Dlaczego faceci lekceważą kobiety

Powiem Wam, ja rozumiem wiele. Rozumiem solidarność jajników. Rozumiem, że my kobiety powinnyśmy trzyma się razem. Rozumiem, że kiedy już mamy ochotę prać brudy poza domem, to powinnyśmy trzymać się razem. Ale nie rozumiem jednego: co wy kobiety będące w “trudnych” związkach chcecie osiągnąć?

[eltdf_button size=”” type=”” text=”odsłuchaj post” custom_class=”” icon_pack=”font-awesome” fa_icon=”” link=”https://soundcloud.com/user-466563188/dlaczego-faceci-lekcewaza-kobiety” target=”_blank” color=”” hover_color=”” background_color=”” hover_background_color=”” border_color=”” hover_border_color=”” font_size=”” font_weight=”” margin=””]

dlaczego faceci lekceważą kobiety

Dlaczego faceci nas lekceważą

Ostatnio na jakiejś grupie facebookowej natknęłam się na post jednej z kobiet, która dowiedziała się, że jest zdradzana (mentalnie, psychicznie, a nie fizycznie). Miała screeny ich rozmów, które dostała od jeszcze kogoś innego, w których on pisał co do obcej czuje. Żona postanowiła – chce rozwodu. I chce też potwierdzenia zdrady od męża.

I tu kobieta zachowała się bardzo właściwie! Warto potwierdzać takie donosy. Wiecie, ja kiedyś dostałam wiadomość od anonima, że Dawid mnie zdradził. A właściwie zdradzał – zrobił to kilkukrotnie. Ten ktoś sypał mi datami, kiedy to było. Pech chciał, że w tym czasie, w tych wymienionych datach – byłam z Dawidem na wakacjach… . 

Wracając jednak do historii: Kobieta wróciła do domu i przyparła męża słowami do muru. Oczekiwała od niego, że się przyzna. Jak pisała – mówiła do niego przez 2h (!) i dziwiła się, że ten nie ma odwagi wydusić z siebie choćby słowa, nie ma jaj, by powiedzieć, że tak, zdradził ją mentalnie.

 

I to mi dało do myślenia!

Wyobraźcie sobie sytuację: wracacie do domu i nagle, od samego progu, Wasz facet obrzuca Was oskarżeniami. Ale nie byle oskarżeniami! W tonie jego głosu dość dobitnie wyczuwa się tą pogardliwą postawę – on już czuje się lepszy, czuje się ponad; bo on wie co wy przeskrobałyście i wie, czego chce. Chce rozwodu! On już wie. On postanowił. Ale mimo wszystko, mimo, dowodów w postaci screenów, on chce od Was przyznania się.
Obraża Was, puszcza dwugodzinną wiązankę kim wy nie jesteście i jeszcze chce byście się przyznały. Byście coś dla niego zrobiły.

Jak byście zareagowały w takiej sytuacji? Chciałybyście komentować jego zachowanie? Przyznawać się do czegokolwiek, dyskutować?

 

Jakby mój mąż już w drzwiach naskoczył na mnie – powiem Wam, że pewnie zareagowałabym podobnie do faceta z opowieści. Po co dyskutować z kimś, kto już ma wyrobione zdanie? Kto już podjął decyzję? Już wyrobił sobie o nas zdanie? Tłumaczenia, w takim wypadku, nie mają najmniejszego sensu! Czego byśmy nie powiedzieli – nic nie zmienimy. Nawet, jeśli sytuacja była wyrwana z kontekstu, nawet, jeśli kochamy żonę/męża i w życiu byśmy nie zdradzili – jak kobieta sobie coś ubzdura – to już nie ma przebacz!

 

Jeśli podejmujemy decyzję o rozwodzie czy odejściu – to zróbmy to z klasą. Powiedzmy “facet, zdradziłeś mnie, masz/miałeś romans – nara”. Nie bawmy się w jakieś “wiem, że mnie zdradziłeś, chcę rozwodu, jesteś świnia, knur i warchlak – ale mam nadzieję, że jednak zaprzeczysz tym dowodom i dalej będzie nam jak w bajce, i wybaczysz mi, że cię tak od progu gnoiłam przez 2h i wyzywałam od najgorszych”.

Jak traktować taką kobietę poważnie? Żaden człowiek, bez względu czy kobieta, czy mężczyzna, który przez 2 godziny był atakowany nie będzie prowadził z nami dialogu jak gdyby nigdy nic. Żaden! Tym bardziej, że powiedzenie czegokolwiek przez mężczyznę sprawi, że kobieta jeszcze bardziej się nakręci i jeszcze więcej będzie gadać. I żeby jeszcze to gadanie coś zmieniło. A ono nie zmieni nic.

 

Abstrahując od wszystkiego
Czy wiecie, że wielu facetów nawet nie wie, że jest coś takiego jak zdrada niefizyczna? Mentalna?

Swoją drogą ciekawe jest to, że kobieta zawsze powie, że ona siebie zna i takie rozmowy (w jej wykonaniu) nie były zdradą. To był tylko obcy przyjaciel z Internetu. Przecież do niczego nie doszło! Ale jeśli facet będzie miał taką przyjaciółkę – to już knur!

Blogerki o blogowaniu – nisza w blogosferze

Któregoś razu, jak byłam bardzo malutka, poszłam z moją mamą do jej koleżanki z pracy. Koleżanka kiedyś była nauczycielką w szkole. I choć to spotkanie było 100 lat temu (!) to do dziś pamiętam jej słowa:
Kiedy robiliśmy imprezę w domu, czuliśmy się jak na jakiejś imprezie “firmowej” – wszędzie sami nauczyciele! I jak to nauczyciele – rozmawialiśmy o uczniach. Jak jakieś dziecko zmieniało szkołę, to w nowej szkole wcale nie miało czystej karty. My nauczyciele wymieniamy się opiniami o uczniach, opowiadamy sobie kto jaki jest.
Jak jakiś uczeń nam podpadnie, to nie bierzemy go do odpowiedzi, żeby nie było, że nauczyciel się mści. Idzie się wtedy do nauczycielki takiego przedmiotu, z którego uczeń jest dobry lub średni, i prosimy ją by postawiła mu z jedną czy dwie jedynki. Dziecko od razu się uspokaja! A te dwie jedynki mu nie zaszkodzą.

Byłam w strasznym szoku! Długo nie mogłam uwierzyć, że takie rzeczy mają miejsce! Aż dorosłam.

blogerki nagrywaja

Blogerki o blogowaniu – spełniamy postanowienia noworoczne!

Pisząc blog, przebywając wśród blogerów, z niektórymi nawiązuje się przyjaźnie. Okazuje się, że nie dość, że nadajecie na tych samych falach, nie dość, że się bardzo dobrze dogadujecie w takich zwykłych, codziennych tematach – to w końcu macie z kim porozmawiać o blogowaniu! Wymienić się doświadczeniem, poglądami, opiniami, zrobić burzę mózgu, która ma sens!
Bo nie oszukujmy się – bez względu kim byś z zawodu nie była, nikt Cię tak dobrze nie zrozumie jak osoba z branży. Dla osób spoza niej – możesz być zwyczajnie nudna. Zaczniesz gadać coś o google analytics, zasięgach, wtyczkach – a nim się obejrzysz rozmówca wyłączy się.

 

I tak w sylwestra, spontanicznie, postanowiłyśmy z Socjopatką nagrać pierwszego w życiu live’a! Nowy rok – nowa ja! Czas się przełamać i zacząć nagrywać na żywo! Tu i teraz! Raz kozie śmierć!

Po naszym live’ie okazało się, że podobało się Wam i chcecie więcej. Więc my – postanowiłyśmy, raz w miesiącu spotykać się i nagrywać o tym, o czym nie możemy przestać rozmawiać – o blogowaniu!

Okazało się, że mamy z Dagmarą kompletnie różne doświadczenia, różną ścieżkę kariery i czasami różne poglądy. Postanowiłyśmy podzielić się to wiedzą z Wami. Utworzyłyśmy na facebooku wydarzenie, w którym możecie śledzić termin następnych nagrań.

 

Pierwszy był o niszy. Czym jest nisza, czym się różni od grupy docelowej i jak znaleźć swoją niszę. Nagranie odbywało się i na naszych instastory i facebooku.

Już w lutym, między 12 a 17, będziemy rozmawiać o wenie, motywacji – skąd je wziąć, co zrobić, kiedy czujemy się wypaleni, apatyczni i mamy kompletną pustkę w głowie.

W marcu natomiast, prosto z Zakopanego, będziemy opowiadać o tym co dają znajomości w blogosferze, jak je nawiązywać i czego unikać!

 

Wszystko co opowiadamy oparte jest na naszym doświadczeniu i naszych obserwacjach. Nie chcemy Was uczyć i mówić Wam co macie robić. Chcemy byście odebrały to jako wspólną burzę mózgu. Jeśli macie jakieś tematy, które chcecie z nami skonfrontować, chcecie byśmy o nim opowiedzieli – dajcie znać w komentarzach tu lub na wydarzeniu.

A poniżej kilka ważnych linków:

[wc_button type=”primary” url=”https://www.facebook.com/MyNaSwoim/videos/873882376126496/” title=”Live: nisza w blogosferze” target=”” url_rel=”” icon_left=”facebook-square” icon_right=”” position=”” class=””]Live: nisza w blogosferze[/wc_button] [wc_button type=”primary” url=”https://www.facebook.com/events/165768664151722/” title=”Wydarzenie na fb” target=”blank” url_rel=”” icon_left=”commenting-o” icon_right=”” position=”” class=””]Wydarzenie na fb[/wc_button][wc_button type=”primary” url=”http://instagram.com/mynaswoim.pl” title=”Live na instastory” target=”blank” url_rel=”” icon_left=”gittip” icon_right=”” position=”” class=””]Live na Instastory[/wc_button]

 

Mówisz, że nie ma ideałów? To kim jest Twój mąż?

Ostatnio w moje ręce wpadła książka o tworzeniu związków, ale napisana przez rozwódkę. Nie chciałam się uprzedzać. Chciałam dać książce szansę. Przejrzałam na szybko kilka stron i wiecie co? Obawiam się, że jest to książka pełna stereotypów.

[eltdf_button size=”” type=”” text=”odsłuchaj post” custom_class=”” icon_pack=”font-awesome” fa_icon=”” link=”https://soundcloud.com/user-466563188/mowisz-ze-nie-ma-idealnego-faceta-to-kim-jest-twoj-maz” target=”_blank” color=”” hover_color=”” background_color=”” hover_background_color=”” border_color=”” hover_border_color=”” font_size=”” font_weight=”” margin=””]

facet idealny czy wyjatkowy

Mówisz, że nie ma ideałów? To kim jest Twój mąż?

W jednym z tytułów w książce czytamy: “możemy znaleźć wyjątkowego mężczyznę, ale nie ideał, bo ideałów nie ma” – przecież każdy ma jakieś wady.
W takim razie pytam: skoro nie ma ideałów, to kim jest Twój mąż? Jest tylko wyjątkowy? 
Wiecie, mam przyjaciela. Jest naprawdę wyjątkowy! Jest bardzo inteligentny, przystojny, ma czarujący uśmiech. Kobiety traktuje z przeogromnym szacunkiem! Na co dzień stara się być sprawiedliwy, odpowiedzialny i nie ocenia. Do czego by się nie zabrał – robi to starannie, nie odwala fuszerki. Naprawdę wyjątkowy gość. Gdyby nie był żonaty – poleciłabym go każdej!
Tylko no właśnie – on jest wyjątkowy, ale dla mnie – on nie jest idealny. Dlaczego? Nie wiem. Ale jak z nim rozmawiam czas nagle nie staje w miejscu, a świat nie zaczyna wirować.

Inaczej jest kiedy spędzam czas z moim mężem. Kiedy siedzimy razem na kanapie i oglądamy film, mogę zarzucić na niego swoje nóżki i przytulić się. Mogę po cichu popłakać mu w ramię, mogę furiacko płakać i krzyczeć, i machać rękami jak poparzona jak zobaczę w telewizji reportaż o niesprawiedliwości ludzi i świata, albo na facebooku zdjęcie okropnie skatowanego psa.
Mogę też się pośmiać z nim z jego czarnych żartów. Mogę spuścić kurtynę milczenia i uczcić minutą ciszy jego zachowanie w głupawce. Mogę też przepychać się z nim na słowa jak, na przykład, ostatnio:
– Ja zrobiłem dziś obiad i wczoraj też, a ty kiedy ostatnio coś ugotowałaś?
– Ja ugotowałam wczoraj dla siebie obiad na 2 dni do pracy. 
– A dla mnie? Dla mnie coś ugotowałaś?
– Dawid, a kiedy Ty ostatnio puściłeś pranie, co? Z tego co się orientuję to ja piorę i Twoje, i swoje rzeczy
– Nie zmieniaj tematu! :D 

Tak, mój mąż nie puszcza prania. Wymyślił też zasadę “kto puszcza pranie, ten je rozwiesza”. Tylko, że to ja zawsze puszczam to pranie. I to ja zawsze muszę je rozwiesić.

Mówiąc, że nie ma ideałów, bo każdy ma wady, to tak jakby powiedzieć, że są sami przeciętniacy. Choć “wyjątkowy” brzmi lepiej.
Mój mąż nie puszcza prania i czasem bywa też zbyt stanowczy. Ale dla mnie – to nie są wady.  Bądź co bądź, puszczanie prania nie jest moją pasją i nie robię tego z uśmiechem na ustach – ale nie traktuję tej czynności jak skarania boskiego. Nie uważam też broń Boże mojego męża za lenia!

To czy coś jest u kogoś wadą zależy tak naprawdę od nas. Od naszego nastawienia i zrozumienia, że nie jesteśmy identyczni. Ja nie będę oczekiwała od Dawida, że ten będzie w każdy nieparzysty dzień puszczał ciemne, a w każdy czwartek kolorowe. Dawid broń Boże nie oczekuje ode mnie, że jako żona będę gotowała mu obiadki. Może i by tego chciał, ale moje niegotowanie nie jest dla niego moją wadą. Każde z nas ma jakieś czynności, których wybitnie nie lubi robić a w związku powinniśmy właśnie takie widzimisia puszczać mimochodem, mimo uszu.

Dawid też bardzo długo palił papierosy. Ja papierosów nie cierpię! Z kilometra wyczuję, że ktoś pali. Ale to palenie też nie było dla mnie Dawida wadą. On po prostu był wspaniałym człowiekiem, kochającym mężem, który rano wychodził na balkon, brał kawę i palił.

Wiecie kiedy w ogól jest wada? Jak coś nie działa tak, jak powinno. Jak kupujecie kurtkę, w której nie działa suwak – no to jest to wada. Jak kupujecie aparat fotograficzny, który robi wszystkie zdjęcia na zielono – to jest to wada.

Ale człowiek w związku nie jest przedmiotem ani dodatkiem. On nie musi działać zgodnie z naszym wyobrażeniem. Do związku nikt nas nie zmusza. Tata nie przychodzi do nas w 16 urodziny i nie mówi: córko, na mocy nadanej mi przez siebie masz kochać tego Dawida ze Śląska i w dupie mam Twoje zdanie. Jakby ktoś narzucił nam partnera to ok – możemy mówić, że ma wady. Musimy z nim być, a on jest zły, nie dogadujemy się z nim. Ale jeśli wiążemy się z kimś świadomie, z własnego wyboru – to ta osoba w naszych oczach nie powinna mieć wad. Powinna być sobą. Decydując się na małżeństwo – decydujemy się na spędzenie życia z tą osobą, bo dla nas lepszej nie ma na całym świecie!

Wiec jeśli ktoś mówi mi, ideałów nie ma, są tylko wyjątkowi faceci czy tam ludzie no to nie, ja się z tym nie zgadzam. Bo ja nie wychodzę za maż za jednego z wyjątkowych facetów. Ja wychodzę za mąż za jednego, dla mnie idealnego faceta!

Kasza jaglana z orzechami, papryką i granatem

Ostatnio postanowiłam do pracy zabierać ze sobą bardziej odżywcze przekąski. Co jak co, ale o 12:40 to ja już jestem taka głodna, że nie ma zmiłuj – muszę coś zjeść! Więc żeby nie zapychać się “śmiercionośnym glutenem” i żeby nie jeść samych superfit surówek – postanowiłam brać kaszę!

Tym też przepisem rozpoczynamy nowy cykl – szybkie przekąski do pracy!

Dawid nie lubi kasz, ani żadnych bezmięsnych dań. Wszystkie przepisy w tym cyklu będą na porcję dla 1 osoby. Ja zazwyczaj gotuję 1 torebkę kaszy i przygotowuję z niej 2 różne dania na dwa dni. Woreczek dzielę na pół.

kasza jaglana do pracy
Kasza jaglana z orzechami, papryką i granatem

Składniki:
[wc_row][wc_column size=”one-third” position=”first”]Na kaszę:

1/2 woreczka kaszy jaglanej
0,5-1 szklanki natki pietruszki
0,5-1 łyżeczka soku z cytryny
0,5-1 ząbek czosnku
2 łyżki oliwy
odrobina soli himalajskiej

[/wc_column]

[wc_column size=”one-third”]

Nad kaszą:

odrobina soku z cytryny (łyżeczka ?)
łyżeczka oliwy z oliwek
odrobina suszonego tymianku
łyżeczka octu balsamicznego

[/wc_column]

[wc_column size=”one-third” position=”last”]

Dodatkowo:

1 jajko
0,5 papryki
troszkę ziaren słonecznika
2 orzechy włoskie
kilka ziaren granatu
bazylia do dekoracji i smaku

[/wc_column]

[/wc_row]

Składników jest sporo, ale całość jest bardzo prosta w przygotowaniu. Wszystko zajmie nie więcej niż czas gotowania kaszy.

 

Sposób przygotowania:

1. Kaszę wymieszać ze zblendowanymi składnikami kaszy, ziarnami słonecznika i jajkiem zrobionym na mocno ściętą jajecznicę.
Jajko nie jest konieczne, ale dla mnie to danie z jajkiem jest dużo bardziej treściwe i smaczniejsze.
2. Wymieszaną ze składnikami z punktu 1 kaszę przenieść do słoiczka, pudełeczka śniadaniowego
3. Paprykę podzielić na ćwiartki. Dwie z nich (bo 0,5 papryki) włożyć do rozgrzanego do 180stC piekarnika. Piec do momentu delikatnego pomarszczenia się skórki.
Ważne: na blachę kładziemy paprykę środkiem do góry/skórką do dołu!
Ciekawostka: po takim podpieczeniu papryki będzie Wam dużo łatwiej ściągnąć z niej skórkę, a sama w sobie w smaku będzie słodziutka
4. Paprykę pokroić w paseczki lub kosteczkę i wymieszać ze składnikami “nad kaszę”. Całość nałożyć na kaszę w naszym pojemniczku.
5. Całość posypać orzechami (grubo posiekanymi lub jak Wam się rozłupie) i granatem.
6. Całość przyozdobić bazylią.

 

Ja w pracy lubię zjeść coś ciepłego, dlatego nie dodaję od razu bazylii. Miseczkę z kaszą wkładam do mikrofali i dopiero po jej podgrzaniu ozdabiam świeżą bazylią.

Wiele osób twierdzi, że mikrofala jest niezdrowa, a jedzenie po niej powoduje ból brzucha. I tak, i nie.
Mikrofala powoduje drgania cząsteczek wody. Jeśli chcecie by danie z mikrofali szybciej Wam się podgrzało to musicie dodać odrobinkę wody.
Abyście na sto procent nie czuli się po mikrofali źle – po podgrzaniu dania musicie chwilę (1-2 min) odczekać i dopiero brać się za jedzenie.
Czysta chemia! Albo fizyka.

Projekt indywidualny czy gotowy? Co wybrać chcąc kupić dom

Pewnie nie wiecie, ale moim marzeniem jest mieszkać w domu! Nasz Czarek mógłby wtedy biegać ile sił! Marzy mi się taki dom, w którym byłyby duże okna, takie do sufitu do ziemi – jak w naszym mieszkaniu. I żeby w salonie była kanapa nierozkładana, a obok niej stały fotele.
Chciałabym mieć widną sypialnię, parkiet na podłodze (urządzając mieszkanie mało brakowało a byśmy go wzięli!) i… piwnicę z winem! A w tej piwnicy byłby taki duży, ciężki drewniany stół, ławy i robilibyśmy tam degustacje win.

Tylko weź bądź mądry i pisz wiersze, i taki dom znajdź!

Projekt indywidualny czy gotowy? Co wybrać chcąc kupić dom?

Wszystkie domy jakie oglądamy mają jakiś mankament. I, o ile ciężko jest przebudować dom, o tyle wydawało mi się łatwo jest zmienić gotowy projekt lub zaprojektować dom po swojemu. Tylko czy to wszystko się opłaca?

 

Projekt indywidualny

Podstawową jego zaletą jest to – że jest tworzony pod nas, nasze potrzeby, nasz styl! Możemy zawrzeć w nim wszystko co tylko zechcemy, począwszy od piwnicy na wino, po strych z biblioteczką, wanną postawioną pod oknem i jacuzzi w sekretnym salonie.
Tak zaprojektowany dom możemy od postaw urządzić po swojemu, bez kompromisów.
Kolejną jego zaletą jest to, że jest dostosowany do działki i warunków na niej panujących. Kupując projekt gotowy, musimy liczyć się z tym, że może będzie konieczność poniesienia kosztów związanych z dostosowaniem projektu do działki.

Rynkowy koszt projektu indywidualnego o powierzchni użytkowej ok. 100-120 m2 (bez adaptacji – czyli dostosowania do warunków panujących na działce) kształtuje się od 6 000 do 12 000 zł.
Koszt adaptacji to 2 000 – 4 000 zł i zwykle kończy się uzyskaniem pozwolenia na budowę przez reprezentującego nas inżyniera adaptującego.

Minusem projektu indywidualnego jest to, że albo poświęcimy czas na formalności, pieniądze na kupno niezbędnych rzeczy jak tablice informacyjne, dziennik budowy, albo zapłacimy komuś by to wszystko za nas załatwił – bo ten ktoś się nie dość, że na tym zna, to ma też znajomości dzięki czemu wszystko pójdzie sprawniej.

Kolejny minus bądź plus jest taki, że samemu trzeba załatwić sobie ekipę budowlaną. Nasz zły wybór będzie skutkował konsekwencjami, np. pękającymi ścianami po kilku miesiącach od wybudowania.


Przykładowe projekty domów indywidualnych, które później stały się gotowymi:

Laguna

Olimpia

 

Projekt gotowy

Jego główną zaletą jest to, że od razu widzimy co kupujemy, co chcemy i możemy szybko zdefiniować swoje potrzeby! Widzimy na projekcie schody, korytarze i wiemy – czy to nam odpowiada, czy nie. Czy korytarz zajmuje zbyt dużo przestrzeni, czy łazienka jest w dobrej odległości od sypialni. Łatwo możemy dowiedzieć się czego my potrzebujemy i na czym nam zależy.

Kolejna zaleta projektu gotowego to cena. Jest ona dużo niższa od projektu gotowego.
Jednakże chcąc wprowadzić jakiekolwiek zmiany w projekcie gotowym – musimy liczyć się z kosztami. To nie tylko koszta poniesione od samego architekta! Chcąc wydłużyć ścianę, zamienić kuchnię z toaletą – musimy zapłacić za konsultację i pracę elektryka, hydraulika, itd – w zależności od wprowadzanej zmiany.
Z pozwoleniami na takie zmiany jednak bywa różnie i zależy to od biura projektującego domy. Niektórzy wymagają wystąpienia o zgodę na poszczególne zmiany. W pracowni PRO-ARTE dają zgodę na zmiany in blanco. Adaptując lokalny inżynier staje się współautorem dokumentacji realizowanej na danej działce. Może wprowadzić niczym nieograniczone zmiany (tzn. regulują je warunki techniczne i prawo budowlane oraz plan miejscowy, warunki zabudowy). Projekty chroni prawo autorskie, ale w ich przypadku (gdy projekt jest już wykorzystany, tzn. ma uzupełnione tabelki z danymi działki, inwestorem adaptującym) traktowany jest jako użyty w postępowaniu budowlanym, to jest one współdzielone.
Jeśli w trakcie prac budowlanych, jeśli najdzie nas ochota na garaż – musimy znów wystąpić o pozwolenie na budowę.
Ingerencja w projekt gotowy jest jednym słowem – kosztowna i to na wielu etapach.

Decydując się projekt gotowy najlepiej jest szukać tak długo projektu, aż będzie on spełniał nasze wszystkie wymagania!

Ciekawostką jest to, że wiele indywidualnych projektów staje się po pewnym czasie projektem gotowym. Nawet wśród gotowców można znaleźć wspaniałe projekty! I tak się właśnie stało, kiedy budowaliśmy dom na wsi. Podczas konsultacji z projektantem zamieniliśmy ze sobą kuchnię z łazienką. Takie rozwiazanie wydawało nam się praktyczniejsze, bo przebywając na dworze szybciej wejdziemy do domu do toalety, niż do kuchni – co za tym idzie – mniej brudu (liści i piachu) naniesiemy do domu.
Po kilku miesiącach nasz przerobiony projekt domu (ze zmianami, za które musieliśmy dopłacić) znaleźliśmy w ofercie firmy jako projekt gotowy.

Kolejną zaletą projektu gotowego jest to, że ten projekt mamy na wczoraj. Nie musimy czekać kilku miesięcy na jego zaprojektowanie.

Kupując gotowy projekt domu często możemy liczyć na różne rabaty i gratisy, jak tablice informacyjne, dziennik budowy, poradnik budowlany oraz teczki z uchwytem na dokumentację – coś, za co przy projekcie indywidualnym musielibyśmy zapłacić i o to się pofatygować.

Decydując się na projekt gotowy widzimy już dokonane realizacje. Możemy poczytać opinie i wiemy, z kim dane biuro współpracuje i czy ci wykonawcy są fachowcami! Fuszerka biura projektującego to ujma dla renomy firmy.

Rynkowy koszt projektu domu o pow. użytkowej ok. 100-120 m2 bez adaptacji kształtuje się od 2100-3000 zł. Rynkowy koszt adaptacji to 2 000-4 000 zł i zwykle kończy się uzyskaniem pozwolenia na budowę przez reprezentującego nas inżyniera adaptującego.

