Lekcje i wnioski po pierwszym roku własnej działalności!

Lekcje i wnioski po pierwszym roku własnej działalności!

Poranek. Sięgam po telefon i widzę powiadomienie z aplikacji bankowej: gratulujemy pierwszego roku działalności! Matko, to już rok?! – w mojej głowie zrobił się niezły error. Patrzyłam na te słowa i nie mogłam uwierzyć. Dawid, udało się! – krzyczałam już o szóstej rano.

Może moja ekscytacja tym wydaje Wam się trochę na wyrost, może nawet dziwna, ale dla mnie – porzucenie etatu i otworzenie swojej firmy momentami zacierało granice z szaleństwem.
Przez ostatnie lata pracowałam w branży spożywczej na stanowisku pełnomocnika ds. bezpieczeństwa żywności. Miałam stałą pensję, pewną posadę i doświadczenie, dzięki któremu praca nie była dla mnie stresująca mimo ogromnej odpowiedzialności. A jednak, tuż na początku pandemii postanowiłam złożyć wypowiedzenie. I mało tego, zacząć pracę w zupełnie innej branży!

365 dni działalności gospodarczej

 

Zakładając własną działalność postawiłam sobie jedene warunek: od dziś będę pracowała tylko z takimi ludźmi, którzy kierują się podobnymi wartościami do moich. Wzajemny szacunek i dobre emocje były i wciąż są dla mnie decydującym czynnikiem wpływającym na to, czy podejmę z kimś współpracę z czy nie.

Świadomość tego jak chcę teraz pracować, była dla mnie bardzo wyzwalająca i ściągała ze mnie ogromny ciężar.

Choć z początku wielokrotnie biłam się z myślami, czy rezygnować z jakiejś współpracy, czy nie (rachunki same się nie opłacą) to za każdym razem powtarzałam sobie: nie po to zrezygnowałam z etatu, aby znów otaczać się negatywną energią i toksycznymi ludźmi. 

Dziś, podejmując wspólpracę, kieruję się przede wszystkim intuicją. Jeśli już na początku czuję jakiś zgrzyt – odpuszczam.

Jak to mówiła dyrektor w poprzedniej firmie: z niewolnika nie ma pracownika. A ja nie chcę być niewolnikiem własnej firmy.

Własna działalność dała mi szansę wsłuchania się w potrzeby mojego ciała i pozwoliła szanować je.

Kiedy zaczynałam działalność, wiedziałam, że nie będę od razu zarabiać tyle, aby móc utrzymać ten sam status co na etacie. Nie przechodziłam z pracy do pracy na podobne stanowisko. Zaczynałam coś zupełnie nowego!

Obliczyłam ile powinnam miesięcznie zarabiać, aby wyjść na ZERO, aby nie dokładać do firmy i tego się trzymałam.  Nie narzucałam na siebie żadnej presji. Wszystko co zarobiłam powyżej, traktowałam jak miły dodatek.

Wiedząc, że nie będę pracować 160 godzin w miesiącu, postanowiłam wsłuchać się w moje ciało i dowiedzieć się – jak lubi pracować i jakie są jego potrzeby. Kiedy jestem najefektywniejsza, a kiedy mam spadek energii.

To była jedna z lepszych rzeczy, jaką mogłam dla siebie zrobić. 

A możliwość pracy z ludźmi, którzy czują podobnie do mnie i mają podobne wartości sprawia, że bez jakichkolwiek obaw mogę moim Girlboss powiedzieć, że mam zjazd energii, łamie mnie ciśnienie, źle się dziś czuję i usiądę do pracy później.

Wzajemny szacunek do własnych potrzeb jest czymś nieocenionym! 

Własna działalność sprawiłam, że zostałam zmuszona do uwierzenia w siebie i wzięcia odpowiedzialności za decyzje, które podejmuję. 

Nie ma obok mnie osoby, która powiedziałaby mi, że w czymś popełniam błędy, powinnam się podszkolić, jeśli chcę działać w tej branży, albo że coś powinnam umieć.

Obserwuję w czym czuję się pewnie, zbieram feedback od moich Girlboss i sama tworzę swoją własną ścieżkę. Odkrywam w sobie nowe pasje, które później przekształcam je w umiejętności.

A dzięki temu, że sama tworzę swój zawód, swoją własną specjalizację, czuję szaloną radość, że nikt nie może zamknąć mnie w ramach. To daje mi poczucie ogromnej wolności!

Zawsze miej plan B!

Nagłe porzucenie etatu i założenie własnej działalności sprawiło jeszcze coś: jak nigdy, na własnej skórze przekonałam się, że zawsze trzeba mieć plan B!

Co by się nie działo, zawsze powinniśmy dbać o to, aby mieć zabezpieczenie finansowe.

Tylko dzięki temu, że miałam odłożone pieniądze mogłam pozwolić sobie na podjęcie takiego ryzyka, jakim była nagła utrata stałego dochodu.

Z kodem damradę!
e-book: Oszczędzaj dzięki uważności i życiu wolniej
kupisz z 30% zniżką!

Niedawno zastanawiałam się też nad pracą na etacie. Co by się musiało zmienić, abym na niego wróciła. 

I ze smutkiem doszłam do wniosku, że nie ma znaczenia dla mnie, czy prowadzę firmę czy jestem u kogoś zatrudniona. Chcę być szanowana i traktowana po partnersku. To jest dla mnie najważniejsze. 

A na etacie, zwłaszcza w większych firmach, często na próżno szukać człowieczeństwa. W końcu nie ma ludzi niezastąpionych, prawda?

