Metoda trzech zadań, aby nie zmarnować dnia

Metoda trzech zadań, aby nie zmarnować dnia

Macie czasem takie dni, które przepływają Wam przez palce? Wiecie, że dziś coś robiliście, ale czujecie, że ten dzień jest zmarnowany? Jesteście zmęczone, załatwiłyście kilka spraw, ale… – kiedy przychodzi wieczór, kiedy zjecie już kolację, kiedy myślicie o minionym dniu – rozkładacie ręce. On minął. Na niczym. Niczym dla siebie, bo cały dzień tak naprawdę skończył się w chwili wyłączenia komputera w pracy.

Ja miałam ten problem, że choćbym wysprzątała całe mieszkanie, choćbym pomyła podłogi, okna i meble, choćbym napracowała się jak dziki osioł – w mojej głowie – wciąż nie zrobiłam nic.
I nie dlatego, że byłam nad wyraz ambitna, a moim celem było być alfą i omegą w nieistniejącym klubie najlepszych żon. Po prostu… – posprzątałam mieszkanie. Ot tak.

Ale dziś – na te same czynności patrzę z goła inaczej.

Cele mogą śmieszne, ale wynik zawsze ma wartość

Jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie, prawda?
Sama się uśmiałam jak zdałam sobie sprawę z tego, jak ważne jest docenianie swojej pracy. Bez względu czy mówimy o odkurzeniu mieszkania, wypastowaniu butów czy pozmywaniu naczyń. Te czynności mogą wydawać się śmieszne, oczywiste, może nawet nieistotne, bo przecież – każdy z nas te czynności musi wykonywać, ale… – to właśnie te rutyny, monotonia, codzienność tworzą nasze życie. Dlaczego więc nie uczynić go pełnym sukcesów?

Wraz z końcem lipca 2020 – zmieniło się moje życie. Rzuciłam pracę na etacie dla pracy w domu. Dla pacy, która zajmuje mi nie więcej niż 4 godziny dziennie. Z początku lamentowałam mężowi mówiąc, że dziś właściwie nic poza pracą nie robiłam. A to trochę poodkurzałam, a to pranie puściłam, a to naczynia w zlewie pozmywałam i blat przetarłam. Ach, i łazienkę umyłam – z kurzu przetarłam. Nic takiego – mówiłam.
Aż w końcu okazało się, że nasz dom jest po prostu najcudowniejszy na świecie! Mój maż codziennie ma czyste pojemniczki na obiad do pracy, w domu jest posprzątane a ubrania – czyste. Nasza codzienność, nie wiedzieć kiedy, stała się uporządkowana i dużo bardziej harmonijna.
Niby nic nie robiłam, ale nasze życie zmieniło się o 180 stopni. I choć wiem, że to głupota, to… – gdyby matematyka nie istniała, powiedziałabym, że nasze życie zmieniło się o 360 stopni. A nawet i o milion!

Odkąd zdaliśmy sobie sprawę ze zmiany, jaka zaszła w naszym życiu, nie patrzę już na moją codzienność jak na nudną, przepływającą przez palce. Dziś postrzegam ją w formie krótkiej, bo raptem trzypunktowej check listy. Każdego dnia wyznaczam sobie trzy zadania, jakie muszę zrobić. Trzy małe wyczyny.

Najczęściej, tymi wyczynami są rzeczy, które zawsze chciałam zrobić, ale brakowało mi na nie czasu, lub czynności, które wymagają więcej wysiłku.

  • porządek w dokumentach domowych,
  • wypastowanie butów,
  • pozmywanie naczyń tak, aby przed przyjściem męża z pracy zlew był pusty, 
  • odkurzenie mieszkania,
  • ogarnięcie łazienki z kurzu, 
  • przygotowanie zdjęć,
  • przesadzenie roślin,
  • umycie szafek, 
  • przeanalizowanie budżetu domowego,
  • wypranie szalików i czapek zimowych.

Drobnostki, które sprawiają, że nasza codzienność staje się… – przyjemniejsza. Milsza. Przytulniejsza. Czynności, dzięki którym czujemy się lepiej.

I niby to są rzeczy, które czy chciał, czy nie – muszą być zrobione, bo przecież obojgu nam zależy, aby żyć w czystym domku, to jednak te drobnostki są bardzo ważne! To one wpływają na nasze samopoczucie, atmosferę, nastawienie do siebie.

Więc kiedy dzień mam taki byle jaki, który nie wiedzieć kiedy przeminął, nie mówię już, że ten dzień był zmarnowany. Nie mówię, że włóczyłam się po domu coś tam ogarniając, lub, co gorsza, nie robiąc nic. Teraz mówię, że bardzo dobrze ten dzień wykorzystałam! I zaczynam wymieniać następujące po sobie punkty z mojej check listy. Moje małe sukcesy.

Miłość.
Można ją wyrazić naprawdę na milion sposobów.

3 domowe specyfiki aby nie zachorować

3 domowe specyfiki aby nie zachorować

Pamiętacie z dzieciństwa takie domowe lekarstwa robione przez rodziców lub dziadków? Och, ja nie dość, że pamiętam, to w naszym domu te lekarstwa cały czas się praktykuje!
Czosnek, pigwa, cebula… – coś Wam to mówi :)?

 

Naturalne lekarstwa, które w czasie jesieni każdy z nas ma w domu

Jak byłam malutka, pewne lekarstwo zawsze stało w kuchni na lodówce. Było przepyzsne! Przesłodkie, troszkę ostre. Z Bratem mówiliśmy na to “syropek”. W sezonie jesiennym, profilaktycznie, Tata zawsze go nam przyrządzał. 
Dziś, kiedy jesień weszła do naszego życia z butami, choć ja swoich jesiennych butów jeszcze z szafy nie wyjęłam, ten właśnie syropek już zagościł w naszym domu. 
Profilaktycznie.

Przepis na syropek z cebuli

  • Cebulę poszarkować i wsypać do słoiczka.
  • Całość solidnie posypać cukrem.
  • Zamknąć słoiczek.
  • Potrząsać słoiczkiem aż cukier wymiesza się z cebulą.
  • Odstawić w ciepłe miejsce. 
  • Poczekać aż cebula puści sok.

Rodzice zawsze nam wydzielali syrop z cebuli, choć my za każdym razem mieliśmy ochotę wypić cały na raz! 

Minuta roboty i noc czekania. A smak – och, niesamowity! 

A teraz coś dla dorosłych!

Kto z Was lubi pigwówkę? :) Aż strach pisać, ale odkąd pamiętam, rodzice zawsze dawali nam nalewkę z pigwy, kiedy brało nas przeziębienie. Dziś, za takie rzeczy, pewnie groziłby sąd rodzinny, ale dla działało cuda!
W okresie jesiennym, jak tylko już kwitnie nam pigwa w ogrodzie, zbieramy ją i robimy nalewkę.

 

Przepis na pigwówkę:

  • Pigwę kroimy na ćwiartki i wyciągamy z niej pestki. Ćwiartki można jeszcze przekroić na pół, dla zwiększenia powierzchni puszczania soku.
  • Wrzucamy oczyszczoną w ten sposób pigwę do słoika (na wysokość około 2 cm) i zasypujemy cukrem.
  • Dosypujemy kolejne kawałki pigwy i zasypujemy ponownie cukrem.

Celem takiego warstwowego zasypywania cukrem pigwy jest to, aby cukier dosięgnął każdy kawałeczek i przyspieszył proces puszczania soku.

  • Słoik z pigwą przykrywamy przykrywką i czekamy kilka dni (4-5) aż pigwa puści sok.
  • Dolewamy spirytus nalewkowy i odstawiamy na 2 dni.
  • Dolewamy wódkę i odstawiamy na kilka dni, aby wszystko się ze sobą przegryzło.

 

Wbrew pozorom nalewka z pigwy wcale nie jest taka mocna, jak mogłoby się wydawać. Ale za to jest szalenie rozgrzewająca!
Jeden kieliszek po powrocie zziębniętym z dworu potrafi naprawdę porządnie rozgrzać.

 

A pigwę z nalewki można dodać do herbaty. Może nie będzie to “wzmocniona” herbata, ale za to będziesz szalenie aromatyczna!

Ach, i na końcu coś, co w dzieciństwie sprawiało, że krzywiłam się jak tylko można było! Ale o dziwo – zjadałam ze smakiem. Choć uprzedzam – nie należy brać dużych kęsów, bo uczucie palenia w żołądku jest okropne.

A mówię tu o… – kanapce z czosnkiem!

 

Sposób przygotowania:

  • Kromkę chleba smarujemy masłem. Nie muskamy kromki, tylko jednak to masło na chlebie zostawiamy. To ono m.in załagodzi smak czosnku.
  • Obieramy dwa ząbki czosnku i wyciskamy je na kromkę równomiernie rozsmarowując. Lepiej żeby czosnku z jakimś miejscu było mniej, niż więcej.
  • Całość posypujemy solą lub wegetą.
  • Jemy małe kęsy :).

 

Wiem, że wegeta i inne tego typu dodatki, to nic innego jak glutaminian sodu. Ale to jest mój smak dzieciństwa – kanapka z czosnkiem posypana wegetą/kucharkiem! I właśnie mój smak z dzieciństwa chciałam Wam przedstawić.

Nie powiem Wam, że te metody leczenia są lepsze od leków z apteki, bo nie jestm farmaceutką i nie jestem lekarzem. Za to szalenie kocham naturę i to co ona oferuje! Po cichu życzę sobie i światu, aby wróciła medycyna naturalna, abyśmy nie tylko sięgali, ale przede wszystkim znali właściwości lecznicze tak łatwo dostępnych produktów jak cebula, czosnek, pigwa… 

Mam wrażenie, jakbyśmy zafascynowali się nowoczesną farmakologią, tabletkami, pigułkami zapominając, że przecież żywność też może być lekarstwem. 
A w niektórych przypadkach – bardzo pysznym lekarstwem! :)

 

Jeśli pamiętacie jakieś przepisy na domowe lekarstwa z Waszego dzieciństwa – koniecznie podzielcie się przepisem! 

 

Rzeczy, których nie potrzebujesz

Rzeczy, których nie potrzebujesz

 

Czy macie w swoim domu szufladę, w której znajduje się wszystko to, co może kiedyś się przyda? Kolorowe tasiemki, którymi na Boże Narodzenie będzie można obwiązać prezent, spinacze do kartek, które wystarczyłyby dla całego przedszkola! Macie szufladę pełną pięknych kolorowych karteczek i notesów, które kupiliście bo były ładne, ale właściwie to nie macie co w nich pisać? A może macie szufladę pełną starych rachunków z osiedlowego sklepu, baterii i sznurówek, które zostały dołączone w zapasie do nowych butów? I nie zdziwiłabym się, gdyby w tej szufladzie znalazł się imbus i klej.

Wiecie, że niektórzy nazywają takie szuflady szufladami wstydu?

Ciężar posiadania

Od kilku tygodni zastanawiam się, jak by wyglądało nasze życie, gdybyśmy faktycznie porzucili Warszawę i wyprowadzili się na wieś.
Wyobrażam sobie nasz dom i zastanawiam się, jak chciałabym go urządzić. Kiedy dziś ciśnienie za oknem szaleje, moje samopoczucie skacze gwałtownie niczym mała piłeczka kauczukowa rzucona z całej siły o ziemię, rozglądam się po naszym mieszkaniu i patrzę co bym chciała przenieść do nowego domu. Dla których przedmiotów musiałabym zrobić miejsce.

Spoglądam na kredens, w którym za szklanymi drzwiami znajdują się sentymenty. Stare aparaty fotograficzne mojego taty, ramka ze zdjęciami kolegów i koleżanek z poprzedniej pracy, które dostałam od nich ostatniego dnia. Fotografie bliskich mi osób, których już z nami nie ma, ale ja chcę o nich pamiętać… A pod szkłem? A pod szkłem są szuflady pełne bibelotów. Pełne spinaczy, które wystarczyłyby dla małego biura, stos samoprzylepnych karteczek i tasiemek, które może kiedyś wykorzystam dając komuś prezent. 

Nic ważnego.

Wodzę wzrokiem dalej i spoglądam na kolejne meble.
W środku szuflady znajdują się leki. W drugiej – lakiery do paznokci. W trzeciej – kable.
Nic ważnego. 

Po co nam właściwie te meble? Po co nam te rzeczy? – Zaczęłam się w końcu zastanawiać. Ileż miejsca moglibyśmy tu mieć, gdyby nie one? Wszak i tak nie korzystamy z nich na codzień… Wystarczyłoby wrzucić wszystko w trzy pudełka.

 Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że od dziecka uczono nas, że zbieranie daje korzyść. 

Zbieraliśmy karteczki i naklejki, aby móc wymienić się na te większe, ładniejsze. Zbieraliśmy kolorowe kropki naklejki i stempelki z uśmieszkami od nauczycielek, aby później “wymienić je” na lepszą ocenę z zachowania.
Zbieraliśmy też dyplomy, medale i puchary, które miały świadczyć o naszych osiągnięciach. Miały pokazać nam, rodzinie i obcym ludziom jak wspaniali jesteśmy! I pokazywały – do czasu, aż nie zaczęło nas denerwować sprzątanie kurzu z tych pucharów. Aż nie zaczęło brakować nam miejsca, a mama nie oznajmiła, że czas powiesić drugą półkę, bo na tej trofea się już nie mieszczą.

 Nauczono nas podporządkowywać się rzeczom. 

Kupować nowe, gdy brakuje już miejsca, zamiast pozbywać się rzeczy dbając o przestrzeń. Nauczono nas mówić, że przedmioty nie dają szczęścia, równocześnie ucząc nas, że to jednak przedmioty o nas świadczą. Więc powinniśmy mieć – większy dom, lepszy samochód, nowsze meble. Powinniśmy pracować więcej i ciężej, aby nas było stać na rzeczy. Zaciskać zęby gdy jest źle, bo pensja jest dobra.
Nikt nam tylko nie powiedział, że poświęcamy siebie, swój czas, swoje zdrowie i relacje z ukochanymi – dla rzeczy.
Bo czy naprawdę to ma takie znaczenie, na ile uroczystości przyjdziemy w tej samej sukience?

 A później myślimy o przeprowadzce. 

Rozglądamy się dookoła i zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę my tego wszystkiego nie potrzebujemy. I na nic nam była ta nauka gromadzenia i zmarnowany czas, i zszargane nerwy przez pracę.


Tylko co my z tym wszystkim teraz zrobimy?

Zabrać nie ma po co, bo tylko miejsce zabrane.
Wyrzucić szkoda, bo to przecież nasze pieniądze.

Przedmioty, choć ich nie widać, choć mogą być ukryte w szufladzie lub za drzwiami komody – one są. I choć nie myślimy o nich codziennie, to codziennie zabierają nam przestrzeń i energię. Gracą miejsce, sprawiają kłopot, a czasem powodują kłótnie i złość. Każą się sprzątać i błąkają się nudno w oczekiwaniu na swój czas. 
Rzeczy nieużywane – nasz największy balast. 

Soda oczyszczona i ocet – dlaczego nie wolno ich łączyć!

Soda oczyszczona i ocet – dlaczego nie wolno ich łączyć!

Od kilku lat rośnie nasza świadomość dotycząca eko domu, ekologii, dbania o środowisko. Staramy się zamienić naszą, od dawien dawna znaną chemię gospodarczą, tą z marketów – na coś przyjemniejszego środowisku. Odkryliśmy sodę oczyszczoną, odkryliśmy ocet, odkryliśmy, że połączone dają niesamowicie pieniący efekt, więc postanowiliśmy stosować tę mieszankę do wszystkiego! Ale czy słusznie? Czy wiedziałyście, że ocet połączony z sodą stanowi świetny zapychacz rur?

 

Soda oczyszczona i ocet – dlaczego nie wolno ich łączyć!

 

Soda oczyszczona to sól. Ocet – kwas. Po ich połączeniu otrzymujemy wodę, gaz (CO2 – dlatego tak ładnie się pieni i bulgocze) i… nową sól. Niektórzy używają sody oczyszczonej wymieszanej z octem do udrożniania rur i/lub czyszczenia kibelka. Mówią, że działa, że jest czyściej, ładniej, mniej śmierdzi. Poniekąd mają rację, jednak ich racja jest bardzo powierzchowna.

Jak to naprawdę działa
Woda i powstały dwutlenek węgla faktycznie mogą “przepchnąć” resztki pokarmowe znajdujące się w rurze, w skutek działania gazu, jednak nie jest to wynik niezwykłych właściwości mieszaniny, a samego CO2.
Powstała nowa sól może zacząć odkładać się w rurach zmniejszając jej średnicę, a tym samym drożność. Sól, sama w sobie, nie ma też właściwości rozpuszczających tłuszcz.

 

Tłuszcz całkiem dobrze rozpuszcza się w środowisku kwaśnym.

Mydło rozmarynowe

120g polskiej produkcji

Jak udrożnić rury bez ich zatykania
Do przetkania zlewu lepszym rozwiązaniem jest najpierw użycie octu, przepłukanie rury wodą i dopiero teraz dosypanie sody (której jedną z właściwości jest pochłanianie zapachów) i ponowne przepłukanie ciepłą wodą.

 

Dobrym rozwiązaniem do udrożnienia rur jest też używanie płynu do mycia naczyń – odtłuszczacza.

 

Warto pamiętać, że tłuszcz i środki otdłuszczające lubią ciepłą wodę. Zima woda powoduje “twardnienie” tłuszczu. Bardzo dobrze możecie zaobserwować ten zabieg podczas robienia rosołu – gdy rosół jest zimny, dopiero co wyjmiemy go z lodówki, to na jego wierzchu widać skorupę tłuszczu. Kiedy rosół podgrzejemy – skorupa znika, tłuszcz rozpada się na dużo mniejsze cząsteczki.

Mam nadzieję, że zaskoczyłam Was choć trochę tym postem. Bez wątpienia ocet i soda oczyszczona są genialną alternatywą do drogeryjnych produktów, jednak co za dużo to niezdrowo.

Pamiętajcie podzielić się tymi informacjami z innymi! Może uchronicie ich przed wymianą rur w domu :)