Projekt indywidualny wzorowany na gotowym:

Kupno działki i projektu, a kupno domu z osiedla domków

Kupno samej działki i wybudowanie na niej domu z projektu indywidualnego bądź nie – jest zazwyczaj kosztowniejsze. Właściciele działek orientują się, że na tej działce może powstać blok – a wiec mogą zażądać większej kwoty za m2 – bo przecież inwestora/dewelopera stać! Kupno działki musi też opłacać się deweloperowi. Budowa domu to poważne wyzwanie biznesowo-logistyczne, daje dużo satysfakcji, ale tez dużo nerwów.

Zdarza się, że znajdujemy idealną dla nas lokalizację, jednakże dom prezentowany przez dewelopera nie spełnia naszych oczekiwań. Wprowadzenie zmian w takiej sytuacji jest bardzo trudne.
Realizowana inwestycja została bowiem poparta zgodą na budowę w określonym kształcie. Każdorazowa zmiana w powierzchnię zabudowy (dobudowanie garażu, wydłużenie budynku) będzie wymagała nowej dokumentacji, uzgodnień i zgód, a to generuje czas i koszty. Poza tym to są sprawy pomiędzy Inwestorem a deweloperem.

Niejedna para podczas samodzielnej budowy domu miała w takiej sytuacji poważne kryzysy małżeńskie. Przy dobrej organizacji i odpowiednim charakterze, umiejętnościach inwestora budowa na własną rękę wychodzi dużo taniej. Wszystko zależy gdzie i od kogo nabywamy grunt.

 

 

A jaki jest Wasz wymarzony dom? Jak byście chciały żeby on wyglądał?
Wyobrażacie sobie w ogóle mieszkać w domu? Ja muszę przyznać, że troszkę boję się domu (choć bardzo go chcę!). Boje się, że ogrodzenie stanowi zbyt łatwe pole do popisu dla włamywacza. W bloku to jednak trudniej trafić “kosie na kamień”. Ale perspektywa swojego kawałka podłogi… – chcę!!

Wpis powstał przy pomocy firmy pro-arte. 

 

Czytelnicy MyNaSwoim 2017

Niedawno prosiłam Was o wypełnienie ankiety dotyczącej bloga. No muszę przyznać – nie spodziewałam się TAKICH wyników!! Zaskoczyłyście mnie chyba w każdym pytaniu.

wyniki ankiety 2017

Czytelnicy MyNaSwoim 2017

Poniżej znajdziecie pytania jakie zadałam Wam w ankiecie z najczęściej pojawiającymi się odpowiedziami. Do niektórych pytań i odpowiedzi dodałam swój komentarz.
Zapraszam Was do poczytania… – o WAS!

 

Jak często odwiedzasz blog MyNaSwoim.pl

Połowa z Was wchodzi na blog poprzez fanpage, a połowa bezpośrednio na blog codziennie lub co 2 dzień
Szalenie mnie to cieszy! Moim małym blogowym marzeniem jest, abyście na blog wchodzili bezpośrednio wklikując http:mynaswoim.pl a nie poprzez facebooka!

 

W jakich godzinach najczęściej wchodzisz na blog?

Byłam święcie przekonana, że wolicie jak publikuję treści rano! A tu jednak wolicie godziny wieczorne 18-23. Tak odpowiedziała połowa z Was!

 

Jake kategorie lubisz u nas czytać najbardziej?

Najbardziej lubicie (odpowiednio):
– nasze rozkminy
– relacje damsko-męskie
– co u nas słychać
– pozostałe

 

Jak długo nas czytasz?

Szalenie mnie cieszy to, że… – część z Was jest z nami od samego początku bloga!
Przeglądałam ostatnio też nasz instagram i widziałam, kto reagował na nasze pierwsze zdjęcia i kto jest z nami do dziś – najwspanialsze uczucie!

 

Czy czytasz inne blogi?

Aż 20% odpowiedziało, że czyta tylko nasz blog.
53% – czyta max 2-4 inne blogi.

 

Co powiesz o naszym Instagramie?

Długo nie umiałam zdecydować się jak chcę by wyglądał nasz instagram, dlatego cieszę się, że większość z Was (64%) powiedziała, że “jest dobrze, nic nie zmieniajcie” <3

 

Wasze hobby, pasje, sposób na wolny czas (odpowiednio):

– czytanie książek
– oglądanie filmów
– DIY, kreatywne prace
– podróże, zwiedzanie
– spacery
– inne

 

Dlaczego lubisz czytać nasz blog?

Odpowiedzi na to pytanie najbardziej mnie interesowało! Zaskoczyliście mnie! Pisaliście, że:
– lubicie nas za naszą energię i podejście do życia – że jesteśmy “swojscy”
– jest bardzo “życiowy” i ukazuje niezwykłość w prostych, życiowych momentach
– mamy ciekawe podejście do życia i blog napawa Was optymizmem
– inspirujemy Was!

 

Skąd pochodzisz?

80% pochodzi z miast – w tym 35% z dużych miast

Ile masz lat?

44% z Was jest powyżej 35 roku życia
30% z Was ma 26-30 lat
14% z Was ma 30-35 lat
12% z Was jest między 18 a 25 rokiem życia

 

Jaki jest Twój stan cywilny?

Ponad połowa z Was jest zamężna lub zaręczona – super! Miłość jest wspaniała!

 

 

Jeśli jeszcze chcecie dodać coś od siebie – ankietę możecie wypełnić tutaj – klik

 

Wiecie, z początku nie chciałam robić ankiety. Wydawało mi się, że wiem Was, widzę po reakcjach kiedy wchodzicie na blog, skąd itd. A jednak! Zaskoczyliście mnie! Dzięki ankiecie lepiej wiem w jakim kierunku popchnąć blog i na czym się skupić.
To szalenie miłe, że tak doceniacie nasz sposób życia i sposób patrzenia na świat!