Okres próbny w pracy – jak najlepiej go wykorzystać dla siebie

Okres próbny w pracy – jak najlepiej go wykorzystać dla siebie

Za każdym razem to samo: znajdujesz ogłoszenie o pracę, wysyłasz CV, umawiacie się na rozmowę i… choć cieszysz się, że Twoja kandydatura została pozytywnie rozpatrzona, to znów słyszysz te słowa: najpierw zatrudnimy panią na okres próbny.

Kiedyś bardzo drażniły mnie te słowa. Zależało mi na pracy, bardzo mi zależało, a już na dzień dobry dostawałam informację: zobaczymy, czy pani sprawdzi się w tej roli.
W końcu, wiadomo, płacę to wymagam.

Ale czy na pewno tak jest?

Okres próbny to czas także dla Ciebie

Kiedy zaczynałam swoją karierę zawodową, bardzo zależało mi na złapaniu doświadczenia. To był mój cel! W mojej głowie była wizja zawodu, który docelowo chciałam wykonywać i wiedziałam, jaką ścieżką muszę do niego iść.
Ale wtedy, poza nauką do wymarzonego zawodu, ważne były też dla mnie pieniądze. W końcu człowiek dopiero co skończył studia, usamodzielniał się, wychodził za mąż, kupował mieszkanie…

Choć w tamtej chwili nie zdawałam sobie z tego sprawy, to z żalem do samej siebie muszę przyznać, że wtedy narzucałam na siebie ogromną presję, która skutecznie odbijała się na moim zdrowiu.

Okres próbny, w tamtych czasach, był dla mnie swego rodzaju być albo nie być.

A dziś?

Dziś inaczej patrzę na okres próbny. Kiedy zaczynam nową pracę i słyszę: pierwsza umowa będzie na trzy miesiące, na czas próbny – cieszę się i czuję ulgę.
Dziś okresu próbnego nie odczytuję w kontekście być albo nie być, pokazania się z jak najlepszej strony, nie narzucam na siebie żadnych presji. Dziś – to jest czas dla mnie.

Czas, w którym mogę zobaczyć jak funkcjonuje dana firma, jakie panują w niej stosunki, czy energia i wartości ludzi w niej zatrudnionych odpowiada mi.

Okres próbny jest dla dwóch stron.

Dla pracodawcy, aby zobaczył czy odnajdujesz się w tej pracy, czy osoba na tym stanowisku jest faktycznie potrzebna, czy umiejętności, które posiadasz będą teraz przydatne, a także zwyczajnie – czy po prostu nadajecie na tych samych falach.

Ale także jest to czas, w którym my możemy podjąć decyzję, czy warunki pracy w tej firmie nam odpowiadają. Czy atmosfera jest taka, na jakiej nam zależy? Czy pensja jest adekwatna do czynności, które mamy wykonywać?

A jeśli któreś z nas nie czuje się w tej współpracy dobrze – może zwyczajnie nie przedłużyć umowy.

Łap swój e-book!

E-book: Oszczędzaj dzięki uwazności i życiu wolniej to 5 rozdziałów i aż 60 stron wiedzy, 14 akruszy pomocniczych w formacie PDF i excel,

dzięki którym poznasz swoje zwyczaje konsumenckie w taki sposób, aby móc bez wyrzeczeń, skutecznie i długotrwale wprowadzić takie zmiany, dzięki którym będziesz oszczędzać coraz większe sumy.

Kiedyś uważałam, że praca jest bardzo ważna. W końcu – kto z nas nie ma finansowych zobowiązań.
Dziś uważam inaczej. Praca jest bardzo ważna, ale nasze zdrowie i emocje, jakich doświadczamy w pracy są ważniejsze.

Dlatego kiedy dziś zaczynam z kimś współpracę – obserwuję swoje emocje. Patrzę, jak reaguje moje ciało na wiadomości, pojawiające się imię na telefonie, komunikat o nowym mailu od tej osoby. I jeśli czuję, że energia między nami jest zaburzona – odchodzę.

Poza pracą jest jeszcze życie prywatne. 
A na dłuższą metę, kiedy w pracy jest źle – te emocje przełożą się na nasze relacje: z ukochanym, z rodzicami, rodzeństwem. I nagle może zdarzyć się tak, że nim się obejrzymy – zostaniemy sami.

Więc kiedy następnym razem dostaniesz informację, że pierwsza umowa będzie na czas próbny – pamiętaj o sobie.

Co sprawiło, że postanowiłam rzucić etat na rzecz… niepewności i braku stabilizacji

Co sprawiło, że postanowiłam rzucić etat na rzecz… niepewności i braku stabilizacji

Niedawno rozmawiałam z koleżanką o zakładaniu swojej działalności. Koleżanka powiedziała wtedy, że będąc już 10 lat na swoim, nie wyobraża sobie pracować na etacie. Czy ja sobie wyobrażam powrót na etat? Tak, jak najbardziej! Ale czy jest to możliwe? Szczerze wątpię.
I nie dlatego, że podoba mi się wolność, którą daje własna działalność. Bez względu czy pracuje się na etacie, czy na własnym – są rzeczy, które muszą zostać wykonane w terminie, i nie podlega to żadnym negocjacjom. Wręcz przeciwnie! Będąc na swoim mam szalenie nieregularny czas pracy! Najczęściej pracuję do godziny dziesiątej rano, a później… ponownie siadam do pracy koło szesnastej, kiedy większość osób wylogowuje się ze służbowych myśli, aby móc w pełni oddać się rodzinie.
Zastanawiacie się jak to może być “fajne”?

