea slow life była prosta – żyj wolniej. Doświadczaj, przeżywaj, zatrzymaj czas. Czuj! Ale w świecie internetu, świecie instagrama i pięknych kadrów, w świecie, w którym zamiast żyć realnie, prawdziwie, wybieramy to co sztuczne, wykadrowane i wykreowane – idea żyj wolniej zmieniła się na żyj pięknie i ponadprzeciętnie. W świecie kadrów, slow life to naturalne tworzywo, drewno, bardzo dużo drewna i jeszcze więcej roślin, jak najwięcej tych egzotycznych. To połączenie stylu BOHO i minimalizmu. Połączenie zerowaste i perfekcjonizmu. W świecie kadrów, slow life to stres i nerwy. To dbanie o każdy szczegół i realistyczny wygląd, a także przebieranie nóżkami w nadziei, że kadr zainspiruje czytelnika, zatrzyma go i wzbudzi w nim zazdrość. W świecie pięknych kadrów – w slow life nie ma miejsca na slow. Bo nie da się żyć wolno, beztrosko, szczęśliwie – nie żyjąc po swojemu. Nie da się żyć slow – ciągle walcząc. Moda na slow life pobudziła w ludziach rywalizację. I nawet w tej dziedzinie chcemy żyć jeszcze wolniej, jeszcze piękniej, jeszcze zdrowiej, jeszcze bardziej. Coś, co miało sprawić, że zwolnimy, sprawiło, że żyjemy jeszcze mocniej próbując inspirować innych do czegoś, w czym sami jeszcze nie do końca potrafimy się odnaleźć. Bo jak odnaleźć się w zwyczajności, kiedy “sprzedaje się” to co wyjątkowe?W slow life nie chodzi o wyjątkowość. Nie chodzi o piękne kadry. Nie chodzi o to, aby wszystko do siebie pasowało i wzbudzało podziw. W slow life chodzi o zwyczajność. O zwykłą zwyczajność. O życie wolne od presji… Wiecie, choć od weekendu na wsi z wigry 3 minęło już trochę czasu, ja wciąż nie mogę wyzbyć się tego dziwnego uczucia, tego rozdarcia, jak to jest, że nawet jak spotkam kogoś na tej naszej wsi – dziurawe spodnie nie zrobią na nikim wrażenia, a w Warszawie, ach, a w mieście jednak musisz trochę bardziej się dostosować i jednak zmienić choćby te buty czy spodnie wychodząc z psem… I tak pisząc teraz te słowa zastanawiam się, ilu z nas ma ten przywilej doświadczania zwyczajności? Kiedy ostatni raz pozwoliliście sobie na zwyczajność? 

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ pokaż innym co jest dla Ciebie ważne
Czy myśląc o swoim zdrowiu na pewno kierujesz się jakością i bezpieczeństwem?

Czy myśląc o swoim zdrowiu na pewno kierujesz się jakością i bezpieczeństwem?

Studiując technologię żywności byłam w przeogromnym szoku za każdym razem, kiedy poznawaliśmy coraz to nowsze substancje dodawane do żywności. Dowiadywałam się o szkodliwym działaniu konserwantów, a także o tym, że niektóre barwniki, które można dodać do żywności – mogą powodować wysypkę i nadpobudliwość, a ich obecność w produkcie musi być wyraźnie zaznaczona na opakowaniu.
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że studiowałam w najlepszym możliwym momencie. Na przestrzeni tych kilku lat mogłam obserwować jak zmienia się świadomość ludzi względem bezpieczeństwa i jakości żywności, jak powstają coraz to nowsze aplikacje umożliwiające nam sprawdzenie, czy dana żywność jest “dobra” pod względem składu. I choć czasem łapię się za głowę czytając na forach niektóre wypowiedzi, koniec końców cieszę się, że ludzie z coraz większą świadomością wybierają produkty, które jedzą, a tym samym produkty – które wpływają na ich zdrowie.

A jak jest ze środkami higieny osobistej?

Czy środki higieny osobistej są toksyczne?

