Kilka miesięcy temu, w czasie wakacji obiecałam sobie, że będę do Was wysyłać jeden mail w tygodniu. Będę informować Was o tym co u mnie obecnie się dzieje, dzielić się z Wami moimi przemyśleniami z danego dnia, tygodnia, chwili.
I choć newslettery pisze mi się szalenie przyjemnie, otwieram się na Was i widzę, że Wy na mnie też, to jednak do regularnego pisania podsumowań miesiąca trudno mi się zebrać.
Nie wiem czy to kwestia bariery jaką wywołuje moja podświadomość, bo jednak wiem, że maila przeczytają te konkretne osoby, a blog może przeczytać każdy – i ten życzliwy, i ten mniej. Ale postanowiłam złożyć dziś sobie postanowienie nowopaździernikowe, a właściwie już bardziej listopadowe, i tak jak udało mi się regularnie pisać maile, tak postanawiam regularnie pisać podsumowania!
A wbrew pozorom – w październiku działo się bardzo dużo….
Pięć tysięcy emocji, kilka ślepych uliczek i zatrzymany czas #Sum 10
Październik był miesiącem skrajnych emocji. Właściwie był jak emocjonalny łapacz snów, a każde zaczepienie nitki o obręcz to inna emocja. Poplątane, pomieszane, ale w efekcie – dające jakiś rezultat. Może nie najlepszy, ale nasz.
Gdybym miała porównać październik do słów piosnki, choć w moim przypadku zawirowania nie dotyczyły związku, to powiedziałabym: she lost him, but she found herself.
Wesele
Na początku miesiąca byliśmy w Okunince na weselu. I choć na co dzień nie lubię przypinania łatek, to po każdym weselu nadaję mu łatkę – taką łatkę numer jeden, coś, co wyróżniało to wesele spośród innych na jakich byłam.
Na tym weselu, jak jeszcze na żadnym innym, nie widziałam tylu serdecznych ludzi! To było niesamowite, ale widać było, że wszystkie te zgromadzone osoby naprawdę są po to aby wspólnie dzielić radość!
Czasem na forach czytam “jak komuś naprawdę będzie zależało to zrobi wszystko by….”. To wesele właśnie takie było – same osoby, którym naprawdę zależało!
To jest aż nie do opisania, ale patrząc na weselnych gości, w każdym było widać serdeczność, ciepło, radość.
Wzruszenie razy milion!
Każdemu życzę tak wspaniałych przyjaciół, jakich ma ta dwójka. Jakich mają ci małżonkowie.
Pole dyniowe
Jesień to okres zdjęć na aranżowanych polach dyń. Dziewczyny, czy nawet całe rodziny, pozują na stogach siana otoczone dyniami.
Jadąc na wesele widzieliśmy prawdziwe pola dyń. Widzieliśmy pola, które wzdłuż i wszerz ciągnęły się aż po horyzont. Pola dyń zebranych, ułożonych, uporządkowanych, i te leżących chaotycznie.
Jeden z bardziej niesamowitych widoków w moim życiu!
Prócz pięciu dyń rosnących na naszej działce i jednej, która rok w rok ucieka przez siatkę ogrodzenia – nie widziałam rosnących dyń, a już na pewno nie w tak olbrzymiej ilości.
Niesprawiedliwość
W październiku, jak w żadnym innym miesiącu, jak w żadnym innym roku od czasów drugiego roku studiów, nie odczułam takiej niesprawiedliwości i takiego absurdu.
Dawno też nie czułam w sobie takiego buntu przeciwko innym.
Bo nie ma nic gorszego, kiedy dajesz z siebie milion procent, kiedy starasz się, kiedy zależy ci, a ktoś z szerokim uśmiechem na twarzy, z przymrużonym okiem i głośnym śmiechem… kłamie. A ty nic z tym nie możesz zrobić.
I to właśnie w październiku zbuntowałam się w skutek takiego zachowania!
I to właśnie z tego powodu powstał wpis: mężczyźni mojego życia.
Bardzo rzadko w moim życiu zdarza się, abym kogoś przestała szanować, może nawet gardziła nim? Czuła wobec niego żal, niesmak, dystans.
W tym miesiącu właśnie tak zmieniły się moje emocje względem jednej osoby.
I choć nie jestem z tego dumna, czuję ogromny spokój.
Bo jeśli czegoś naprawdę nie jesteś w stanie już zmienić… – pozostaje ci to zaakceptować. I ja zaakceptowałam.
Ale jestem też z siebie dumna! Jestem z siebie dumna, bo ani przez chwilę nie zniżyłam się do poziomu tej osoby.
Jestem z siebie dumna, bo mimo trudnych chwil, pozostałam wierna swoim zasadom.