Aby móc powiedzieć Wam dlaczego postanowiłam rzucić etat i zerwać z branżą spożywczą, muszę pokrótce opowiedzieć Wam czym zajmowałam się przez ostatnie siedem lat…

 

 

Dlaczego postanowiłam rzucić etat i zerwać z branżą spożywczą

 

Moja kariera zawodowa przebiegła iście książkowo. Będąc na studiach (studiowałam technologię żywności i żywienie człowieka) zafascynowało mnie bezpieczeństwo żywności, przeprowadzanie audytów, tworzenie procedur, które mogłyby coś usprawnić. Czułam się w tym szalenie spełniona! Miałam poczucie, że mogę wykorzystać dwie moje mocne strony: twórczość i kreatywność oraz dokładność i zamiłowanie do porządku. I nie mam tu na myśli pedantyczności. Po prostu lubię, kiedy wszystko jest robione tak jak powinno, zgodnie ze sztuką. To daje poczucie spokoju i sprawia, że można uniknąć wielu nerwów.

Jeszcze będąc na studiach, dostałam się na wymarzone płatne praktyki! Zawsze chciałam być audytorem, jeździć po sklepach czy firmach, patrzeć z czym sobie nie radzą i proponować lepsze rozwiązania. A tu miałam taką możliwość!
Mało tego, mając jeszcze studenckie mleko pod nosem, mogłam zweryfikować swoją wiedzę i zobaczyć, w czym jeszcze muszę się poduczyć, w jakich dziedzinach złapać doświadczenie, aby być najlepszym audytorem świata.
To było szaleństwo! Naprawdę czułam, że to była największa szansa jaką mógł zaoferować mi świat, a ja z tej szansy skorzystałam!

Z planem na siebie, zaczęłam krok po kroku realizować mój cel. 

Zatrudniłam się w fabryce spożywczej w dziale kontroli jakości. Codziennie, przez prawie dwa lata, chodziłam na halę produkcyjną. I muszę Wam powiedzieć – zakochałam się w tych ludzi z produkcji! Uwielbiałam spędzać z nimi czas. Na każdej zmianie miałam swoją ekipę, z którą mogłam przegadać całą zmianę, równocześnie pomagając im w ich pracy.

Z biegiem czasu okazało się, że zdecydowanie lepiej czuję się na hali produkcyjnej, niż w biurze.

Tylko problem był taki, że wielu ludzi z biur – zupełnie inaczej patrzyło na ludzi z produkcji.
Patrzyli na nich jak na… sama nie wiem jak to nazwać? “Gorszy sort”, “margines”, jak na kogoś mniej wartego, tylko dlatego, że wykonuje pracę fizyczną.

Nie podobało mi się to. Nie podobało mi się to co widziałam i co słyszałam.
Nie podobała mi się ta hierarchia biur. Nie podobało mi się to wywyższanie się, ani to, że stanowisko miało decydować o naszej wartości – także wśród ludzi z biur.  To nie był mój świat.
Zwolniłam się.

I chyba już nie muszę mówić Wam, co było dalej?

Kolejna praca na etacie, kolejna fabryka i kolejny podział ludzi na lepszych i gorszych. I choć zawodowo czułam się szalenie spełniona w tej firmie, tak moje wewnętrzne zasady i wartości kłóciły się z tym, z czym muszę się mierzyć na co dzień.

Aż pewnego dnia usłyszałam od mojej przełożonej: Asia, nigdy nie będzie tak, że będziesz się w pracy ze wszystkimi lubiła. 

I wiecie co?
To był bodziec.

Zaczęłam zastanawiać się: dlaczego mam pracować z ludźmi, z którymi się nie dogaduję? Mam 29 lat. Przede mną jeszcze 36 lat pracy! Mam przez 36 lat pracować z ludźmi, z którymi się nie lubię? Przez 36 lat pracować i nie patrzeć na to jak się czuję, co przeżywam, bo liczą się tylko pieniądze i zarabianie? Nie zarabiam aż tyle, aby pieniądze były dla mnie motywacją.

Mam dopiero 29 lat. To nie jest czas na nerwy. To jest czas na przeżywanie najwspanialszych chwil mojego życia! Na dobre emocje, na szaleństwo i głośny śmiech! Jestem za młoda, aby nazwa stanowiska miała cokolwiek o mnie mówić.
Rozumiecie: stanowiska. Nawet nie tytuł naukowy.  Ogólnie przyjęta nazwa stanowiska.

 

Wiec rzuciłam pracę!

Postanowiłam pójść w kierunku świata online, w którym zbierałam przez kilka lat doświadczenie prowadząc blog, ucząc się o social mediach, jeżdżąc na branżowe konferencje i czytając książki o tym jak funkcjonują biznesy online.
Kiedy powiedziałam o moim pomyśle przyjaciołom, ci zaczęli popychać mnie w tym kierunku. Mówili mi: Asia, masz wiedzę! Masz doświadczenie! Nie bój się! Działaj, kobieto!

I dziś moje ogólnie przyjęte stanowisko mogłoby nazywać się: wirtualna asystentka/managerka. A oficjalnie, w naszej dwuosobowej strukturze, maile podpisuję: prawa ręka i lewa noga. Bo takie właśnie dzierżę stanowisko – pomagam, wspieram, działam. Wybijam złe pomysły z głowy i dodaję smaku tym już powstałym.  Ściągam ciężar z barków i daję czas.
A co najważniejsze: w tej naszej dwuosobowej strukturze – nie ma szefa. Jesteśmy partnerkami. Jesteśmy dwoma firmami, które razem współpracują. Które mają jeden cel. W której każda z nas ma swoją działkę i realizuje ją najlepiej jak potrafi! Obie jesteśmy specjalistkami, choć każda w innej dziedzinie. I żadna z nas nie jest gorsza, bo zajmuje się czymś innym, niż ta druga.

Czy wyobrażam sobie powrót na etat? Tak.
Czy jest to możliwe? Szczerze wątpię.
Dlaczego?

Bo dopóki nazwa stanowiska będzie świadczyć o człowieku, tak długo nie będzie w firmie równości.

Dopóki nie będzie ufało się pracownikowi i szanowało go, tak długo nie będzie w firmie dobrych emocji i relacji.

A żeby praca miała sens, aby przynosiła efekty – trzeba chcieć być jej częścią.

Chciałabym, aby pracodawcy zrozumieli, że pracownik nie jest niewolnikiem.

Pewnie, nie ma ludzi niezastąpionych. Ale gdyby nie ci ludzie na dole, nie byłoby tych na górze.
I pewnie, pieniądze są ważne. Ale nie są ważniejsze od nas.

Więc ja wybieram swoją niepewność.
Wybieram mniejsze zarobki.
I wybieram nienormowany czas pracy.

Więc ja wybieram zgrany zespół.
Wybieram zaufanie.
Wybieram wdzięczność i docenianie.
Wybieram szacunek i równość.

Więc ja wybieram dom.
Wybieram radość.
Wybieram dobre emocje i brak nerwów z zewnątrz.

Koniec końców to właśnie liczy się w życiu – życie.
W każdym znaczeniu tego słowa.

Więc teraz pytanie do Was: jakie chcecie mieć to życie? Pełne jakich emocji? Jakich relacji? Co jest dla Was najważniejsze?

Jak brak etatu wpłynął na nasze małżeństwo

Jak brak etatu wpłynął na nasze małżeństwo

Zawsze wydawało mi się, że tak musi wyglądać życie: wspólna codzienność, wspólne mieszkanie, wyjście z domu o siódmej i powrót o szesnastej. Chwila czasu dla siebie razem i dla siebie osobno. A kiedy nadejdzie koniec miesiąca – ten sam, stały przelew na konto bankowe – wypłata. I tak miesiąc za miesiącem.
Odkąd pamiętam mówiło się o stabilizacji i bezpieczeństwie finansowym. O tym, że powinno się odkładać pieniądze na przyszłość, bo nie wiadomo jaka ona będzie. I mówiło się też, że niczego nie powinno nam brakować.
Tylko nikt nie powiedział, czym jest to “niczego” czego nie powinno nam brakować i czym jest to “wszystko”, na które powinniśmy móc sobie pozwolić.

Toksyczna praca to toksyczny dom

Moje rzucenie etatu było częściowo przemyślane, a częściowo pod wpływem uczuć. I nie mam tu na myśli działania pod wpływem emocji, uniesienia się dumą czy honorem, rzuceniem wypowiedzenia przez chwilowe nerwy, kłótnie, sprzeczkę. Uczucie, które mną kierowało, to zmęczenie psychiczne.

Miałam dość niepotrzebnych nerwów i problemów. Wiadomo, kiedy się pali, nerwy zawsze będą i tego nie da się uniknąć. Ale ja nie o takich nerwach mówię. Mówię o toksycznych ludziach stwarzających konflikty. To właśnie oni są/byli moimi niepotrzebnymi nerwami. Bo w relacji z ludźmi – najbardziej cenię sobie dobre wibracje i wzajemne wsparcie.
Lecz kiedy w naszym życiu zawodowym od dawna dzieje się źle – na próżno szukać dobrych wibracji i wsparcia we własnym domu. Koniec końców te negatywne emocje z pracy prędzej czy później nami zawładną i przyniesiemy je do sypialni. Bo jeśli czegoś nie możemy zmienić, jeśli trudno jest się nam z czymś uporać psychicznie, tym trudniej jest nam przejść nad tym do porządku dziennego – tym bardziej, kiedy to co się dzieje jest tak bardzo sprzeczne z tym w co wierzymy.

Po czterech miesiącach życia bez etatu, nasze małżeństwo przeszło ogromną zmianę!

Okazało się, że etatowe nerwy udzielały nam się znacznie bardziej, niż myśleliśmy. Wraz z etatem skończyło się w naszym domu warczenie, zmęczenie i brak zrozumienia. Mało tego! Odkąd siedzę w domu rozwijając swoją firmę, w naszym domu pojawiło się więcej zrozumienia niż kiedykolwiek było go przedtem. Dbamy też o siebie w inny, wcześniej niedoświadczony przez nas sposób.

Staliśmy się dla siebie bardziej wyrozumiali. Każde z nas zaczęło w inny sposób zauważać, jak drugie stara się zapewnić dobre emocje drugiemu.

Ja zdecydowanie odnajduję się w dbaniu o dom. Kiedy tylko mąż wychodzi do pracy, biorę się za ogarnianie bałaganu: sprzątam łazienkę, kuchnię, salon i sypialnię. Wiele nie trzeba, bo robię codziennie coś, codziennie troszkę. Uwielbiam widok naszego posprzątanego mieszkania. Bije wtedy od niego niesamowity spokój. I dopiero kiedy jest ono posprzątane – widać jakie jest piękne, harmonijne, cudowne!

Mąż, natomiast, daje mi poczucie spokoju i finansowego bezpieczeństwa. Rozumie, że rozkręcenie swojej marki nie jest proste, a przy tym jest ze mnie niesamowicie dumny, patrząc na efekty mojej pracy.  I choć można by powiedzieć, że przecież całymi dniami siedzę w domu, więc to, że jest czysto i jest posprzątane, to coś oczywistego – za każdym razem mąż pokazuje mi wdzięczność za to, jak dbam o niego i o dom.

 

Obecna sytuacja nauczyła mnie, że wraz z odjęciem stresów, odchodzą oczekiwania względem drugiej osoby. Złość, nerwy, nabuzowanie – te wszystkie negatywne emocje, które w nas są – odpychają od nas ludzi. Niestety – także tych nam najbliższych. Sprawiają, że się od nas ucieka.  I nie dlatego, że my budujemy mur przed nimi. Bo kiedy w jednej dziedzinie naszego życia dzieje się źle, inną jego sferę staramy się nadmiernie kontrolować. Ale kiedy postawimy na szali pieniądze i emocje – okazuje się, że pieniądze wcale najważniejsze nie są. Bo co nam po pieniądzach, kiedy relacja się psuje?

Po tych czterech miesiącach już w pełni mogę stwierdzić, że to była najlepsza decyzja!
Choć strach był!
Ale razem – możemy wszystko.

 

Jak przygotowywałam się do odejścia z etatu

Jak przygotowywałam się do odejścia z etatu

 

Odejście z etatu wymagało ode mnie przede wszystkim jednej rzeczy: zabezpieczenia się.
Choć żyjemy z mężem razem, choć razem prowadzimy dom, choć decyzja o odejściu z etatu była podjęta wspólnie – czułam na sobie odpowiedzialność za wykonanie kroku, które wpłynie na życie nas obojga.

 

 

Zabezpieczenie finansowe

 

 

W życiu prywatnym jak i zawodowym, to, co cenię sobie najbardziej to spokój. Nie lubię uczucia poddenerwowania, stresu, presji. Jak tylko mogę, staram się z mojego życia wyrzucać wszelkie negatywne i toksyczne emocje, które nie tylko wyniszczają człowieka od środka, ale także niszczą relacje z ludźmi dookoła. A strach związany z brakiem pieniędzy i niepewność względem przyszłości – są dla mnie jednym z gorszych uczuć. Postanowiłam, że jeśli już podejmę decyzję o porzuceniu etatu, to zrobię wszystko, aby mieć na tyle stabilną sytuację finansową, na tyle duże zabezpieczenie finansowe, że moja decyzja w żaden sposób nie wpłynie na nastrój w naszym domu i, przede wszystkim, na relacje moim męża.

 

 

OSZCZĘDNOŚCI Z PENSJI

 

 

Pierwszą rzeczą, o którą postanowiłam zadbać, były oszczędności. Choć nie założyłam sobie żadnej konkretnej kwoty, którą chcę uzbierać, to postanowiłam, że będę starała się oszczędzać regularnie i regularnie będę zwiększała kwotę, którą przelewam na konto oszczędnościowe.

 

 

Jednak aby móc zacząć oszczędzać pieniądze – musiałam wiedzieć ile pieniędzy potrzebuję na przeżycie i na opłaty stałe.
W tym celu prowadziłam zapisy z budżetu domowego i miesiąc po miesiącu poznawałam siebie, swój dom, swoje wydatki i swoje potrzeby.

 

zobacz nasz ebook o oszczędzaniu pieniędzy!


kupuję!

Dzięki temu wiedziałam ile mogę zaoszczędzić pieniędzy w skali miesiąca i przede wszystkim mogłam wyznaczyć sobie stałą kwotę, od której zacznę oszczędzanie, bez poczucia wyrzeczenia czy skąpstwa. Wiedziałam, że przelewając tę konkretną kwotę, nie odczuję znacząco jej braku na koncie. Wraz z upływem miesięcy i wzrostem mojego poczucia bezpieczeństwa z ilością pieniędzy, która zostawała mi na koncie ogólnym – zwiększałam kwotę stałych przelewów na konto oszczędnościowe.

Z czasem, kiedy decyzja o odejściu z pracy robiła się już poważna i coraz bardziej realna – na konto oszczędnościowe przelewałam już prawie wszystkie pieniądze z wypłaty. Zostawiałam sobie tylko tyle, by mieć na opłaty (czynsz, prąd, telefon, itp…) i jedzenie.

INNE ŹRÓDŁA DOCHODU

Praca na etacie, praca w różnych firmach pokazała mi, że umowa zawarta z pracodawcą tak naprawdę nic nie znaczy. Jeśli ktoś będzie chciał cię zwolnić z dnia na dzień – zrobi to! I nie ma znaczenia twój okres wypowiedzenia. 
To było strasznie przykre widząc, jak człowiek potrafi nieludzko potraktować drugiego człowieka, jak z dnia na dzień ktoś traci pracę i zostaje z niczym. Dlatego postanowiłam, że zawsze będę mieć plan B. Postanowiłam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby mieć inne, stałe źródło dochodu. Nawet, jeśli nie teraz, nawet, jeśli teraz miałabym nie otrzymywać pieniędzy regularnie, to zrobię wszystko co w mojej mocy, aby na starość – takie zabezpieczenie finansowe mieć.