Jeśli macie jeszcze jakieś przemyślenia, coś chcecie dodać – piszcie w komentarzach!

Jesteś pewna, że umiesz przepraszać?

Z przeprosinami jest jak z przygotowywaniem obiadu, wiecie? Jeśli kogoś kochacie, jeśli ktoś jest dla was ważny, lubicie go, to choćbyście przygotowały ziemniaki, marchewkę z jabłkiem i schaboszczaka – będzie pysznie i estetycznie! A jak jeszcze ziemniaki posypiecie koperkiem – to już w ogóle bajka! Miłość w najczystszej postaci.
Ale jeśli gotujecie obiad dla kogoś kogo nie lubicie… – o zgrozo! Przesolone ziemniaki to najmniejszy problem. Schaboszczak jak podeszwa panierowana betonem, a między zębami kawałki węgla. No ale – obiad jest, prawda?

umiesz przepraszac

Jesteś pewna, że umiesz przepraszać?

Pamiętam jak za nastolatków kłóciłam się z Dawidem. Wiadomo – problem trzeba przegadać, przeprosić się i żyć dalej. Tylko że u nas to nie działało. Gadaliśmy o problemie, przepraszaliśmy się i… wracaliśmy do początku – do nowej kłótni o starą rzecz. O tą, o której właśnie rozmawialiśmy żeby się pogodzić.
No dramat! Jak zatrzymani w pętli czasu.

Nasz problem w przepraszaniu polegał na tym, że przepraszaliśmy szczerze (bo zrobiliśmy źle, wiedzieliśmy o tym, czuliśmy się z tym źle) ale równocześnie usprawiedliwialiśmy się wytykając winy drugiego. Coś w stylu:
– Przepraszam, że nazwałam cię świnią, ale sprowokowałeś mnie! Powiedziałeś, że… 

Takie przeprosiny to nieprzeprosiny. Niby masło maślane, ale czy wiecie, że nawet w słowniku Oxforda znajduje się takie słowo jak “nieprzeprosiny“? Okazuje się, że my, ludzie, mamy ogromny problem z przepraszaniem!

Nasze przeprosiny będą miały sens i zostaną przyjęte jeśli zapomnimy o wszelkich “ale” i “jeśli”, “bo gdybyś nie…”.
Przeprosiny dotyczą nas i naszej winy. To, że zostałyśmy sprowokowane nie leży już w naszej strefie. Za to powinien przeprosić ten, który sprowokował. To powinno być na jego sumieniu i w jego intencji.
Przepraszając musimy skupić się tylko i wyłącznie na sobie i swoich winach.

Nikt nie lubi być krytykowany. Wytykanie komuś błędów jest równoznaczne z atakowaniem go. A przecież nie o atak chodzi w przeprosinach, a o pogodzenie się. Coś skrajnie odmiennego!
Jeśli w czasie przeprosin zaczniemy mówić: Przepraszam, że nazwałam cię świnią, ale sprowokowałeś mnie! Powiedziałeś, że ja nigdy …. a to istne kłamstwo! Pamiętasz jak wtedy… i wtedy…? Co, nie pamiętasz już? Pamiętasz tylko to co chcesz pamiętać! Ty nie widzisz tego co ja robię! – to wiecie co? O kant kultury takie przeprosiny.

 

Ja wiem, że przepraszanie jest trudne. Czasem trudno obnażyć się, powiedzieć co naprawdę czujemy, co naprawdę nas zabolało. Trudno jest przyznać, że tak naprawdę to my jesteśmy ta świnia i to nasza wina.
Ale wiecie, w takich chwilach warto schować dumę do kieszeni, spuścić wzrok, i kreśląc stópką półokręgi na dywanie powiedzieć: soorryy za tamto… . 

Czyż na sercu nie robi się lżej? Miłej?
Mniej słów, mniej nerwów, więcej miłości.

Dzięki powtarzaniu tego wulgaryzmu będziesz o niebo szczęśliwsza!

W życiu każdego człowieka są sytuacje, które powodują w nim złość. Ja tych sytuacji serdecznie nie znoszę! Nie lubię negatywnych emocji, nie lubię jak wzbiera we mnie ten gorąc wkurzenia. Mam nadzieję, że wiecie o jakim uczuciu mówię! Raz, że nie lubię psuć sobie humoru – lubię mieć dobry humor i dobry dzień. Lubię być szczęśliwa i pozytywnie patrzeć na świat. A jak już poczuję ten gorąc wyprowadzający z równowagi to wiem, że najbliższy czas mam schrzaniony.
A drugi powód przez, który nie lubię być wkurzona, to wiele razy słyszałam, że złość odbija się na naszym zdrowiu. Ma to coś wspólnego z neuronami, połączeniami nerwowymi, receptorami, ich zanikaniu czy obumieraniu. A ja kocham moje życie! Uwielbiam żyć! Jako porażkę odbieram każdy moment, w którym dałam się sprowokować, wyprowadzić z równowagi i poczułam tą zalewającą mnie żółć.
Bo co daje nam złość i to wkurzenie? Nic! I to jest cały absurd bycia wkurzoną! Ale!…

Dzięki powtarzaniu tego wulgaryzmu będziesz o niebo szczęśliwsza!

