Jak godzę życie wolniej z obowiązkami

utworzone przez | kwi 21, 2020 | żyć lepiej | 0 komentarzy

Któregoś razu, już nie pamiętam w jakich okolicznościach, przeczytałam wypowiedź pewnej dziewczyny, która napisała, że nie ma czasu na życie wolniej.
W pierwszej chwili zdziwiła mnie jej odpowiedź. Zastanawiałam się jak to możliwe, skoro ja też pracuję na etacie i (tak mi się wydaje) mam mnóstwo czasu na spokojne życie.
A później pomyślałam o tych wszystkich frazesach, jakie są powtarzane przy każdej nadarzającej się okazji: dobra ma tylko 24 godziny, dom świadczy o tobie, jako kobieta powinnaś…
I wtedy zrozumiałam – nas kobiet nie uczy się, że możemy żyć wolniej. Nam się od dziecka tłucze do głowy jedną myśl: cały dom, wszystkie obowiązki – są na twoich barkach. Ale nikt nie bierze pod uwagę, że te czasy minęły już bardzo dawno temu…

Moje dni to przeplatanka pędu, relaksu i obowiązków

Poranek

Są dwie rzeczy, których bardzo nie lubię na co dzień: działać w pośpiechu i spóźniać się.
W tygodniu, każdego dnia budzę się dwie godziny przed wyjściem do pracy. Po ciemku, żeby nie obudzić jeszcze śpiącego mojego męża, wyciągam z szafy pierwsze lepsze ubranie i udaję się do łazienki. Bez pośpiechu myję zęby, ale dla odmiany – prysznic biorę bardzo szybki. Pozwalam sobie na ciszę, na spokojne wybudzenie się ze snu, głęboki wdech i… budzę się do działania. To w tych chwilach występuje u mnie największy przełom między wolno a szybko.

Ubieram się i wychodzę na krótki spacer z psem. Lupo (nasza suczka) jak tylko się obudzi – musi się załatwić. Dopiero po spacerze – idę myć głowę. 
Mam poczucie obowiązku nad psem, wiem, że ona potrzebuje szybko wyjść na dwór, dlatego poranną higienę rozbiłam sobie na dwa etapy. Mimo wszystko mycie głowy, suszenie i układanie włosów – wole wykonywać bez pośpiechu. Wszak i tak na prędkość suszenia nie mam wpływu… 

To jest też bardzo często ten czas, w którym nastawiam, na przykład, ziemniaki na obiad do pracy i smażę kotlety, które przygotował wieczorem Dawid. Nim wysuszę głowę – wszystko już jest gotowe :)

Kiedy mąż jeszcze śpi, opróżniam zmywarkę i chowam do niej brudne naczynia. To mój rytuał. Staram się choć troszkę rano ogarnąć kuchnię po kolacji i zebrać ciuchy, które zostały w salonie – bluza, która wieczorem została byle jak, byle gdzie rzucona – rano będzie ładnie wisieć na oparciu krzesła. Ot, trochę estetyki, oszukanie oka, żeby w przytulnym mieszkanku miło nam się piło poranną kawę.

Godzinę przed moim wyjściem do pracy dzwoni budzik męża. Wtedy parzę dla nas kawę i szykuję sobie śniadanie.
Nie lubię się spieszyć, więc śniadanie jem bardzo powolutku, najczęściej oglądając przy tym Jeden z dziesięciu, Nasz nowy dom albo Kuchenne rewolucje – bez znaczenia.

Zazwyczaj, tuż przed wyjście do pracy wychodzę jeszcze raz z Lupo na spacer. Czasem spotkamy jakiegoś psa i wtedy spuszczam Lupo ze smyczy, żeby mogła sobie pobiegać. A jeśli nikogo nie ma – biorę ją na ogrodzony plac przed blokiem i przez kilka minut rzucam jej patyk. Tak, żeby się choć trochę rano poruszała. I ja zresztą też.

I wyjeżdżam do pracy…

Praca

Każdy dzień zaczynam od… czegoś słodkiego. To moje uzależnienie. Kawałek ciasta, muffinki albo wafelka (zazwyczaj dwa) i do tego czarna kawa. To jest mój dzień!
Do pracy przychodzę przed wszystkimi, więc mam czas na spokojne przejrzenie maili. To właśnie wtedy, nim wszyscy przyjdą do biura, staram się zrobić najbardziej męczące tego dnia obowiązki, najważniejsze rzeczy. W ciszy najlepiej jest mi się skupić.