Sklep wolno wolniej

Postanowiłam otworzyć sklep wolno wolniej. Sklep okazał się być dużo twardszym orzechem do zgryzienia, niż przypuszczałam. Promocja sklepu, produktów, ciągłe szukanie lepszych materiałów i podwykonawców, dbanie o satysfakcję kupującego a to wszystko – działając w zgodzie ze sobą i swoimi przekonaniami okazało się być szalenie trudne. Tym bardziej – gdy dużą część dnia wypełniał etat. 
Jednak ze sklepu nie chciałam robić swojego głównego źródła utrzymania, dlatego bez presji, bez nacisku – powolutku go sobie rozwijałam.

Dziś w sklepie wolno wolniej znajduje się aż pięć różnych kategorii produktów! I ze wszystkich – jestem szalenie dumna! To niesamowite uczucie wymyślić coś, stworzyć, a później przeczytać jak bardzo Wam się te rzeczy podobają.



mydło rozmarynowe

świeczki naturalne wosk rzepakowy olejki naturalne

świeczka #lepiejmi



wielorazowe płatki

Praca dodatkowa

Znalezienie pracy dodatkowej było dla mnie najtrudniejszym wyzwaniem, które w pewnym momencie odbiło się także na naszym domu. Równocześnie do etatu i prac nad sklepem, postanowiłam znaleźć pracę dodatkową. Postanowiłam, że tę resztkę czasu, która zostanie mi w ciągu dnia – przeznaczę na pracę dla innych. 
W tym celu zaczęłam od najprostszej rzeczy – od ogłoszenia na prywatnym profilu na facebooku, że szukam pracy: zdalnej, na kilka godzin. Napisałam co umiem robić i co chciałabym robić. 
I odezwali się! Napisali do mnie znajomi, którzy nie tylko wsparli dobrym słowem, co bardzo podbudowało moją pewność siebie i wiarę w moje umiejętności, ale też powiedzieli na czym stoją i co mogą zaoferować. 
I choć z początku bardzo źle się czułam pisząc takie ogłoszenie… – okazało się być strzałem w dziesiątkę! I nie tylko dlatego, że w ten sposób nawiązałam współpracę, ale przede wszystkim przekonałam się, ilu jest serdecznych ludzi wokół mnie i jak bardzo myliłam się, patrząc na siebie tak bardzo krytycznym okiem.

Finansowe przygotowanie się do odejścia z pracy nie było łatwe. Kosztowało mnie mnóstwo nerwów, zwątpień, analiz, czasu. Cały czas liczyłam, na jak długo wystarczą nam pieniądze, które do tej pory zaoszczędziłam i jak bardzo muszę zmienić swoje zachowanie związane z wydawaniem pieniędzy. 
W pewnym momencie tak wiele na siebie wzięłam zobowiązań, że po powrocie z etatu, tuż po wyjściu z psem – od razu siadałam do komputera i wykonywałam pracę dla innych, zostawiając życie gdzieś z boku. I męża też…

Wiedziałam jednak, że ten etap jest tylko chwilowy, tylko przejściowy i jeśli teraz dam z siebie wszystko, jeśli teraz wycisnę z siebie wszystkie soki – później będzie już tylko lepiej…

SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS?

SKOMENTUJ GO I UDOSTĘPNIJ
pokaż innym co jest dla Ciebie ważne

Jak to było z tym moim rzucaniem etatu?

Jak to było z tym moim rzucaniem etatu?

Pracy nie rzuca się w jedne dzień. To nie jest tak, że pewnego dnia obudziłam się i powiedziałam do męża: Dawid, dziś rzucam pracę! Moje porzucenie etatu było wynikiem braku sił. I nie chodzi o ilość obowiązków, zakres obowiązków czy dojazdy.
Moja praca była świetna!
Ale do czasu…

Co robiłam na etacie i co zamierzam dalej robić

Trudno w jednym zdaniu powiedzieć kim byłam, bo tak naprawdę w każdej firmie to stanowisko może nazywać się inaczej. Teoretycznie pełniłam funkcję pełnomocnika ds bezpieczeństwa żywności w fabryce, a dokładniej – w dwóch fabrykach na raz, należących do tego samego właściciela.
Zajmowałam się tworzeniem całej dokumentacji systemowej, dbałam o porządek na hali produkcyjnej, jakość surowca a także za pozytywne przeprowadzenie kontroli inspekcji państwowej oraz uzyskanie certyfikatu na międzynarodowe standardy dotyczące bezpieczeństwa żywności.
Praca była bardzo odpowiedzialna i wymagała ode mnie ciągłego myślenia procedurami. Kiedy ktoś chciał wprowadzić coś nowego w firmie, np. sposób wysyłki produktu lub przechowywania go – ja zastanawiałam się jak to zrobić, aby zostały zachowane zasady oraz czy to w ogóle jest możliwe.

Czułam, że bycie pełnomocnikiem, możliwość wykorzystywania wiedzy, którą zdobyłam na studiach i doświadczenia zawodowego, które zdobyłam przed tą pracą – są dla mnie czymś niesamowitym!
Zdecydowanie mogę powiedzieć, że byłam szczęśliwa mając tę pracę. Czułam się tam świetnie! Robiłam to co lubiłam, co daje mi satysfakcje… – byłam po prostu spełniona.

Do lutego.
W dniu, w którym przeorganizowano mój zespół, zaczęły się problemy. Zaczęły się przeogromne problemy! Zaczęło się podważanie kompetencji przez osoby bez najmniejszej wiedzy, zaczęły się intrygi, manipulacje i kłamstwa.

W ciągu tego całego czasu zastanawiałam się, czego oczekuję od pracy? W jakim środowisku czuję się dobrze, a w jakim źle? Co jest dla mnie w pracy najważniejsze? Zastanawiałam się, ile pieniądze są w stanie “wybaczyć”, sprawić, że człowiek zaciska zęby i robi swoje?

I wtedy doszłam do wniosku, że pieniądze nie mają dla mnie takiego znaczenia. Dużo bardziej cenię sobie wdzięczność i uczciwość.

Ostatnie miesiące mojej pracy na etacie pokazały mi, że moja praca nie ma wartości. Ludzie, z którymi pracuję nie doceniają tego, co robię. To było dla mnie przykre. Zdecydowanie na niektórych ludziach bardzo się zawiodłam. A w połączeniu ze słowami, które usłyszałam… – to wszystko utwierdziło mnie w przekonaniu, że… czas to w końcu rzucić!
Czas zacząć pracować z ludźmi, którzy są podobni do mnie, którzy mają podobne wartości do mnie. Czas pracować z ludźmi, dla których moja praca będzie zauważalna, wartościowa, cenna.
Postanowiłam wykorzystać moją wiedzę zdobytą w czasie prowadzenia bloga, kreatywność i pasje, pozytywne nastawienie do świata oraz umiejętności, które zdobyłam będąc pełnomocnikiem – a więc świetną organizację pracy własnej, myślenie zadaniowe, usprawniające pracę i zostać asystentką, managerem, prawą ręką i lewą nogą.

Zrozumiałam, że dużo lepiej czuję się będąc z boku, współtworząc, niż będąc na pierwszej linii.
Postanowiłam, że będę pomagać innym w tworzeniu ich biznesu!

Weronice pomagam tworzyć Moyemu – kreatywne studio Twojej marki.
Weronika tworzy piękne i spójne identyfikacje wizualne marek od stworzenia logo, po stworzenie strony internetowej. Dobiera kolorystykę dla marki, uwzględniając jej charakter, osobowość i grupę docelową. Skupia się na emocjach i celu, a przy tym ma niesamowity zmysł estetyczny i wspaniałą osobowość!
Choć w Weronice jest dużo więcej odwagi niż we mnie, czuję, że jesteśmy szalenie do siebie podobne!

Justynie pomagam tworzyć Dbaj o wzrok – pomagam jej w tworzeniu konferencji na temat oczu dedykowanej zwykłym ludziom, jak ja, spoza branży oraz największe szaleństwo tego roku – magazyn Dbaj o wzrok! Pierwsze w Polsce czasopismo o ochronie wzroku.
To dla mnie ogromne wyzwanie. Na pewno trudność sprawia mi brak znajomości branży optometrycznej. Ale Justyna jest tak szalenie cudowną osobą, tak ciepłą, tak odważną w byciu sobą i tak pełną dobrych emocji, że praca dla niej to coś wspaniałego!
Bardzo cenię Justynę jako człowieka, ma w sobie wiele cech, jej po prostu zazdroszczę.

A od niedawna Julii pomagam tworzyć Na nowo śmieci. Julia prowadzi blog o śmieciach – opowiada o tym co się dzieje z naszymi śmieciami, jak segregować śmieci aby zostały poddane recyklingowi i pokazuje co my możemy zrobić z przedmiotów, które na pierwszy rzut oka wydają się być do wyrzucenia.
Julia urzekła mnie tym, że choć jej blog i filozofia życia zahacza o zero waste, Julia jest pozbawiona toksycznych emocji, daleko jej od krytykowania innych za ich sposób życia. Julia zajmuje się sobą i swoją pasją – w ten sposób inspiruje i zmienia ludzkie nawyki. Nie poprzez hejt i kpinę jak to jest na wszystkich grupach zero wasteowych.

 

Czy żałuję tej zmiany?
Ani trochę! Na pewno szkoda mi lat studiów i doświadczenia zawodowego. To było niesamowite oglądać i współtworzyć fabryki produkcyjne.
Ale teraz mam to, na czym mi najbardziej w życiu zależy – na dobrych emocjach i spokoju.

A bez względu czy tego chcemy, czy nie – emocje, które nam towarzyszą codziennie przez osiem godzin… – prędzej czy później przeniosą się do domu.
A rodzina – zawsze powinna być dla nas najważniejsza.

 

Moją nową działalność możecie znaleźć o tu: with Maj help.

Work life banalce – 6 czynności, które pozwalają mi zachować równowagę między pracą a życiem

Work life banalce – 6 czynności, które pozwalają mi zachować równowagę między pracą a życiem

Myślicie, że work life balance to ściema? Że coś takiego jak zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym to mit?
Niedawno, na jednym z dość dużych blogów, przeczytałam właśnie takie zdanie. Autor uważał, że nie ma czegoś takiego jak zachowanie równowagi między pracą na etacie, a życiem domowym. Uważał, że osiągnięcie takiego stanu jest niemożliwe, a próba dążenia do niego – tylko nas bardziej męczy.
Czy to znaczy, że dla wspomnianego mężczyzny praca jest całym życiem?
Nie wiem. 

Wiem natomiast, że ja nie wyobrażam sobie mojej codzienności bez rytuałów, które pozwalają mi zostawić pracę etatową za drzwiami mieszkania…

6 czynności, które pozwalają mi zachować równowagę między pracą a życiem

Czas po pracy jest dla mnie świętością. Te pierwsze minuty po przekroczeniu progu mieszkania są dla mnie wręcz decydujące o tym, czy resztę dnia będę miała udaną, czy nie. Są jak wyraźna granica, która oddziela obowiązki etatu od mojego życia.
Bo moje życie – to czas, w którym mogę się spełniać, realizować, rozwijać się w rzeczach, które mnie odprężają, sprawiają mi radość. Moje życie to czas spędzony z rodziną, z mężem. To chwile, które chcę przeżyć w szczęściu i spokoju.
Moje życie to czas, w którym chcę doświadczać. 

Jednak zmiana stanu umysłu z intensywnego myślenia na doświadczanie – wymaga odrobiny czasu. Wymaga rytuałów, które wprowadzą nas w nowy stan. 

Spacer

Choć nie lubię zimna ani deszczu, lubię ten rytuał, którym jest wyjście z psem po przyjściu do domu. Świadomie używam tu słowa “rytuał” a nie “obowiązek”, bo popołudnowy spacer właśnie taki jest – jest rytuałem, który pozwala mi się odprężyć. Wolno, krok za krokiem przemierzam z owczarkiem uliczki wokół bloku, ciesząc się naturą, zapachem pór roku i jednostajnym szczekaniem psa, z którego, jak ze zdartej płyty, wydobywa się jeden dźwięk.
I ta radość w oczach. Wolność…
Jest to dla mnie jedna z ważniejszych czynności w ciągu dnia. Chwila, w której mogę obcować z przyrodą, a nie betonowymi ścianami.

Cisza

Po przyjściu do domu nie włączam żadnych dźwięków. Nie włączam telewizora ani muzyki. Odcinam się od bodźców, hałasu, gwaru, który mam przez osiem godzin etatowych.
Będąc w domu pozwalam sobie na odprężenie i wyciszenie umysłu.
Dom jest dla mnie tym miejscem w pędzącym świecie, w którym mogę uspokoić myśli. W moim domu nie ma miejsca na agresję, krzyki, problemy.
Odprężenie – najważniejsza cecha domu, zaraz po bezpieczeństwie.

Kawa

Po przyjściu do domu włączam ekspres i parzę sobie kawę. Nie dlatego, że potrzebuję się rozbudzić czy potrzebuję energii. Parzę jedną ze słabszych kaw, na jaką pozwala mi ekspres.
Kiedy byłam nastolatką, mój mąż uczył mnie picia kawy. To on zaszczepił we mnie rytuał parzenia kawy po porannym przebudzeniu i po popołudniowej drzemce. To on pokazał mi, że moment z kawą, to jest chwila dla siebie i swoich myśli.
Chwila, w której nie rozmawiamy o niczym złym…

Ogarnianie

Po przyjściu do domu daję sobie 5 minut na szybkie ogarnięcie mieszkania. Na wyniesienie piżamy do sypialni, pochowanie naczyń do zmywarki lub schowanie czystych kubków i talerzy do szafki.
To czas na wprowadzenie harmonii do mieszkania i na podlanie roślin. Przetarcie kurzu i sierści ze stolika kawowego.
To nieprawda, że czyste domy mają tylko nudne kobiety.
Czyste domy mają ci, którzy cenią sobie spokój. A w czystym miejscu – lepiej się odpoczywa.

Telefon do rodziców

Nim mąż wróci z pracy, nim wrócimy do rozmów o tym co na obiad i jakie mamy plany, dzwonię do rodziców.
To nie są długie rozmowy i nie są też o niczym szczególnie ważnym.
Ważne natomiast jest usłyszenie ich głosu. Usłyszenie jak tata nazywa mnie “córcią”, jakbym wciąż miała 6 lat, i mamy, która pyta jak minął dzień w pracy, czy wszystko było dobrze.
Było dobrze. Mam fajną pracę.
Może właśnie o to chodzi w rozmowach z rodzicami – rozmawiamy o rzeczach miłych i samych pozytywnych emocjach. 

Nie rozmawiamy o pracy

Kiedy przychodzi mój mąż do domu, kiedy przebrnie przez swoje rytuały wyciszenia i zostawienia pracy za drzwiami mieszkania, staramy się nie rozmawiać o pracy.
Pytamy siebie jak było, jednak nie wdajemy się w szczegóły. Nasza rozmowa to bardziej przekazanie ogólnie informacji – było dobrze, ciężko, spokojnie, jestem zmęczony lub nie.
Jesteśmy w domu.
Praca została za drzwiami. 

Niektórzy uważają, że nie ma czegoś takiego jak równowaga między pracą a życiem prywatnym. Dla mnie, umiejętność zachowanie tej równowagi jest niezbędne, do przeżywania życia i cieszenia się nim.
Uwielbiam te dwa światy, między którymi lawiruję każdego dnia. Każdy z nich daje mi radość, spełnienie, stawia przede mną nowe, ciekawe wyzwania. Każdy z nich też stawia na mojej drodze przeszkody, zdarza się, że popełnię błąd, który będzie gorzko smakował.
Ale to właśnie zachowanie równowagi między nimi sprawia, że porażka nie jest tak trudna do przeżycia – bez względu, w którą dziedzinę naszego życia uderza. Każdy świat może stać się odskocznią od tego drugiego, byle nie na długo.

Dajcie znać, jak Wy radzicie sobie z zachowaniem równowagi w codziennym życiu :)

Ps. Wpis powstał w ramach kampanii społecznej higieny umysłu #Równoważę, stworzonej przez Kamilę z bloga uwazniej.pl