Któregoś razu będąc we Wrocławiu, spotkałam się tam z koleżanką. Gdy zapytała nas co porabialiśmy, jak nam się podoba jej rodzinne miasto, powiedzieliśmy, że właśnie wróciliśmy z rejsu po rzece. Moją koleżankę szalenie zaskoczyła ta odpowiedź.
– A wiesz, że my nigdy nie płynęliśmy tu statkiem? – Skomentowała.
Zaśmiałam się. My też mieszkając w Warszawie nigdy nie zwiedzaliśmy miasta z tej perspektywy. Bo tak to już często jest, że mając coś na wyciągnięcie ręki, traktując coś jak oczywiste – po prostu się z tego nie korzysta, nie wpada się na taki pomysł.
Dlaczego nigdy nie spędziłam na wsi tygodnia w samotności? Nie mam pojęcia. Ale to był dla mnie szalenie wyjątkowy czas!
Tydzień samotności – lekcje i wnioski
Czy zdażyło Wam się zostać we własnym domu na tydzień samemu? Z pewnością tak. Wiele z nas doświadczyło wyprowadzki od rodziców czy wyprowadzki na studia, w czasie którym mieszkała sama. Ale to coś innego. Inaczej spędza się czas we własnym mieszkaniu, miejscu, które przesiąknięte jest naszą codziennością, obowiązkami, bezpieczeństwem.
Ten tydzień spędziłam na wsi. W sobotę z rana zrobiłam zakupy na cały tydzień, aby później nie musieć jechać do miasta. Ba! Żeby nawet nie musieć iść do pobliskiego, wiejskiego sklepu.
Przez cały tydzień byłam tylko ja i nasze trzy psy. Żadnych sąsiadów, żadnych przyjaciół, rodziny. Tylko ja.
I muszę Wam powiedzieć: dawno nie spędziłam tak cudownego czasu!
Proza dnia
W tym tygodniu miałam bardzo mały pracy, więc postanowiłam to wykorzystać na zajrzenie w głąb siebie i przypatrzeniu się potrzebom mojego ciała i myśli. Nie miałam na ten tydzień żadnych konkretnych planów, żadnego harmonogramu. Nic nie zakładałam. Pozwoliłam, by natura wzięła nade mną górę i pokazała mi – na co jest teraz kolej.
Świt
Dzień zaczynałam koło 7-8 rano, choć pierwsze przebudzenie było około 4 nad ranem. To wtedy ptaki zaczynały swoje poranne świergoty, które przy otwartym balkonie zwyczajnie mnie budziło. Ale tak jak nie ma nic lepszego od przebudzenia się i zorientowania, że można dalej spać, tak nie ma nic wspanialszego od naturalnego budzika – śpiewu ptaków. To ponowne zaśnięcie odbywało się w niesamowitej aurze.
Ranek
Moja poranna rutyna była o tyle inna, od tej miejskiej. Po zejściu z piętra, pierwsze co robiłam to wypuszczałam psy na dwór i brałam się za ogarnięcie siebie i zrobienie sobie śniadania. W tym tygodniu postanowiłam, że nie będę jeść na śniadanie pieczywa. Chciałam, aby te poranki były inne niż w mieście. Spokojniejsze. Bliższe natury. W moim odczuciu – bardziej wiejskie.
Na śniadanie jadłam jajka na miękko, omleta bez mąki, za to z płatkami owsianymi i bananem, omleta z warzywami czy musli z maślanką.
W zupełnej ciszy, jadłam śniadanie w samotności. Siadałam w fotelu skierowanym na ogród i przygotowywałam się na resztę dnia.
Po śniadaniu brałam wszystkie psy ze sobą i szłam na spacer wśród pól i łąk.
Południe
Około godziny 11-12 kończyłam czytanie książki lub pracę. Robiłam się też powoli głodna, więc zaparzałam świeżo mielonej kawy, a z lodówki wyciągałam kawałek ciasta.
Siadałam na kanapie na tarasie, wystawiałam nogi ku słońcu i w ciszy delektowałam się smakami.
Uwielbiam wyroby mojej mamy. Pleśniak jest moim ulubionym ciastem, które mogę jeść bez końca. Idealne połączenie kwaśnego i słodkiego.
O czym wtedy myślałam? O niczym. To był mój czas. Moje wolniej.