Po pracy

Pierwszą czynnością jaką robię po przyjściu do domu – nie zaskoczę Was, jest wyjście z psem i… posprzątanie tego co nabroiła. Lupo jeszcze jest szczeniakiem i jeszcze zdarza jej się załatwić w domu. Więc sprzątam to.
Po przyjściu do domu, staram się też szybko ogarnąć mieszkanie: przetrzeć kurz z jednego, dwóch mebli czy posprzątać w kuchni po śniadaniu.
To jest średnio pół godziny/godzina w miarę intensywnego sprzątania, lecz bez przemęczania się. Staram się wykorzystać stan “bycia w obowiązku”, w którym byłam przez ostatnie 8 godzin. Jest wtedy we mnie dość energii, aby działać (sprzątać) a równocześnie, sprzątanie pozwala mi się wyciszyć. Sprawia, że właściwie o niczym nie myślę.

A później zaparzam sobie kawę…
A później wraca z pracy mój mąż…

odbierz prezent
#miniporadnik
Jak żyć wolniej na co dzień?

Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)







Reszta dnia

Reszta dnia jest moim odpoczynkiem. To czas, w którym nie narzucam sobie żadnego obowiązku! Wszystko co robię, robię z nudów, z potrzeby, z chęci – ale nie z obowiązku.
Są takie tygodnie, w których przez kilka dni potrafię nie włączać komputera. Będąc w pracy, przez większość czasu siedzę przy komputerze, więc w domu staram się ograniczać go do minimum.

Przez resztę dnia oddaję się przyjemnościom. Oglądam filmy z Dawidem, czytam książkę, wyjdę jeszcze dwa lub trzy razy z Lupo na spacer. Odpiszę też na maile, czasem napiszę jeden, a czasem kilka postów na blog, w zależności od tego, czy akurat będę odpowiednio wyciszona aby móc zebrać myśli.
Czasem po pracy zadzwonię też do przyjaciółki i sprawdzę ziemię w doniczkach roślin (mam ich 20) i jeśli uznam, że to potrzebne – to je podlewam.
Innym razem złapię fazę na przesadzanie roślin, co zajmuje mi dość sporo czasu.
W okresie jesiennym, wczesno-wiosennym – raz w tygodniu staram się też pamiętać o wypastowaniu butów.

I tylko piątek jest takim dniem, w którym staram się puścić całe pranie z tygodnia. Mieszkamy we dwoje, więc tego prania nie ma aż tyle, żeby puszczać je częściej.

I tym sposobem nastała już pora, aby pójść spać…

Nie wiem czy to wyłapałyście, ale nigdzie nie napisałam, że robię zakupy i gotuję (poza wrzuceniem zamarynowanego kotleta na patelnię i wstawienie garnka z już obranymi ziemniakami).
W naszym domu jest jasny podział obowiązków, co nie znaczy, że sobie nie pomagamy. Jeśli tylko któreś z nas prosi o pomoc, nie ma problemu – pomagamy sobie. Ale raczej nie wchodzimy sobie w paradę.

* * *

Kiedy byłam studentką, każdy piątek po zajęciach, poświęcałam na robienie notatek na wszystkie wejściówki, jakie miałam mieć w następnym tygodniu. Dzięki temu, w tygodniu nie musiałam już poświęcać czasu na szykowanie materiałów do nauki, mogłam skupić się już tylko na tym.
Miałam taki system, że w piątek robiłam obszerne notatki, a później (w weekend) robiłam notatki z notatek. Zawsze lepiej uczyło mi się, kiedy widziałam, że mam do nauki 2 strony A4, a nie 5 stron. W swoich notatkach używałam dużo skrótów i haseł. Na uczelni mówiono, że żeby zrozumieć moje notatki, trzeba było już znać temat.

I teraz, kiedy tak się zastanawiam, wydaje mi się, że chyba ten tryb uczenia się najbardziej wpłynął na moje obecne zachowania. Staram się poświęcić jeden dzień na coś dużego (teraz to jest sprzątanie w czwartek lub piątek), żeby później móc już robić naprawdę niewiele, ale jednocześnie żeby wynik był osiągnięty.

* * *

Kiedy już napisałam ten post, wiecie, przez chwilę zastanawiałam się czy go nie usunąć, nie skasować.
Moje dni mogą się wydawać tak nudne, tak nijakie. Ale przecież one dają mi ogrom szczęścia i radości.

Ale właśnie na tym polega życie wolniej – na znalezieniu swojego rytmu

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *