utworzone przez WolnoWolniej.pl | wrz 24, 2019 | żyć lepiej
Odkąd byłam dzieckiem, moi rodzice co i raz mówili mi, że powinnam oszczędzać pieniądze. Mówili mi, że powinnam mieć oddzielne konto, na które będę regularnie przelewała stałą ilość pieniędzy – tak na czarną godzinę, tak na emeryturę.
Rodzice mówili mi o tym dlaczego warto oszczędzać pieniądze, mówili jak to zrobić – przelewać – ale nie powiedzieli mi jak zacząć oszczędzać, kiedy wiecznie jesteś minusie.
A ten “minus” dopadł nas szybciej niż się spodziewałam… .
Co się znajdzie w naszym ebooku o oszczędzaniu + konkurs na nazwę
Fragment ebooka: dlaczego zaczęliśmy oszczędzać pieniądze
Takim prawdziwym, skrupulatnym oszczędzaniem zajęłam się pół roku po wspólnym zamieszkaniu z mężem na swoim. Dopiero zaczynaliśmy swoje kariery zawodowe, więc nasze zarobki były naprawdę marne! Kredyt, paliwo na samochód, opłaty stałe i życie – to wszystko pochłaniało ponad 100% naszej pensji.
Nie było miesiąca, abyśmy przeglądając historię naszych wydatków z konta bankowego nie stwierdzali „no tak, zgadza się, wszystko wydaliśmy, musimy naruszyć oszczędności…”.
To, co miało stać się naszym zabezpieczeniem na przyszłość, pieniądze, które zaoszczędziliśmy zanim staliśmy się małżeństwem – byliśmy zmuszeni wydawać już na początku naszej wspólnej drogi.
Nawet nie wiesz jak nas to martwiło.
To było dla nas okropne zderzenie z rzeczywistością!
Oszczędzać próbowaliśmy na wiele sposobów, lecz wszystkie okazywały się nieudolne. Trudno jest oszczędzać, kiedy za każdym razem stwierdzasz „kupiliśmy tylko to co potrzebne”, kiedy nie wiesz, ile tak naprawdę potrzebujesz pieniędzy do życia.
Każdego miesiąca rozglądaliśmy się po naszym mieszkaniu i zastanawialiśmy się – co tu się zmieniło, co pochłonęło nasz cały budżet!?
Wszystko zmieniło się nocą, kiedy wracałam od koleżanki uberem.
Zapytałam wtedy elegancko ubranego mężczyznę, dlaczego właściwie dorabia sobie na uberze? Czy to jest tego warte, skoro ma pracę, jest architektem. Odpowiedział bardzo otwarcie: moje potrzeby są większe niż moje zarobki.
Ta odpowiedź krążyła mi po głowie jeszcze wiele lat.
Za każdym razem, kiedy przelewałam pieniądze z konta oszczędnościowego na zwykłe, aby móc dokonać opłat, zastanawiałam się, czy nasze potrzeby są aż tak duże, że nie jesteśmy w stanie nic zaoszczędzić? Że nie jesteśmy w stanie wyżyć z naszej pensji?!
Spędzało mi to sen z powiek.
Jak bym nie liczyła, gdybyśmy wydawali pieniądze tylko na potrzebne rzeczy i opłaty, powinno nam zostać kilkaset złotych. A tymczasem – nie zostawało nic.
Miarka się przelała, kiedy dostaliśmy w pracy podwyżkę. Nasz budżet domowy zwiększył się o całe 300 zł, a pomimo większych wpływów na konto… – wciąż przelewaliśmy pieniądze z konta oszczędnościowego, aby móc opłacić w porę rachunki.
Gdzieś te 300 zł nam uciekało?
Jak?
Jakim cudem?!
Frustracja, jaką to w nas powodowało i strach, przed koniecznością porzucenia naszego mieszkania na rzecz mieszkania z rodzicami sprawiła, że postanowiliśmy porządnie przyjrzeć się naszym wydatkom. Gdzieś popełnialiśmy błąd, coś robiliśmy źle i musieliśmy dowiedzieć się co.
Wszystkie nasze doświadczenia, które pomogły nam wyjść z minusa, z comiesięcznego podbierania pieniędzy na przelewanie pieniędzy na konto oszczędnościowe, wraz z arkuszami pomocniczymi, spisaliśmy w formie ebooka. Pokazujemy tam całą naszą drogę, a także przemianę, jaką przeszliśmy przez ten cały okres czasu.
Ebook zawiera 5 rozdziałów, w których poruszamy takie tematy jak:
- Budżet domowy – poznanie swoich nawyków zakupowych i nauczenie się szukania w nich oszczędności bez rezygnacji z wygody i jakości, a wręcz tę jakość podnosząc (!)
- Przelewy – jak oszczędzać na zachciankach z wykorzystaniem drugiego konta
- Zakupy – zmiana sposobu myślenia o pieniądzach, na które pracujemy i o produktach, za które musimy zapłacić
- Zmiana nawyków – jak żyjąc wolniej, świadomiej można oszczędzić całkiem spore pieniądze
- Odporność na słowa – jak w oszczędzaniu pieniędzy potrzebna jest pewność siebie i swoich przekonań
Dlaczego ten ebook jest taki dobry?
Ponieważ napisaliśmy go my, młodzi ludzie, którzy zarabiając niewiele – zaczęli szukać ratunku w swoich finansach. Którzy pracując na etacie, zaczynając dorosłe życie, będąc na samym początku kariery zawodowej – próbują odnaleźć się w rosnących kosztach życia i odpowiedzialności, z jaką wiążą się podjęte decyzje i zobowiązania finansowe.
Napisaliśmy go my – młodzi, którzy chcą spokojnie żyć bez ciągłego zamartwiania się, czy wystarczy im pieniędzy do wypłaty.
Konkurs!
Nasz ebook będzie kosztował 50 zł. W tej cenie będzie 35 stron wiedzy i 6 arkuszy, które pomogą Wam poznać swoje wydatki i przestać się martwić o przyszłość finansową.
W cenie ebooka będzie też dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, która będzie miała na celu wspieranie się i pomaganie sobie w szukaniu oszczędności bez uszczerbku na jakości i komforcie życia.
Mamy natomiast problem z nazwą ebooka!
Chcielibyśmy aby nazwa ebooka o oszczędzaniu nawiązywała do powolnego, wolnego życia.
Nasz ebook to nie rady typu “zakręcaj wodę jak myjesz zęby”, a wiedza, która pozwoli Wam totalnie zmienić sposób patrzenia na Wasz dom i Wasze wartości. Wiedza, która zmieni Wasz styl życia.
Do 15.10.2019 czekamy na Wasze zgłoszenia w komentarzach na blogu pod tym postem i facebooku na
najlepszą nazwę dla naszego ebooka.
Osoba, której nazwa najbardziej nam się spodoba lub w największym stopniu nas zainspiruje – dostanie od nas ebooka wraz ze wszystkimi kartami za darmo :).
utworzone przez WolnoWolniej.pl | wrz 22, 2019 | żyć lepiej
Kiedy byłam dzieckiem poznałam pewną panią. Pani miała córkę, o której zawsze mówiła w samych superlatywach. I nie byłoby w tym nic złego, wszak każda mama gloryfikuje swoje dziecko, jednak córka tej pani była wyjątkowa.
Córka tej pani miała najlepsze oceny z wychowania fizycznego. Była szczupła i miała ładne włosy. W szkole uczyła się nad wyraz dobrze, a po szkole – nigdy nie było jej w domu – tak bardzo była lubiana i tak dużo miała przyjaciół.
Kiedy córka tej pani postanowiła pierwszy raz zrobić ciasto – to było najlepsze ciasto na świecie!
Tak jak Midas, czego nie dotknął zamieniało się w złoto, tak córka czego się nie podjęła – była w tym po prostu najlepsza… .