O ile składy żywności nie stanowią dla mnie większego problemu, choć nie powiem, nie pamiętam już wszystkich substancji dodawanych do żywności i ich właściwości, tak składy kosmetyków i środków higieny osobistej stanowią dla mnie wyzwanie. 

Mniej więcej rok temu zaczęłam interesować się składami kosmetyków: co się kryje pod tymi dziwnymi nazwami i jakie mają działanie na nasz organizm. Do dziś uśmiecham się do siebie na wspomnienie mojego zaskoczenia, kiedy dowiedziałam się, że “olej mineralny” w kosmetykach nie jest niczym dobrym, a zwykłą pochodną ropy naftowej! To był dla mnie tym większy szok, że przecież tak bardzo poleca się pudry mineralne, mamy wodę mineralną… W moim odczuciu słowo “mineralny” zawsze było pozytywnie nacechowane. 


Moja świadomość dotycząca kosmetyków rosła.
Powoli wiedziałam już jakich składników unikać, zaczęłam też coraz częściej sięgać po kosmetyki nietestowane na zwierzętach oraz te, które (podobnie jak w przypadku żywności) miały krótki skład. Z czasem zrozumiałam też, że zapach kosmetyku, wbrew temu co mówią reklamy i producenci, jest kompletnie nieistotny. Ten “zapach” to dodatkowa substancja, która może podrażnić moją cerę i uczulić ją. 

A co z podpaskami i tamponami? 

Zastanawialiście się kiedyś nad ich składem? Muszę przyznać, że większość mojego życia nie kierowałam się ani marką, a już tym bardziej nie składem podpaski. Patrzyłam tylko i wyłącznie na cenę. Wybierałam te, które były tanie, miały skrzydełka i nie były zbyt grube. Zresztą, na opakowaniu podpasek i tak nie jest napisane z czego są wykonane, więc porównywanie tutaj czegokolwiek (ze składu) nie miało dla mnie sensu. Jedynie zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że co jak co, ale te perfumowane podpaski na pewno nie mogą być dobre dla mojego ciała. I choć nie znałam składu podpasek, gdzieś tam podświadomie czułam, że ich noszenie nie jest tak całkiem dobre. W końcu jest tam dużo plastiku… 


Postanowiłam więc zagłębić i ten temat. Najpierw poczytałam trochę w google, z czego wykonane są podpaski. I wiecie co? Oczom nie wierzyłam! Znalazłam takie informacje jak:

bawełna – nieekologiczna, traktowana pestycydami i herbicydami
chlor – w celu wybielenia materiału dla otrzymania śnieżnobiałego koloru
mieszanka celulozy drzewnej – zwana syntetycznym jedwabiem, którą nasącza się ropą (olejem mineralnym) co w połączeniu daje związki o działaniu rakotwórczym (?!)
substancje zapachowe
barwniki
silikon
folia – tworząc warunki beztlenowe w bezpośrednim kontakcie z ciałem może powodować odparzenia oraz tworzyć warunki do rozmnażania się bakterii (m.in odpowiedzialnymi za nieprzyjemny zapach)

 

Co czułyście czytając taki skład podpasek i tamponów? 

Kiedy pierwszy raz przeczytałam te informacje, byłam bardzo zmieszana. Zastanawiałam się jak coś, co ma bezpośredni kontakt z naszym ciałem, z naszymi drogami rozrodczymi, może mieć taki skład?!
Nic dziwnego, że producenci nie piszą składu podpasek – pomyślałam. 

Ale z drugiej strony – jakie mamy inne wyjście? Nie kupować podpasek w ogóle? Nie kupować tamponów? To czego używać?! Ktoś by powiedział “są jeszcze kubeczki menstruacyjne”. To prawda, ale nie każdy jest psychicznie gotowy by ich używać. Kubeczki menstruacyjne mogą budzić obrzydzenie. Mimo wszystko o wielorazowych podpaskach nie chciałam nawet słyszeć.


Skoro na rynku nie ma innego rozwiązania – to co my, konsumenci, możemy zrobić? Jak możemy wpłynąć na marki, aby nie szkodziły naszemu zdrowiu?! 

 

Miesiące mijały, tak, dokładnie tak, miesiące mijały, a ja za każdym razem, kiedy sięgałam po kolejną podpaskę, czułam się źle. Sięgałam po nią i wiedziałam, czułam, że sama sobie szkodzę! Sięgałam po coś, co było z plastiku, co było chlorowane, co ma w sobie jakieś substancje chłonące wilgoć i nawet nie wiem co to za substancje.
Ale czy miałam jakieś wyjście? 

Tak! 

W końcu znalazłam w Internecie, o szaleństwo, polską markę tworzącą podpaski i tampony, które dbają o moje zdrowie – Your Kaya, higiena intymna dla świadomych kobiet.  

Ich podpaski, jak piszą, składają się z organicznej bawełny. Swoich podpasek nie bielą chlorem (dlatego mają lekko kremowy kolor), są dość porowate, w porównaniu do klasycznych podpasek, a to, co ma chronić przed przeciekaniem nie jest wykonane z plastiku, tylko z biopolimeru naturalnego pochodzenia. 

Tylko czy 17 zł za paczkę podpasek to nie jest za dużo? 

W sklepie jedna sztuka, jedna podpaska kosztuje 0,35 zł. Jedna podpaska Your Kaya – 1,70 zł…

Czy 1,70 zł to dużo za podpaskę? 

Walczyłam ze sobą.
W końcu to tylko podpaska. To tylko kawałek bawełny (ale niebielonej, ale organicznej, ale oddychającej, ale nieszkodzącej mojemu zdrowiu).

Każdego miesiąca w czasie okresu zużywam jedno opakowanie podpasek. Zastanawiałm się, czy okres jest wart tych 17 zł każdego miesiąca? Przecież teraz wydaję 4-5 zł. Ponad 10 zł różnicy na opakowaniu to dość sporo. 

Aż któregoś razu, kiedy znów dostałam okres, kiedy znów sięgnęłam po podpaskę ze sklepu, powiedziałam dość! Ooo nie, pomyślałam. Bardziej psychicznie boli mnie myśl, że sięgam po coś taniego co szkodzi mojemu zdrowiu. 

Dzisiaj, kiedy używam podpasek od Your Kaya – czuję się lepiej. Te 13 zł różnicy to jest cena jaką płacę za moje zdrowie, komfort psychiczny i fizyczny.

Trudno jest płacić za środki higieny osobistej więcej. Trudno jest przełamać się i płacić więcej za coś, o czego składzie nic nie wiemy. Media, producenci popularnych, tanich podpasek nie mówią nam z czego one są wykonane. Na jakiej podstawie więc mamy zdecydować, że ten droższy produkt będzie wart swojej ceny? Nawet koncerny kosmetyczne nie raz pokazały nam, że krem za 300 zł wcale nie musi być lepszy od tego za 30 zł. 

Ale skład kremu jesteśmy w stanie porównać.
Skład wędliny w sklepie też jesteśmy w stanie porównać i wybierzemy nie tą, która ma najniższą cenę, a tę, która ma najwięcej mięsa. 

Bycie świadomym konsumentem nie jest łatwe. Trudno wiedzieć co jest dla nas dobre, skoro nie mamy odpowiedniej wiedzy. Ale mamy intuicję. I to właśnie naszymi przeczuciami powinniśmy się kierować chcąc dbać o siebie i swoje zdrowie.

A dla Was wszystkich, które chcą zacząć swoją nową drogę z podpaskami i tamponami z organicznej bawełny – mam kod rabatowy na subskrypcję produktów (podpasek, tamponów i wkładek) od naszej polskiej marki Your Kaya

Wpiszcie kod wolnowolniej i otrzymacie 20% rabatu!  

  Korzystając z subskrypcji wysyłka jest bezpłatna.  

Ps. Kupując produkty Your Kaya wspieracie walkę z koronawirusem. Kaja (założycielka marki) przekazuje 10% wartości zamówienia na pomoc szpitalom