A myślę, że to jedna z cudowniejszych ludzkich cech.
Ebook!
W październiku udało mi się wydać ebook “oszczędzaj pieniądze dzięki uważności i życiu wolniej”. To jest coś niesamowitego. A jeszcze bardziej cudowne dla mnie jest to, że ebook nie leży samotnie w czeluściach internetu i nie zbiera kurzu, a jest przez Was kupowany i pobierany!
To jest taki poziom radości, zaufania, odwagi mojej i Waszej, to jest ten rodzaj emocji, która rozrywa klatkę piersiową, sprawia, że unosisz się do góry, zapowietrzasz się, brak ci tchu, brak ci słów, oczy robią się szerokie, dłonie próbują pokazać ogrom sprawy, a ty nie jesteś w stanie wydobyć z siebie słowa tylko pokazujesz, że jest radość, że taka duża sprawa, że dzieje się, że o matko nie wiesz co mówić, co robić, co czuć bo czujesz wszystko a powiedzieć chcesz jeszcze więcej!
I widzę jak rodzice są ze mnie dumni, jak mąż jest dumny, bo zrobiłam to – sama! Usiadłam, wymyśliłam, napisałam, zrobiłam sama karty pracy, stronę internetową….!
Coś niesamowitego!
I nie mogę tu nie wspomnieć o trzech osobach, które w tym dziele mi szalenie pomogły. I nie wiem czy to kwestia przewrotności losu, ale w tworzeniu ebooka brały udział same “Anny”:
Ja, Joanna Maj Dubińska – autorka
Joanna Knapik Ogród Komunikacji
– skład
Marzanna Włudyka – grafika
Anna Rossa – korekta
Szaleństwo!
Pijalnia ziół
Odwiedzenie tego miejsca było moim marzeniem już od dawna, ale ciągle było mi nie po drodze. Choć mieszkamy w Warszawie, to nasze życie, nasza codzienność ogranicza się do okolic naszego bloku.
Kiedy więc przyjechała do mnie Agnieszka – nie mogłyśmy spotkać się w innym miejscu niż w pijalni ziół.
Zapach, który tam się unosi jest czymś niesamowitym! A wszelkie smakołyki… – wyglądają po prostu bajecznie. Bo kto by się spodziewał, że w doniczce może być ukryty mus czekoladowo malinowy?
Bez dwóch zdań zakochałam się w wystroju miejsca, w drewnie, które otaczało nas z każdej strony, w tych kubkach na herbatę i miseczkach. To jest coś, co będę chciała wprowadzić w naszym mieszkaniu.
Odrobinę rękodzieła, odrobinę dawnych lat, odrobinę powolności.
Jesień na wsi
Ostatnie słoneczne dni postanowiliśmy wykorzystać na wsi.
Wciąż nie mogę nadziwić się jak to jest, że będąc w Warszawie człowiek ma ochotę siedzieć w domu, a będąc na wsi robi wszystko, byle do domu nie wracać?
Będąc na wsi wybraliśmy się na spacer w poszukiwaniu grzybów. I ku naszemu zaskoczeniu – znaleźliśmy przeogromne kanie i całe pola maślaków. Niektóre grzybki były tak małe i tak blisko siebie skupione, że zaczęły przypominać nam małe wioski smerfów.
Powietrze, kolory, przestrzeń, zapach…
I tylko takie marzenie mam, aby ludzie wyjeżdżający na wieś, kupujący na wsi działki, budujący swoje domy, ogrodzenia pamiętali, że nie przyjechali do dziczy, do próżni, do samotni. Przyjechali do lasu, do miejsca, w którym żyją dzikie zwierzęta. Przyjechali do miejsca, w którym choć stawiają płoty – to są gośćmi. Choć stawiają ogrodzenia, to nie są u siebie.
Głośna muzyka, porozrzucane śmieci… – tak sobie myślę, że jeśli nie zaczniemy szanować natury, tego co nam daje, do czego uciekamy, to niedługo wieś nie będzie się niczym różnić od miasta. Niedługo nie będzie do czego uciekać.
Bo kto chce wyjeżdżać w ciche miejsce, pooddychać leśnym powietrzem, szukać grzybów – pośród brzmiącego techno, walających się wszędzie butelek, rękawiczek, petów…?
W komentarzach dajcie znać jak Wam minął październik, co ciekawo się wydarzyło, jakie mieliście przemyślenia :)
Niby nasze wszystkie dni są takie same, niby tylko praca-dom, praca-dom. Ale to właśnie te małe codzienności, pojedyncze wydarzenia, kilka chwil – tworzy nasze życie najlepszym na świecie!
0 komentarzy