Popołudnie
Około godziny 13:30 brałam się za robienie obiadu. Jadłam lekko i prosto. Makaron z serem białym polanym świeżo zmiksowanymi truskawkami, kalafior z fasolką i jajkiem sadzonym, a czasem, zamiast fasolki kroiłam zwykłego pomidora.
Och, cóż to były za obiady!
Naturalne smaki. Prostota smaków. Sama natura.
Bez przypraw, bez soli, czysty smak.
Po obiedzie znów zabierałam psy na spacer. Czasem chodziliśmy nad rzekę, aby psy mogły się przekąpać i troszkę schłodzić.
Do wieczora czytałam książkę i troszkę pracowałam.
Wieczór
Kiedy robiło się już ciemno lub komary za bardzo dawały o sobie znać, chowałam się do domu.
Czy doskwierała mi samotność? O dziwo nie.
Choć z początku trudno mi było znaleźć sobie zajęcie już w domu.
Wieczór to był dziwny czas. Za oknem jeszcze było “jasno”, można by było siedzieć, ale naturalne światło nie pozwalało już na czytanie. A co można robić o tej porze samemu jak nie czytać książki?
Pod wieczór, będąc już w domu, włączałam telewizor – oglądałam Milionerów albo Kuchenne Rewolucje. To był też czas na kolację i pójście spać.
Przez pierwsze dni dokańczałam pasztet pieczony i ser biały z czosnkiem od lokalnego obwoźnika. Czasem, dla urozmaicenia sięgałam po bób.
I szłam na piętro spać przy otwartym balkonie w akompaniamencie ptaków.
Ten tydzień był dla mnie bardzo dziwny. Jeszcze nigdy nie miałam tyle niezakłóconego czasu dla siebie. Czasu, w którym nie musiałabym dostosowywać się do kogoś. Bo jednak życie we dwoje, przebywanie z kimś, to zawsze jest jakieś uzależnienie się, zwracanie uwagi na cudze potrzeby, branie pod uwagę cudzych potrzeb.
Teraz tego nie było.
Jednak zauważyłam, że potrzebuję planu dnia. Potrzebuję, choćby elastycznych, ale ram czasowych i jasno postawionych zadań, które w tym czasie będę realizować. Potrzebowałam narzucić na siebie konkret: czy do godziny dwunastej będę pracować, uczyć się czy czytać książkę? Czy po obiedzie siadam do pracy, książki, czy sprzątania?
Potrzebowałam celu. Zadania.
Któregoś razu, na kilka tygodni przed samotnym pobytem na wsi, rozmawiałam z przyjaciółką o porankach i intuicji.
Przyjaciółka powiedziała mi, że codziennie rano zapisuje w specjalnym zeszycie myśli, z którymi wstała. Przemyślenia, które pojawiają się w jej głowie z samego rana, kiedy myśli nie są jeszcze wzburzone codziennością.
Pomyślałam, że ten tydzień będzie świetną okazją, aby spróbować przyjrzeć się swoim myślom i swojej intuicji. I ze zdumieniem zauważyłam, że rano działam bardzo zadaniowo. Czuję, że moim obowiązkiem jest wypuszczenie psów na dwór, aby mogły się załatwić i nie jestem w stanie ot tak sobie poleżeć wsłuchując się w siebie, dopuszczając swoją intuicję do głosu.
Po tym tygodniu z goryczą stwierdzam, że oddaliłam się od siebie.
Coraz rzadziej wsłuchuję się w potrzeby swojego ciała i ducha, a coraz więcej czasu poświęcam zadaniom i myślom: co muszę teraz zrobić, co powinnam teraz zrobić.
Ale mimo wszystko – przez ten tydzień byłam bardzo szczęśliwa!
Zauważyłam jak bardzo miasto zaburza nasz naturalny rytm życia, zakłóca kontakt z samym sobą, sprawia, że gubimy się między tym co jest dla nas ważne, a tym – co nam wmówiono.
Ten tydzień był wyjątkowy. Dowiedziałam się o sobie bardzo dużo rzeczy. I dziś już wiem – że takie samotne tygodnie będę praktykować częściej. A sposób odżywiania i część porannych rytuałów – z pewnością przeniosę do miasta. Aby naturę czuć każdym zmysłem.
uważam, że każdy powinien zafundować sobie taki tydzień, cudowne doświadczenie!