Ten wulgaryzm odkryłam na nowo właśnie w chwili takiej złości. Miałam już dość “słuchania” tego pieprzenia bez sensu. Wiecie jak to jest: ktoś gada dla gadania i nie ważne co ty mówisz, ważne co ten ktoś chce sobie powiedzieć. Prowadzi niby dialog, ale to monolog. I to bardzo wkurzający monolog!
Kiedyś jeszcze broniłam siebie i swoich przekonań, racji. Wdawałam się w totalnie bezsensowne dyskusje. Za “wszelką cenę” chciałam udowodnić, że ten ktoś się myli! Bo mylił się.
A później odkryłam magiczne słowo. Magiczny wulgaryzm, który stał się moją ideą; sposobem na życie, moim sposobem na bycie szczęśliwą. To nowy nurt do osiągnięcia wewnętrznego spokoju i szczęścia – spierdalamento.

Czyż to nie brzmi pięknie? 

Kiedy ktoś zajedzie mi drogę stwarzając zagrożenie dla nas obu – hamuję gwałtownie, odbijam na bok (jeśli mogę) i dodając gazu mówię pod nosem – a spierdalaj. I mknę szczęśliwa dalej, niczym wyścigówka. Lewa ręka na kierownicy, prawa na pryndlu (drążku zmiany biegów).
Normalne bym powiedziała głośno: ty debilu, jak ty jeździsz! Wypadek byś spowodował! W spierdalamento nie dopuszcza się do eskalacji negatywnych emocji. Mówisz “spierdalaj” i odcinasz się, robisz dalej swoje bez podnoszenia sobie ciśnienia.
Kiedy ktoś mnie wkurzy, zarzuca mi jakieś rzeczy, że coś powinnam zrobić bo on tak uważa, wmawia mi, że jego rada jest świetna bez względu na to co mi się podoba, co ja chcę, jaką ja mam wizję – po zakończonej rozmowie (czy telefonicznej, czy po wyjściu z pokoju) mówię sobie pod nosem “a spierdalaj” – i już całe podniesione ciśnienie opada. Irytacja znika. Jakby nic się nie wydarzyło.

Spierdalamento polega na szybkim odcięciu się od tego, co może wyprowadzi nas z równowagi. To takie wymazanie z pamięci, odcięcie się, odrealnienie tego absurdu, który właśnie miał miejsce.

Często na grupach facebookowych wystarczy, że masz odmienne zdanie niż reszta i już jesteś osaczana. Już hieny zaczynają się śmiać i wyśmiewać cię, a co bardziej przepełnione jadem osoby – wyzywać od nienormalnych, głupich i “weź się ogarnij bo to w ogóle jakiś żal ściska od tych bredni ty lamuchu niemyty”.
Ja na takie zachowania NIE pozwalam. To, że jesteśmy w Internecie nie znaczy, że możemy jechać po innych, mieszać ich z błotem i to nie znaczy, że MY mamy pozwalać na obrażanie nas. W takich chwilach ze stoickim spokojem kasuję komentarz i, w myśl spierdalamento, mówię pod nosem “a spierdalaj – nie będziesz mi psuć humoru swoimi kompleksami”.

I życie znowu jest wspaniałe… .

 

Polecam Wam wypróbować tą metodę! Zobaczycie, że czas Waszego wkurzenia skróci się, a później mniej rzeczy będzie w ogóle Was denerwować. To takie – płyń z prądem spierdalamento.

 

A skoro już tu jesteś, to proszę Cię o wypełnienie ankiety – krótka ankieta :)

Muffinki bardzo czekoladowe z granatem – przepis

Wiecie, o ile sklepowych słodkości nie bardzo lubię, tak te domowe – są moją zmorą! Kocham je. Kocham miłością najczystszą, najprawdziwszą, najbardziej nieskalaną. Kocham smak czekolady. Uwielbiam, kiedy poprzez połączenie kilku niby zwykłych, nic nie znaczących składników powstaje takie czekoladowe cudo. Takie bardzo czekoladowe, delikatne, rozpływające się, przełamane nutką kwaskowości granatu.

Tak, tym się właśnie dziś zajadam do porannej kawusi!

muffinki mocno czekoaldowe

Muffinki bardzo czekoladowe z granatem – przepis

[wc_row]

[wc_column size=”one-third” position=”first”]

Składniki:

100 g maki pszennej
120 g (prawdziwej) gorzkiej czekolady
100 g masła
50 g cukru
3 jajka
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 granat

[/wc_column]

[wc_column size=”one-third”]

temperatura pieczenia: 170stC
czas pieczenia: 25 min

[/wc_column]

[wc_column size=”one-third” position=”last”]

[/wc_column]

[/wc_row]

 Sposób przygotowania:

  1. Roztopić masło i cukier
  2. Dodać rozpuszczoną czekoladę – nie dopuścić do zagotowania (!)
  3. Ostudzoną masę przełożyć do miski
  4. Dodać mąkę i proszek do pieczenia
  5. Chwilkę zamiksować
  6. Dodać jajka
  7. Chwilkę zamiksować
  8. Dodać owoce granatu
  9. Wymieszać
  10. Masę przełożyć do papilotek na 2/3 wysokości papilotki

Gwarantuję Wam, że będziecie się rozpływać jedząc je!
Dajcie znać jak Wam wyszło i czy smakowało!

Ps. Wiecie, że każdy szanujący się bloger powinien raz w roku zrobić ankietę dotyczącą swojego bloga?
No to i ja ją zrobiłam – jak co roku. I jak co roku proszę Was o jej wypełnienie :)
link do ankiety