Jesteś przeciętna czy wyjątkowa? Powiedzmy sobie szczerze.
Kiedy myślę o sobie – myślę, że jestem przeciętna.
Nie mam pięknych, zawsze idealnie ułożonych włosów jak Paula Jagodzińska.
Nie mam idealnej sylwetki i czarującego uśmiechu jak Karolina Wilk.
Nie robię tak cudownych zdjęć jak Adrianna Zielińska i nie mam duszy BOHO jak Ola Poems.
A już na pewno nie jestem tak charyzmatyczna jak Chester Bennington.
W sporcie zawsze miałam dwie lewe ręce, a w towarzystwie – często brakowało mi taktu.
Nigdy w niczym nie byłam wyjątkowa.
Co jakiś czas spotykam się z radami, których treść ma na celu podnieść naszą samoocenę. To jedne z tych czynności, w których trzeba stanąć przed lustrem, popatrzeć sobie samej głęboko w oczy i powiedzieć “Ja Asia jestem piękna”, “Ja Asia jestem bardzo mądra”, “Ja Asia akceptuję siebie”. To jedne z tych zadań, w których trzeba trzydzieści razy napisać “Ja Asia jestem wyjątkowa”, “Ja Asia jestem świetna w tym co robię”.
Co jakiś czas spotykam się z działaniami, które mają sprawić, że uwierzymy w siebie. Uwierzymy, i tak się stanie, że jesteśmy najlepsi na świecie. Jesteśmy mistrzami w tym co robimy!
Tylko po co?
Dla kogo?
Lubię myśleć o sobie.
Lubię myśleć o tym, czy dane zachowanie jest lub było zgodne z moim system wartości, czy nie. Lubię zastanawiać się nad sobą, swoimi wartościami, reakcjami, nad tym co lubię robić i co daje mi przyjemność. Lubię poznawać siebie i zajmować się sobą.
Wiem, że nie mam pięknych, zawsze idealnie ułożonych włosów – za to mam niesforne włosy, które trochę się lokują, a trochę prostują.
Nie mam idealnej sylwetki i czarującego uśmiechu – ale za to bardzo szybko łapie mnie słońce i czasem myślę, że wyglądam jak dziecko, co chyba nie jest do końca takie złe.
Nie robię tak cudownych zdjęć i nie mam duszy BOHO – za to widzę, jaki progres robię w fotografii, widzę, jak z każdym kadrem poznaję siebie coraz bardziej i odkrywam swoje miejsce na świecie. Może nie mam duszy BOHO, ale jak mogłabym ją mieć, skoro bliżej mi do lasu niż oceanu?
Nie jestem sercem towarzystwa, a już na pewno nie jestem tak charyzmatyczna. Ale za to bardzo cenię sobie spokój, ciszę i chwile we dwoje. Więc jeśli tylko będziesz mieć ochotę zdjąć buty, usiąść na pomoście i porozmawiać – z kapelusza wyjmę kocyk niepasujący kolorem do niczego.
W sporcie zawsze miałam dwie lewe ręce, a w towarzystwie – często brakowało mi taktu. Ale za to zawsze potrafiłam powiedzieć o kimś coś dobrego, nawet jeśli go nie lubiłam, a w towarzystwie – nie bałam się mówić co myślę, nie bałam się być sobą.
Może nigdy nie byłam wyjątkowa.
Może nigdy nie można było postawić mnie za wzór do naśladowania. Nie raz przeklęłam w złym momencie i pyskowałam nieodpowiedniej osobie. Ale za to nigdy nie miałam problemu aby przeprosić – jeśli tylko czułam, że faktycznie, zareagowałam źle, nie powinnam, to było nie na miejscu… . Ale za to zawsze byłam sobą i postępowałam zgodnie z tym co obecnie czuję. Ale za to zawsze starałam się żyć w zgodzie ze sobą i mieć czyste sumienie – nawet jak nabroiłam.
Czy jestem przecięta, czy wyjątkowa?
Nie wiem. Nie wiem, właściwie, jaka to różnica?
Staram się być dobrym człowiekiem i nie krzywdzić innych. Chyba o to właśnie chodzi, prawda?
Czy nie tak właśnie powinno być?
Czy nie tak właśnie powinniśmy rozumieć wyjątkowość człowieka?
utworzone przez WolnoWolniej.pl | wrz 16, 2019 | żyć lepiej
Od jakiegoś czasu po głowie chodzi mi pewne zdarzenie. Irracjonalne, można by powiedzieć patrząc na wszystko z boku. Zdarzenie – urywek chwili, ułamek sekundy, wyrwane z kontekstu zachowanie nieadekwatne do humorów.
Takich zdarzeń jest cała masa.
Nieadekwatna reakcja na słowo. Irracjonalna reakcja na, no właśnie, nie wiadomo co, bo przecież nic złego się nie stało – właściwie, to nic się nie stało. Właściwie, to nie wiadomo o co chodzi.
Wariatka.
Idiotka.
Co za debil.
Kretynka.
Bo kto się tak zachowuje?
Zanim mi pociśniesz – poznaj moją historię
Od jakiegoś czasu po głowie chodzi mi pewne zdarzenie. Chłopak zachowywał się jak gdyby nigdy nic, dobrze się bawił w gronie wspólnych znajomych. I wtedy podeszła ona – jego dziewczyna wkurzona jak diabli! Wzięła go za rękę i bez słowa wyciągnęła go z imprezy.
Nikt nie rozumiał co tu zaszło.
Dziwna.
Od jakiegoś czasu po głowie chodzi mi pewne zdarzenie. To była jednodniowa wycieczka, w ramach różnych wycieczek krajoznawczych. Wszyscy spacerowali zimą po górach, a tylko jedna osoba śmiertelnie się bała. Mimo odpowiednich butów, mimo ładnej pogody, mimo, że teren wcale nie był niebezpieczny – ona zachowywała się, jakby przechodziła po cienkiej linie nad przepaścią – a to był zwykły drewniany mostek nad małym strumyczkiem.
Wszyscy przewracali oczami.
Paniusia.
Od jakiegoś czasu po głowie chodzi mi pewne zdarzenie. Pewne, choć tych zdarzeń są miliony.
Ktoś w Internecie wyraził siebie. Ktoś pokazał jak mieszka i pokazał co lubi. Ktoś powiedział, że dla niego nie i koniec. Powiedział: tak, obrzydza mnie to. Ktoś powiedział: tak, dla mnie jest to ładne. Tak, ja tego nie lubię. Ja tak uważam.
I zalała go fala krytyki.
Fala wyzwisk.
Fala oczywistych słów – bo przecież tylko idiota może tak uważać.
Ale za każdym człowiekiem kryje się jakaś historia.
Ta zawsze uśmiechnięta, wesoła dziewczyna – może dźwigać w sercu ogromny ciężar. Swój, taki jej. Żyje z nim – bo co ma innego zrobić? Trawi go codziennie od kilku lat.
Ta zawsze uśmiechnięta, wesoła dziewczyna – przeżyła koszmar w dzieciństwie. Koszmar – choć czym są te zdarzenia w obliczu wieloletnich wojen, przymierania z głodu? No już nie przesadzaj – można by powierzchownie ocenić. Tak, inni mają gorzej. Ale ja to nie inni. Ja żyję tu, w wolnym kraju – bez wojny. Przeżywam to co dzieje się wokół mnie, w naszych czasach, w naszych warunkach.
Ta dziewczyna przeżyła liczne upokorzenia. Jako dziecko musiała jak lwica bronić słabszego. Musiała patrzeć na tą niesprawiedliwość i tłumaczyć dlaczego tak, choć sama nie wiedziała.
Ta dziewczyna skrywa tajemnicę, o której mało kto wie. Bo to nie są rzeczy, o których mówi się w kawiarni, przy piwie, nowo poznanej osobie.
Kiedyś, czasem, przy okazji – powie się, że takie zdarzenie miało miejsce. Ale nie będziemy rozmawiać o emocjach. Nie będziemy mówić co czujemy. Nie powiemy – że wciąż nosimy ten ciężar ze sobą.
I kto by się spodziewał, że ta zawsze uśmiechnięta, wesoła dziewczyna – po tylu latach wciąż będzie miała alergię na niesprawiedliwość.
Mimo trzydziestu lat – wciąż nie rozumie.
Kto by się spodziewał, że ta dziewczyna, dla której wszystko w życiu jest takie proste, tak fajne i takie oczywiste – potrafi się bać? Potrafi płakać ze strachu? Kto by się spodziewał, że ta dziewczyna, która inspiruje do życia z uśmiechem, której uśmiech sprawia, że po prostu człowiekowi robi się lepiej na sercu – tak bardzo się tego bała, choć tego nie pokazywała?
Ona nie była dzielna. Ona się bała. Panicznie.
I kto by się spodziewał, że ta dziewczyna, dla której wszystko życiu jest takie proste, takie fajne i takie oczywiste – skrywa w sercu największe katusze. Która mimo pozytywnego nastawienia do świata, która mimo szczerej dobroci, mimo szczerej wiary i intencji, mimo bycia promyczkiem dla wielu nieszczęśliwych, mimo posiadania wspaniałej rodziny – nie ma kawałka serduszka – pękło, kiedy nosząc to maleństwo w brzuszku okazało się, że nigdy nie usłyszy jego płaczu.
Została mamą, choć nie miała dziecka.
I kto by się spodziewał, że ta wariatka, ta dziewczyna, która wszystkich rozśmiesza po prostu sobą, będąc sobą i swoim śmiechem – jest sama. Musiała zmierzyć się ze śmiercią każdego członka z rodziny rok po roku.
I kto by się spodziewał, że ta dziewczyna, która wiecznie jest w swoim świecie, która czasem, można by pomyśleć, jest z innego świata, trochę nieobecna – także musiała zmierzyć się ze śmiercią każdego członka z rodziny rok po roku. Jest sama – od zawsze. A mimo to stara się być szczęśliwa.
Mimo wszystko, bo ludzie z niej sobie drwią.
Świat jest pełen ludzi.
Każdego z nas dotykają podobne historie. Historie rozrywające serce, historie, które nie pozwalają nam momentami wstać z ziemi, podnieść się z krzesła. Historie, które zdarzają się jak mamy 10 lat, 18, 23, 57 i więcej. Każdego z nas dotyka jakaś tragedia. Każdy z nas przeżył coś takiego, o czym nie chce pamiętać, o czym nie chce rozmawiać, na wspomnienie czego wychodzi z siebie, choć mogłoby się wydawać, że przecież nic się złego nie stało, nic się złego nie powiedziało. Każdy z nas przeżył coś takiego, na wspomnienie czego traci panowanie nad sobą. Na wspomnienie czego uśmiech zmienia się w kamienną twarz. Na wspomnienie czego śmiech zamienia się w milczenie.
Każdy przeżył coś takiego, na wspomnienie czego ma ochotę powiedzieć twarde “pierdol się” i po prostu wyjść. Bo tak.
Zamykając całą swoją wrażliwość na wszystkie spusty. Zamieniając się na chwilę w skałę.
I ja sobie w ten deszczowy dzień tak myślę, że chciałabym, aby człowiek w człowieku widział więcej, niż zimny głaz.
Mam takie wspomnienie z dzieciństwa, jak niedaleko mojego bloku, niedaleko wody, stał taki wielki głaz. Wszystkie dzieci bawiły się wokół tego głazu. Czasem rzucaliśmy w niego innymi kamykami, czasem patykami. Czasem się w niego kopało, a czasem się po nim wspinało.
A ten, skubany, stał jak głaz. Nic go nie przewróciło. Ani drgnął.
Obserwując to co dzieje się dziś w Internecie, czasem sobie myślę, że chciałabym, aby człowiek w oczach człowieka przestał być takim głazem, który można kopać, w którego można rzucać wyzwiskami i drwiną, bo on ani drgnie.
Często słyszę jak ludzie pytają – gdzie podziała się cała empatia? Gdzie życzliwość? Gdzie jest to miejsce, w którym człowiek człowiekowi człowiekiem? Dlaczego ludzie przestali być dla siebie mili?
Ja chyba wiem dlaczego.
Bo zaczęli korzystać z Internetu. Zaczęli mówić co myślą nie patrząc na to, że nie piszą do okienka, do avataru, do zdjęcia, obok którego jest tekst, a do człowieka. Do człowieka, który ma za sobą jakąś historię. Jakieś emocje. Przeżycia.
Wchodząc do Internetu – trzeba mieć twardą dupę. I nie mam tu na myśli nawet bycia osobą publiczną, znaną, celebrytą. Ale zwykłym człowiekiem, który chce się podzielić myślą, wiedzą, o coś zapytać.
Kto z Was nigdy nie został zaatakowany przez kogoś w Internecie?
Ja nie znam takiej osoby.
Często słyszę jak ludzie pytają – gdzie podziała się cała empatia? Gdzie życzliwość?
Jak to gdzie? Została w realnym świecie. W świecie, w którym mówiąc do kogoś widzimy człowieka, a nie ikonkę i migające kropki. W którym mamy wybór z kim rozmawiamy, kim się otaczamy. W którym jesteśmy dobrzy dla tych, którzy są dobrzy dla nas. W których nie musimy rozmawiać z tymi, którzy rzucają w nas kamykami i patykami.
Cała empatia i życzliwość są tam, gdzie liczy się historia człowieka, a nie wyrwane z kontekstu zdanie.
A ci co wiele przeżyli – nie muszą nic nikomu udowadniać.
Oni udowodnili sobie już dość.
utworzone przez WolnoWolniej.pl | sie 26, 2019 | żyć lepiej
Przez kilka miesięcy publikowaliśmy dla Was (każdego pierwszego dnia miesiąca) darmowe arkusze do druku z zapisów z budżetu domowego. I choć widzieliśmy, że je pobieracie, wysyłaliście nam screeny wypełnionych arkuszy, co nas szalenie cieszyło, to ta forma ich publikacji nie odpowiadała nam.
W każdym poście, dla nowych osób, od początku tłumaczyliśmy jak należy wypełniać arkusz, aby był jak najbardziej efektowny i przyniósł oczekiwane rezultaty.
Dziś zmieniamy formę przesyłania Wam arkuszy oraz… – zmieniamy formę graficzną!
Ale to nie koniec zmian!
Wracają zapisy z budżetu domowego!
Postanowiliśmy wprowadzić kilka zmian, które pomogą Wam w poznaniu Waszych finansowych zwyczajów i Waszej sytuacji finansowej.
Co się zmieniło:
Szata graficzna
Choć sam układ zapisków nie zmienił się, to poza tym… – zmieniło się wszystko :). Zmieniliśmy:
a. kolorystykę – na jaśniejsza, przyjemniejszą w odbiorze,
b. czcionkę – na czytelniejszą
c. rozmieszczenie kolumn – aby zapiski były czytelniejsze, bardziej praktyczne
Sposób pobrania arkusza
Wcześniej arkusze publikowaliśmy na blogu jako oddzielne posty oraz można było je pobrać w górnym menu bloga. Dziś rezygnujemy z tego! Wszystkie arkusze będziemy wysyłać Wam mailowo w newsletterze.NaSwoim.
ZAPISZ SIĘ DO Newslettera.NaSwoim i odbierz
ZAPISKI Z BUDŻETU DOMOWEGOcałkowicie za darmo :)Właśnie zapisałaś się do naszego newslettera. Szalenie się cieszę! Zaraz dostaniesz od nas pierwszego maila :)
Dla tych, którzy dopiero chcą zacząć swoją przygodę z zapiskami z budżetu domowego, stworzymy oddzielną stronę z instrukcją wypełniania. Dzięki temu unikniemy comiesięcznego pisania instrukcji w poście co męczyło nas i “starych wyjadaczy budżetowców”.
Nowość!Nowością będzie arkusz roczny, który ma na celu wskazać Wam Wasze największe wydatki w danym miesiącu.
Dla nas ten arkusz okazał się bardzo pomocny. Zdarzało się, że kilka miesięcy z rzędu mieliśmy duży wydatek. Po jakimś czasie zapominaliśmy o tym i zastanawialiśmy się na co poszła spora część wypłaty.
Dzięki tej liście – wiedzieliśmy – bez konieczności kartkowania zapisków.Drugą nowością natomiast będzie arkusz “na jak długo”, z którego dowiecie się na jak długo wystarczają Wam kupowane przez Was produkty!
To jest szalenie cenna informacja zwłaszcza wtedy, kiedy chcecie zacząć swoją przygodę z ZERO WASTE, a także aby móc zaplanować wydatki w czasie. Jeśli wiecie na jak długo wystarczają Wam pewne produkty – wiecie, kiedy będziecie mieć większy (nadprogramowy) wydatek.
Dzięki temu arkuszowi dowiedzieliśmy się, na przykład, na jak długo starczają nam szampony, mydło w kostce i mydło w płynie, proszek do prania… . I wiecie co? Na całkiem długo!
Dajcie znać jak podoba Wam się nowa szata graficzna i… zapraszam do zapisów na Newsletter.NaSwoim!
Pierwszy arkusz poleci do Was pod koniec TEGO miesiąca :)
utworzone przez WolnoWolniej.pl | sie 26, 2019 | żyć lepiej
Łatwo przychodzi Wam zrywanie znajomości? Ucinanie kontaktów z osobami ważnymi w Waszym życiu?
Jakie macie odczucia, kiedy każda rozmowa z tą osobą kończy się podniesionym ciśnieniem, kończy się frustracją?
Co się dzieje w Waszych głowach, kiedy po każdym spotkaniu, każdej rozmowie zdajecie sobie sprawę, że jesteście wkurzone, złe, macie w sobie żal? Żal do siebie, do tej osoby? Trudno powiedzieć. Przecież to bliska nam osoba, do cholery! To nie byle kto.
To nie byle kto, o kim można ot tak zapomnieć.
To nie byle kto, z kim można tak po prostu urwać znajomość.
To nie tak, to bardziej skomplikowane.
Zawdzięczacie tej osobie dużo. Była przy Was w trudnych chwilach… .
A co jeśli te negatywne emocje nie budził w Was znajomy, przyjaciel, a ktoś z rodziny?
Czy łatwo przychodzi Wam zerwanie kontaktu?
Dlaczego toksyczni ludzie są jak niewygodne buty w czasie wakacji
Choć ten post nie będzie o trampkach, to od nich muszę zacząć tą historię.
W tym roku kupiłam sobie trampki.
Uch, pamiętam pierwszy dłuższy spacer w nich. Aż pisząc te słowa biorę głęboki wdech, to był jakiś koszmar! Nie pamiętam kiedy ostatni raz używałam plastrów – ale tego dnia – obkleiłam plastrami całe stopy! Każdy palec każdej stópki i obie pięty. I tu z boku też.
Dramat.
To co wtedy czułam… – nie chcę tego pamiętać.
(…)
Ale po tym spacerze – dogadaliśmy się z butami. Buty przestały mnie już obcierać. Jak ręką odjął – teraz mogłabym zawojować w nich cały świat! Są najwygodniejszymi trampkami na świecie.
Te trampki były tak wygodne, że postanowiłam kupić drugą parę, na zmianę.
Choć kupując ją czułam, że “coś jest nie tak”, to machnęłam na to ręką mówiąc, że przecież z tamtymi nasza relacja też zaczęła się burzliwie. Rozchodzą się – powiedziałam, zabierając je na wakacje.
Byliśmy razem w Zabrzu – buty tak mnie obcierały, że przez resztę dni chodziłam w sandałkach. I nic, że padało.
Byliśmy razem we Wrocławiu. Mówiłam – przetrwamy to! Przecież tamte też mnie tak piły niemiłosiernie z początku.
Byliśmy razem nad morzem. Nie było lepiej.
Ta sama firma, ten sam rozmiar, podobny model.
Wyrzucić je, czy trzymać jako “buty awaryjne”? Takie na czarną godzinę.
Jednak one nie kosztowały 30 zł… . To są buty dobrej marki. Mi znanej marki. Przecież z tamtymi wszystko jest dobrze… .
Relacje z ludźmi właśnie takie są.
Najgorzej jednak, kiedy tą jedną, znaną ci marką, jest rodzina.
Wiadomo, nie z każdym musimy mieć dobry kontakt. Nie z każdym musimy często się spotykać. Nie z każdym musimy do siebie dzwonić codziennie i opowiadać sobie przez telefon co u nas słychać.
Każdy z nas ma przecież swoje życie.
Ale kiedy już się spotkamy – dobrze, kiedy relacja jest serdeczna.
Wiadomo, mogło być kiedyś między nami burzliwie. W końcu – nie jesteśmy identyczni, może jesteśmy z jednej rodziny, ale różne z nas modele. Coś tam między nami mogło być takiego, co obcierało i wymagało kilku plasterków.
Najgorzej jednak, kiedy mimo prób, mimo chęci, mimo starań i zaciskanych zębów, dobrej miny do złej gry – nie możecie się dopasować. Coś uwiera. Coś sprawia, że boli. Sprawia, że każde spotkanie kończy się podniesionym ciśnieniem. Sprawia, że każda rozmowa wywołuje smutek, żal, może bezradność?
Relacje z ludźmi właśnie takie są.
Czasem w naszym życiu pojawia się ktoś, kto nam pomógł. Kto był naszym kołem ratunkowym i gdyby nie on – utonęlibyśmy. Czasem pojawiają się w naszym życiu tacy ludzie, którzy są kompletnie od nas różni. I choć tak bardzo różnimy się od siebie to czujemy, że ten człowiek jest nam potrzebny. Jego styl bycia, jego powaga, jego wiecznie dobry humor, jego beztroskie spojrzenie na świat a może właśnie spojrzenie pełne trosk i zmartwień – jest tym, czego nam trzeba dla zachowania równowagi. Dla odnalezienia się w tym świecie, którego nie do końca rozumiemy.
Czasem w naszym życiu pojawiają się właśnie tacy ludzie, którym zawdzięczamy dużo. Bardzo dużo. Może nawet zawdzięczamy siebie?
I czasem zdarza się tak, że ta relacja, choć kiedyś bardzo przyjemna – dziś sprawia nam coraz większy ból. Może to wynik przedartej podeszwy, a może w pięcie materiał już się przedarł i ta guma, która tam jest zaczęła się już kruszyć?
Co by się nie działo – czujesz, że coś jest nie tak.
Lubisz te buty, kochasz je, uwielbiasz je, tyle świata z nimi zwiedziłaś – szkoda je wyrzucać. Szkoda – choć sprawiają ci ból, choć wychodząc w nich zaraz podnosi ci się ciśnienie.
Sentyment kontra rzeczywistość.
Długo biłam się z myślami.
Długo zastanawiałam się, czy tak drastyczne ucinanie kontaktu z osobami, które działają na nas toksycznie, które powodują w nas negatywne emocje – jest… – no właśnie, jakie ono jest? Słuszne? Dobre?
Czy zerwanie kontaktu z kimś z rodziny można rozpatrywać jako “dobre”? Przecież to rodzina. Bliska rodzina… .
Czy zerwanie kontaktu z kimś bliskim, komu zawdzięczamy siebie, a to dużo, jest “dobre”? Etyczne? W porządku?
Gdzieś tam głęboko w środku mnie zrywanie kontaktu jest czymś złym. Zawziętość jest czymś złym. Upartość.
Ale z drugiej strony… – skoro jesteśmy dla siebie tak ważni, skoro ta relacja przebiega w obie strony, dlaczego ja mam czuć się w tej relacji źle? Dlaczego ja mam cierpieć, złościć się, przeżywać, czuć niesprawiedliwość lub żal? Dlaczego tylko ja mam walczyć w imię idei? Starać się. Zaciskać zęby.
Nasze wakacje wspominam bardzo dobrze.
Czasem zakładałam trampki, trampki jednak są bardzo praktyczne, ale to sandałki dawały mi ukojenie.
Czasem spadały mi z pięty, raz robiąc krok – sandałek został jeden krok za mną, ale przeżyłam w nich dużo wspaniałych chwil. Gdybym chodziła w trampkach – pewnie nie przeżyłabym tylu wspaniałych przygód.
Czasem trzeba porządnie sobie obetrzeć sobie pięty i palce aby zrozumieć, że nie ma sensu.
Nie ma sensu męczyć się w butach tylko dlatego, że dobrze wyglądają.
Nie ma sensu męczyć się w trampkach tylko dlatego, że są lepsze na wędrówki po lesie niż sandałki.
Czasem lepiej jest założyć sandałki i iść powolutku, ostrożnie – ale za to szczęśliwie, radośnie! Ale za to mając czas na rozmowę – nie krzyk, mając czas na śmiech – a nie płacz, mając czas na wzruszenia – a nie na płacz.
Zrywanie relacji nie jest proste.
Trudno jest odciąć się od czegoś, co kiedyś było dla nas ważne. Może nawet stanowiło dla nas fundament?
Ciężko jest powiedzieć “nie”, kiedy wszyscy zachęcają cię abyś razem z nimi krzyknął “tak”. Ciężko jest powiedzieć “nie” kiedy z boku nie ma się do czego przyczepić.
W końcu każdy z nas ma jakieś wady.
Ale w końcu – nie muszę mieć wszystkich modeli butów znanej mi marki.
No i – kto chciałby spędzić wakacje w niewygodnych butach?
A całe życie?
Nie palę za sobą mostów.
Nie wyrzucam niewygodnych butów do śmieci.
Chowam je do szafki.
Może kiedyś stanie się cud i ząb czasu sprawi, że… – jakoś się do siebie dopasujemy?
A może czas pokaże, że to już najwyższa pora na ustąpienie miejsca nowej parze?
Zobaczymy.
Póki co chowam je głęboko. W najbliższym czasie na pewno po nie nie sięgnę.
A szkoda.
Bo dużo wysiłku włożyłam w to, abyśmy jednak do siebie pasowali.
utworzone przez WolnoWolniej.pl | sie 23, 2019 | żyć lepiej
Kiedy zaczynałam prowadzić blog, odkrywać tajemnice tego świata, czułam ogromną presję i zagubienie. Coraz więcej osób mówiło, że porzuca swoje etaty dla zarabiania na blogu, że na blogu zarabia więcej niż w korporacji.
Coraz więcej osób mówiło też, jaka to wspaniała praca prowadzić blog, zarabiać na tym co się lubi, siedzieć w domu i pisać. Że to pozwala się realizować, rozwijać.
Robisz to co Ty czujesz, a nie to czego od Ciebie wymagają.
Ja byłam dopiero na początku swojej drogi.
Czułam się jak dziecko, któremu dopiero co rodzice zakupili pierwszy zeszyt w trzy linie i które jeszcze nie nauczyło się pisać ołówkiem – a już musi stać się najlepszym w swojej dziedzinie dyrektorem wielkiej internetowej korporacji.
Komu przekazujemy część dochodu ze sprzedaży naszych produktów w Sklepie
Dziś mija już trochę czasu od kiedy prowadzę blog. W tym czasie tematyka mojego bloga zmieniła się kilka razy, i zmieniała się bardzo szybko. Przez bardzo długi czas szukałam swojej drogi i blogowej, i życiowej.
To nie było tak, że obudziłam się i postanowiłam prowadzić blog o …. . Przez te wszystkie lata prowadzenia bloga – szukałam siebie. Próbowałam wpasować się w ten świat idealnych kadrów, click-biteów, tego “musisz” i “tak należy”, ale zawsze bez skutku.
Aż w końcu zrozumiałam jakiego bloga chcę prowadzić.
Co chcę pokazywać.
Do czego chcę inspirować.
Kocham naturę.
Cudownie czuję się na wsi, cudowanie czuję się żyjąc powoli. Uwielbiam to, że w naszym domu telewizor gra głównie wtedy, kiedy oglądamy konkretny film.
Lubię ciszę i spokój.
Lubię jak happysad albo O.S.T.R. wyrywa płuca głośnikom komputera. Ostatnio pokochałam też Darię Zawiałow na pół mocy.
Przeraża mnie pośpiech, pęd, presja narzucana przez obcych mi ludzi.
Lubię jak jest dobrze.
Bez agresji.
Po swojemu.
Dlatego postanowiliśmy, że część dochodu ze sprzedaży naszych produktów w sklepie WolnoWolniej będziemy przekazywać Ośrodkowi Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu. Oddamy naturze to, co inni próbują jej zabrać. Damy możliwość ratowania tego – co kochamy – naturę i wolność.
Ten Ośrodek to magiczne miejsce przepełnione na równi ogromną ilością bólu, cierpienia jak i miłości, i nadziei. Przepełnione bezradnością i kosmiczną, niewyobrażalną siłą mocy.
Do Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt Chronionych trafiają zwierzęta, które ucierpiały przez człowieka.
Bociany
Trafił tam bocian, Lennon, do którego strzelano z wiatrówki. Trafił tam jeden bocian, bo cztery (jego partnerkę i dzieci) zabito w czasie zabawy w strzelanie. Weterynarz na swoich nagraniach na ich stronie na facebooku pokazywał jak wygląda po postrzale skrzydło Lennona – pokiereszowane całe, z kośćmi rozsypanymi w drobny mak.
Próbowano uratować mu skrzydło. Próbowano jego samego uratować. Dać szansę.
Skrzydła nie udało się uratować. W toku leczenia amputowano mu całe skrzydło. Ale on sam – przeżył.
Jak Lennon na nowo poznaje świat zobaczycie w tym nagraniu: Lennon spaceruje wśród innych bocianów.
Ale są bociany, których nie da się uratować.
Są bociany, które zostają przez człowieka nadziane na widły.
Są bociany, które kule trafiły 17 razy… .
Zające
Do tego Ośrodka trafił też pewien zając – Igor. Jak Ośrodek napisał na swoim facebooku: “Trafił w stanie krytycznym, kilkanaście godzin walczyliśmy o Jego życie. Rtg wykazało złamanie, do tego urazy wewnętrzne, niedożywienie i paniczny stres.”
Zając, stworzenie dzikie, leśne stał się zabawką dla dzieci. Był przestraszoną kuleczką służącą do kopania, workiem – do ciągania za uszy.
Obecnie trwa zbiórka pieniędzy na leczenie Igora. Jego historię i zdjęcia możecie zobaczyć tu: pierwsza, druga, trzecia.
Bobry
I trafiają tam też bobry.
Jeden z wpisów na facebooku Ośrodka mówił właśnie o dwóch uwięzionych bobrach w kłusowniczej pułapce. Jeden z bobrów, mimo pomocy, nie przeżył. Jego obrażenia były zbyt duże. Obrażenia, które poniósł próbując ratować.
“Ritę kłusownicze sidła oplątały i ścisnęły. Sama pomagała Otto popychając go do wody. Im bardziej się ruszała tym mocniej ściskały liny – śmiertelna, okrutna broń. Ofiary kłusowników.”
Wiewiórki
Ale do Ośrodka nie trafiają same ciężko okaleczone, walczące ostatnim tchem o życie zwierzęta. Trafiają tam też takie, które zostały same. Które są jeszcze zbyt małe, zbyt młode by samemu poradzić sobie w tym niebezpiecznym świecie.
I tak do Ośrodka trafił Alvin: historia Alvina.
Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych nie tylko ratuje zwierzęta, ale też edukuje ludzi. Weterynarze opowiadają kiedy można, a kiedy nie powinno się ingerować w naturę. Kiedy można zabrać zwierzę do Ośrodka, a kiedy powinniśmy odpuścić, obserwować.
To cudowni ludzie z ogromnym sercem!
Oddają naturze to, co zabrał jej człowiek.
Idea ich działalności jest dla nas ogromną inspiracją i motywacją.
Nie tylko uczymy się od nich miłości, współczucia, wrażliwości, ale także determinacji, siły i działania.
Dzięki takim ludziom jak oni nie tracimy nadziei ani wiary w to, że jednak coś się na tym świecie zmieni.
Zawsze powtarzam, że jeden człowiek świata nie zmieni. Pisałam Wam o tym w poście: o co chodzi z tym zero waste. Ale my wierzymy, że swój najbliższy świat człowiek jest w stanie zmienić. Jest w stanie zmienić nawyki i myślenie innych ludzi, tych wokół nas. Jest w stanie to zrobić poprzez pokazywanie swoich działań, zachowań, myśli, poglądów.
I właśnie dlatego postanowiliśmy wesprzeć naszą działalnością – ich działalność.
Bo czujemy, że choć fizycznie nasze dziedziny są od siebie różne – to cel mamy ten sam – uratować.
Uratować zwierzęta od cierpienia, ludzi od agresji, środowiska od śmieci.
Zdjęcia, które Ośrodek zamieszcza na swojej stronie są bardzo smutne, dlatego postanowiłam, że nie będę Wam ich pokazywać a jedynie dodam odnośniki do historii.
Pamiętajcie: razem – możemy więcej!
utworzone przez WolnoWolniej.pl | sie 21, 2019 | żyć lepiej
Och, znacie to uczucie, prawda? To, które towarzyszy Wam na dwa tygodnie przed długo wyczekiwanym urlopem. Budzisz się każdego ranka z myślą, że jeszcze tylko ten tydzień i następny i urlop. Jeszcze tylko tydzień i urlop. Jeszcze oby przetrwać tych kilka dni. Te trzy dni. Piątek… .
Urlop jest dla mnie czymś magicznym. To nie tak, że cieszę się, bo nie muszę chodzić do pracy. Uwielbiam swoją pracę! Ale w czasie urlopu nie nastawiam budzika. Nie myślę o tym co muszę zrobić. Nie czekam na żadne wyniki.
Urlop jest dla mnie czymś magicznym. Jest czasem, w którym możemy być sobą.
Czego dowiedzieliśmy się o sobie w te wakacje
Choć nasz urlop trwał tylko dwa tygodnie – odwiedziliśmy cztery i pół miejsca. To była jak z zamkniętymi oczami podróż palcem po mapie, jak na chybił-trafił wybrane miejsce – choć tak naprawdę było zaplanowane już dwa tygodnie wcześniej.
Ale każde z tych miejsc, choć są tak znane, choć wybór ich był tak oczywisty – pozwoliły nam odkryć siebie.
Zabrze
Pierwszy raz od dwóch lat pojechaliśmy do Zabrza bez naszego psa. Mogliśmy spacerować Zabrzańskimi uliczkami bez słuchania szczekania sąsiedzkich psów. Bo w Zabrzu – w każdym domu jest przynajmniej jeden pies. I kiedy przechadzasz się osiedlowymi uliczkami – wszystkie psy, niczym nadmorska fala, dają głos – jeden po drugim, aż nie wyjdziesz z osiedla.
Będąc pierwszy raz bez psa – postanowiliśmy spacerować. Przemierzać wszystkie ulice wzdłuż i wszerz pieszo. I jak nigdy, jak naprawdę nigdy w życiu – przemokliśmy do suchej nitki. Co kilka kroków łapał nas okropny deszcz. Jednak słońce było tak silne, że nim spadła następna krótka acz silna ulewa – zdążyliśmy już wyschnąć.
Sandałki – to nie są idealne buty na deszcz… .
Spacerowaliśmy.
Jak wtedy, kiedy mieliśmy po naście lat, kiedy nie mieliśmy prawa jazdy.
Wspominaliśmy.
Wspominaliśmy stare rozmowy, stare anegdoty, stare zachowania. Miejsca, w których lepiliśmy bałwana.
Czy wiecie, że Zabrzańskie parki mają więcej kolorowych kwiatów niż Warszawskie? W Warszawie parki są zielone. W Zabrzu – kolorowe.
Idziemy w prawo czy w lewo? – To było nasze najczęstsze pytanie.
Wrocław
Zobaczenie Wrocławia było naszym marzeniem już od dawna. Choć nigdy wcześniej tam nie byliśmy – czuliśmy jakąś dziwną dziwną magię związaną z tym miejscem. Mówi się, że Wrocław to miasto zakochanych. Miasto baśniowych krasnali. Czy mogliśmy przeżyć ten czas, nasze pierwsze wakacje od lat, w bardziej magicznym miejscu?
Postanowiliśmy wykorzystać ten czas tak bardzo jak tyko się da. To był czas nieprzyzwoitej rozpusty. Czas, w którym mogliśmy poczuć się jak nastolatkowie.
Spaliśmy w hotelu z niesamowitą historią i cudownym wystrojem.
Spotkaliśmy się z cudownymi ludźmi, którzy pokazali nam miasto od strony codzienności. Dzięki temu – czuliśmy się jakbyśmy byli częścią tego miasta. Jakbyśmy przechadzali się tymi uliczkami od lat.
Czy wiecie jak dawno nie byliśmy już w kinie nocą?
I ta pierwsza przejażdżka hulajnogą w życiu… .
– Jak mnie dogonisz to za ciebie wyjdę! – krzyczałam do mojego męża.
Dogonił mnie.
Gdynia
Morze było przez nas na wiele lat zapomniane. Na nowo odkryliśmy je, kiedy zaczęliśmy jeździć do Gdyni na konferencje. To wtedy, będąc w nadmorskim mieście czuliśmy, że nie możemy odmówić sobie przyjemności przejścia się po plaży czy pomoczenia nóg w wodzie.
I choć czasem w pierwszy dzień wakacji nad morzem możemy usłyszeć żarcik “zobaczyłem morze – możemy wracać”, my nad tym morzem spędziliśmy niewiele czasu.
W tym roku, a może nawet pierwszy raz w życiu, postawiliśmy poznać miasto od innej strony – tej kulinarnej. I tak wybraliśmy się na wędrówkę z Gdyni do Sopotu – przez las, plażę i górskie szlaki… – a wszystko po to aby zjeść przepyszny obiad w PROSTY TEMAT i przysnąć na sopockim molo.
I choć po raz kolejny przekonałam się, że sandałki nie są najlepszym obuwiem do leśnych wędrówek – odkryliśmy coś jeszcze innego. Odkryliśmy, że nie zawsze trzeba trzymać się za ręce aby móc na siebie liczyć.
Nie musimy trzymać się za ręce aby czuć się bezpiecznie.
Nie musimy trzymać tępa aby do czegoś dojść.
Przystanki na beztroskę i przystanki na żarty.
I wspomnienia – one też są bardzo ważne.
Wieś
W tym roku urlop na wsi minął nam zupełnie inaczej niż się tego spodziewaliśmy i wcale nie minął lepiej. To było coś w stylu “chcesz rozśmieszyć Boga – powiedz mu o swoich planach”.
W czasie tego urlopu na wsi przekonaliśmy się, że plan działania trzeba mieć zawsze. I nic tak nie marnuje dnia jak “nie mam nic w planach”. Nic tak nie marnuje dnia jak ucieczka w książkę, odpoczynek i relaks.
W czasie tego urlopu na wsi przekonaliśmy się, że związek nie jest jak drużyna. My nie gramy do jednej bramki wroga i nie gramy po to, aby coś pokonać. Nie jesteśmy ze sobą po to, aby osiągnąć jakiś cel.
Związek nie jest dwuosobową drużyną – związek jest partnerstwem.
I nie ma tu miejsca na żadne emocje związane z rywalizacją.
My dbamy o siebie – a nie szkolimy pod nasz plan, naszą taktykę, nasz zamysł.
I zrozumieliśmy coś jeszcze: jeśli znajdziesz w swoim życiu takie miejsce, taki kawałek podłogi, w którym będziesz czuć, że jesteś naprawdę szczęśliwa, że czujesz się bezpiecznie… – zrób wszystko, aby ta bańka nigdy nie pękła.
Nie ma nic gorszego od straty.
Dom
Kiedy planujemy czasy wolny, zawsze staramy się zostawić kilka dni urlopu na leniwy pobyt w domu. Nie na darmo mówi się, że nie ma innego miejsca jak dom.
To jednak tu wracamy każdego dnia po pracy, to tu odpoczywamy na co dzień. To tu jest nasze miejsce.
I musimy “uczynić wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”.
W te wakacje przekonaliśmy się jak tęsknota potrafi być uciążliwa i jak bardzo człowiek jest w stanie ją zagłuszać.
Przekonaliśmy się, że jeśli zapraszasz kogoś do swojego domu, do swojej codzienności – powinieneś też być w stanie zaprosić go do swoich tajemnic.
W swoim domu, wśród gości, których zapraszasz – musisz czuć się bezpiecznie.
Dom jest tym miejscem, w których nie możesz się bać.
A przede wszystkim – dom jest tym miejscem, w którym nie możesz wstydzić się siebie. Ani tego co się wydarzy… .
Choć te wakacje to były tylko dwa tygodnie – widzę, jak wiele się u nas zmieniło.
I chyba pierwszy raz w życiu ciekawa jestem jak będzie wyglądała nasza przyszłość.
Najważniejsze, że w naszym domu znów pojawiły się kwiaty.
utworzone przez WolnoWolniej.pl | sie 12, 2019 | żyć lepiej
Kiedy byłam w podstawówce, wraz z klasą odbyliśmy wycieczkę, zieloną szkołę, kompletnie nie pamiętam do jakiego miejsca. To mógł być Gdańsk, choć w tej całej historii jest to kompletnie nieistotne.
Pamiętam jak wraz z klasą weszliśmy do jakiegoś baru mlecznego, a może jakiejś stołówki miejskiej na obiad. Każde z nas dostało talerz z ziemniakami oraz, zapewne, jakimś kotletem i surówką.
W pewnym momencie do tego niedużego lokalu wszedł bezdomny. Bezdomny przeszedł się po stolikach, zobaczył komu ile jedzenia zostało i zapytał, czy może zabrać nasz talerz.
Nikt z nas, dzieci, nie spodziewał się, że bezdomny zacznie po nas dojadać… .
Czego bezdomny nauczył mnie o zarabianiu pieniędzy – afera z Arleną Witt
Jednak historia z bezdomnym jeszcze się nie zakończyła.
Mój kolega z klasy, widząc tą sytuację, wziął swój talerz z niedojedzonymi ziemniakami i… podłożył je bezdomnemu pod nos.
Mój kolega z klasy, widząc tą sytuację, wziął swój talerz z niedojedzonymi ziemniakami, podszedł do bezdomnego, zapytał go czy “chce”, i kiedy bezdomny powiedział “tak”, mój kolega wraz ze swoimi kolegami ze starszej klasy zaczął się okropnie, szyderczo śmiać.
Do dziś mam przed oczami jak mój kolega pokłada się ze śmiechu, że bezdomny wziął jego talerz i zaczął z niego jeść… .
Ta historia nauczyła mnie jednego – nigdy nie wolno zaglądać komuś w talerz, chyba, że chcesz zobaczyć czy ma co jeść.
Dziś internet huczy od informacji, że miasto Warszawa zapłaciło youtuberce, Arlenie Witt, 12 tysięcy złotych za łyk wody.
Żeby zrozumieć absurd zarzutu opowiem Wam trochę o Arlenie.
Arlena, tak jak mój mąż, pochodzi z Zabrza i uczyła się w tej samej szkole co on – II LO w Zabrzu. Tak, podkreślę to sto razy, bo dla mnie to niesamowite jak świat może być mały.
Arlena na swoim kanale na you tube “Po cudzemu” uczy języka angielskiego. Jednak Arlena nie jest typową nauczycielką, która z kredą w dłoni będzie kazała odmieniać Wam czasownik być. Kiedy poznajemy nowe słówko, Arlena uczy jego poprawnej wymowy poprzez pokazywanie wymowy tego słowa u aktorów czy piosenkarzy. Arlena w filmiku zamieszcza scenę z filmu lub piosenki, w którym pada dokładnie to słowo, którego, wraz z nią, uczymy się.
To właśnie dzięki Arlenie, za każdym razem, kiedy słyszę słowo LEW (z angielskiego: lion) przypomina mi się piosenka Boba Marleya – Iron lion Zion, w której wyraźnie słyszymy jak poprawnie wymawiać słowo LEW: “Iron like a Lion in Zion”.
Choć nagranie dotyczyło słowa IRON – mi zdecydowanie bardziej kojarzy się ze słowem LION.
Kiedy Internet zalała fala oburzenia, jak to możliwe, co za absurd, chyba kpina, że jakiejś “jutuberce” zapłacono tak duże pieniądze “za łyk wody”, część z nas, z blogerów, stanęła w obronie Arleny.
I nie stanęła dlatego, że my też jesteśmy blogerami czy twórcami internetowymi i my też zarabiamy poprzez naszą działalność w Internecie pieniądze. Stanęliśmy w obronie Arleny dlatego, bo potkała się z niesprawiedliwym linczem.
Dziewczyna, która na co dzień uczy poprawnej wymowy angielskiego (z którą duża ilość Polaków ma problem, przez którą wielu Polaków ma opory przed mówieniem po angielsku choć słownictwo zna) prowadzi kanał, który subskrybuje 439 042 osób!
Dla porównania powiem Wam, że nasz blog miesięcznie odwiedza około 12 tysięcy osób. Ją obserwuje (a to nie to samo co subskrybuje, ja, na przykład nie subskrybuję żadnego kanału na you tube , który w miarę regularnie lub od czasu do czasu oglądam) prawie 500 tysięcy osób.
Dla porównania powiem Wam, że:
- Kielce liczą 196 tyś mieszkańców
- Radom liczy 260 tyś mieszkańców
- Wrocław liczy 630 tyś mieszkańców
- Katowice liczy 302 tyś mieszkańców
- Poznań liczy 551 tyś mieszkańców
Wyobrażacie sobie, że ktoś swoim przekazem, swoimi słowami dotarł do wszystkich mieszkańców Poznania? Że ktoś swoimi słowami dotarł do wszystkich mieszkańców Kielc i Radomia, i nie są to przypadkowi ludzie, a ludzie, którzy ufają mówcy?
Ilu Wy znacie ludzi, którym ufacie?
Ilu wy twórcom Internetowym ufacie?
Ja – ufam dwóm, może trzem twórcom Internetowym. Regularnie czytam dwa, może trzy blogi… .
Czy 12 tysięcy to dużo, czy mało w takim kontekście?
Pojawił się w Internecie zarzut, że 12 tysięcy Arlena wzięła za łyk wody. Ten “łyk wody” trwał dla odbiorców kanału 5:35 min, w którzym dowiedzieli się: jak poprawnie wymawiać słowo “Warszawa” i wcale nie jest to “Łorsoł”, skąd pochodzi nazwa Miasta – i nie ma to najmniejszego związku z Warsem i Sawą. Dowiedzieli się także poprawnej wymowy w wersji Amerykańskiej i Brytyjskiej oraz jak poprawnie wymówić mieszkańca Warszawy.
Dla nas, odbiorców, praca Arleny mogła trwać raptem 5:35 minut. Jednak dla niej samej – to lata studiów, lata zdobywania doświadczenia za granicą, gdzie zdobywała praktyczną wiedzę o języku i wiele, wiele długich godzin, w czasie których montowała odcinek, zbierała do niego odpowiednie fragmenty z zagranicznych teleturniejów, wypowiedzi prezenterów wiadomości i odcinków seriali. Dla Arleny to lata pracy w Internecie, zdobywanie zaufania odbiorców, nas – słuchaczy, nas – ludzi, którzy chcą nauczyć się poprawnej wymowy angielskiego.
Czy 12 tysięcy to dużo czy mało, kiedy masz możliwość dotarcia do każdego mieszkańca Poznania? Dla mnie – to mało. Zwłaszcza, kiedy ktoś korzysta z mojej wiedzy, mojego doświadczenia i mojego wizerunku.
Sytuacja z bezdomnym nauczyła mnie, że nigdy nie wolno zaglądać komuś w talerz, chyba, że chcesz zobaczyć czy ma co jeść.
Sytuacja z Arleną nauczyła mnie jednego – nigdy nie wolno zaglądać komuś do portfela, chyba, że chcesz powiedzieć mu, że wycenił się nie dość dobrze, w porównaniu do tego jak dobrą robotę robi!
utworzone przez WolnoWolniej.pl | lip 31, 2019 | żyć lepiej
Lipiec był dla nas miesiącem wolnym od życia. I mówiąc “życie” mam tu na myśli szeroką gamę obowiązków i dorosłości. Był wolny od pędu i regularnego sprzątania mieszkania. Był wolny od codziennego gotowania obiadów na rzecz grilla na kuchennej wyspie.
Lipiec był dla nas miesiącem… – błogiego lenistwa.
Miesiącem – w którym skupiliśmy się na nas!
Wolne od życia #SUM7
W lipcu postawiliśmy na beztroskę. Na odpoczynek. Na wolne od życia.
Nie pamiętam miesiąca, w którym tak często jeździlibyśmy na wieś. W którym tyle razy robilibyśmy grilla i spacerowalibyśmy bez celu.
Nie pamiętam lata, w którym tyle razy biegaliśmy po rzece. I na pewno nie było lata, w którym zobaczylibyśmy trytona na dnie wody.
Nie pamiętam też takiego dnia, w którym sarna przebiegłaby nam drogę, a zamiast przygotowywania kolacji – spędzilibyśmy wieczór na huśtawce rozmawiając bez wytchnienia.
I w końcu wyciągnęliśmy hamaki!
I przeczytaliśmy kilka książek… .




Książki
W lipcu zaczęłam czytać książkę “Chcieć mniej” Kasi Kędzierskiej z bloga simplicity.pl. To jest zdecydowanie mój HIT tego miesiąca.
Dawno nie czytałam książki napisanej przez kobietę, którą czytałoby się tak dobrze. Czytając ją, miałam wrażenie, jakbyśmy siedziały boso na huśtawce i rozmawiały. Przód, tył, przód, tył – bez namysłu odpychały się nogą od trawy, rozmawiając o tym co najbliższe naszemu sercu. Jakbym słuchała historii, którą ktoś opowiada nocą przy ognisku, nadając słowom największą powagę… .
Długo wzbraniałam się przed przeczytaniem “Chcieć mniej”. Bałam się, że to będzie kolejna książka, która bardziej opisuje życie autorki, niż zjawisko, na którym opiera się tytuł.
I choć książki jeszcze nie dokończyłam – wiem, że pojedzie ze mną nad morze.

Wrocław i morze
W tym roku, pierwszy raz od trzech lat, zaplanowaliśmy wakacje! Pierwszy raz od trzech lat, nie tylko gdzieś wyjedziemy, ale wyjedziemy bez naszego psa.
Jak nigdy, w lipcu poczuliśmy ogromną potrzebę wyjechania gdzieś. Oderwania się od życia. Od codzienności. Od obowiązków.
Jak nigdy, w lipcu poczuliśmy ogromną potrzebę bycia offline, bycia poza światem – także tym najbliższym nas.
W lipcu postanowiliśmy spełnić jedno z naszych od la odkładanych planów i… – pojechać do Wrocławia!
Zobaczyć zoo, odnaleźć wszystkie krasnale i odwiedzić ogród japoński.
W lipcu postanowiliśmy pojechać nad morze. Bo nad morzem, ostatni raz byliśmy… – jak mieliśmy 17/19 lat.
Ludzie
W lipcu otworzyłam się na ludzi. Moja introwertyczna natura została na hamaku, a ja sama ruszyłam na podbój świata!
Zatęskniłam. Zatęskniłam za ludźmi.
W Internecie często czytam narzekania, że dziś już nie ma ludzi, którzy kierują się jakimiś większymi wartościami. Czytam, że już każdy patrzy tylko na siebie.
To prawda, ludzie coraz częściej siedzą zamknięci w swoim hermetycznym środowisku – w tym środowisku, które tak dobrze znają, w którym czują się bezpiecznie, w którym nikt ich nie skrzywdzi.
Sama bardzo często zamykałam się w moim hermetycznym pudełku.
Ale… – czasem chce się do człowieka.
Kiedy człowiek odnajdzie siebie – wtedy dopiero może otworzyć się na innych.
Sklep.MyNaSwoim.pl
W lipcu w naszym sklepie pojawił się nowy produkt – wielorazowe płatki kosmetyczne z włókna z bambusa.
Jesteśmy z niego szalenie dumni tym bardziej, że powstanie jego nie było wcale takie proste. Wybór materiału, idea dwóch kolorów – to był tylko wierzchołek góry lodowej, z jaką przyszło nam się zmierzyć. Prawdziwy problem pojawił się wtedy, kiedy musieliśmy podjąć decyzję o sposobie jego obszycia. W końcu – nasz sklep ma wyróżniać estetyka. Tu nie było miejsca na półśrodki.
To bez wątpienia najtrudniejszy nasz produkt, a za razem dający największą radość!

Pielęgnacja skóry
W lipcu pożegnałam się już na dobre z jednorazowymi płatkami kosmetycznymi. To nie było proste, bo przyzwyczajenie zrobiło swoje.
Ale porzucenie jednorazowych płatków kosmetycznych przyniosło ze sobą jeszcze jedną wartość – zmieniłam swój sposób pielęgnacji skóry twarzy.
W lipcu postawiłam zdecydowanie większy nacisk na przyjemność, jaką daje dbanie o siebie. Codzienne rytuały pielęgnacyjne sprawiły, że wieczory stały się spokojniejsze. Pozwoliły zwolnić w napiętym dniu… .
A jak Wasze podsumowanie miesiąca?
Co dobrego Was spotkało w lipcu?
Jakie macie plany na następny miesiąc – sierpień?
Dajcie znać!