Moja walka z rakiem – wywiad

utworzone przez | cze 12, 2017 | żyć lepiej | 2 Komentarze

Od paru tygodni w internecie krążą posty o raku szyjki macicy. Blogerki starały się przekonać nas, kobiety, do regularnych badań cytologicznych oraz USG. Kiedy słyszymy o nowotworze, od razu na myśl przychodzi nam wyrok. To koniec – myślimy. Ale to nieprawda. Dziś mam dla Was wywiad z kobietą, która pokonała raka szyjki macicy. Dzięki wczesnemu wykryciu komórek nowotworowych – miała szansę zostać mamą.

rak szyjki macicy
Sprobuję zebrać to co pamietam: gdzieś pod koniec 2009 roku, po przeprowadzce, poszłam do nowego ginekologa. Prywatnie. On miał w zwyczaju każdej nowej pacjentce pobierać cytologię. U mnie to było 1,5 roku od poprzedniego badania więc nie miałam żadnego stresu.

[wc_box color=”secondary” text_align=”left” margin_top=”” margin_bottom=”” class=””] Ciekawostka: Rak szyjki macicy rozwija się od 5 do 10 lat. Finlandii, kobieta, która zaczęła współżyć z mężczyzną, bada się regularnie co roku przez 3 lata, a następnie co 5 lat. [/wc_box]

Nie było też żadnych niepokojących objawów. Po paru tygodniach zadzwonił do mnie ten ginekolog, z informacją, że coś tam nie tak wyszło i mam przyjść po antybiotyk bo pewnie infekcja. W ogóle się tym nie przejęłam, wybrałam się po antybiotyk i jakoś po 2-3 miesiącach poszłam do ginekologa powtórzyć badanie. Znów wyszła 3 grupa na cytologii. Znów lekarz zadzwonił, że mam przyjść na wizytę. Dopiero tam mnie uświadomił, że to może być coś groźnego i skierował mnie do szpitala na pobranie wycinków. Tu oczywiście już zaczęłam się martwić.
Wszystko trochę trwało, bo wycinek trzeba zrobić w odpowiednim dniu cyklu, no i potem jeszcze się czeka 3 tygodnie na wynik. To był dla mnie chyba najtrudniejszy czas – to oczekiwanie.

Pracowałam wtedy w banku. Wyniki sprzedażowe spadły mi natychmiast. Wszyscy starali się mnie wspierać, ale tylko mówili, że  wszystko będzie dobrze a to nie pomaga, kiedy się wie, że może być źle. Bardziej pomagało mi czytanie np. że 90% wcześnie wykrytych nowotworów jest całkowicie wyleczalna. Ale w  sieci trudno znaleźć pozytywne informacje.

Po wynik podjechałam przed pracą. Weszłam do pokoju pielęgniarki, która wydaje wyniki. Przedstawiłam się, a ona mi mówi, że mój wynik musi przedstawić mi ordynator. Więc już wiedziałam, że nie jest dobrze. I jeszcze kazała mi podpisać od razu odbiór wyników w zeszycie, a tam przy moim nazwisku czerwony wykrzyknik. Ten wykrzyknik to mi się nawet potem śnił po nocach. I już na miękkich nogach idę za pielęgniarką do ordynatora.
Ordynator akurat wychodził z gabinetu i kończył rozmowę telefoniczną. I tak w drzwiach gabinetu, bez zbędnych ceregieli, powiedział mi, że wykryto u mnie wczesne zmiany nowotworowe (cin III) i że muszę do pójść do mojego lekarza po skierowanie na zabieg, że muszę się zaszczepić na żółtaczkę, itp.
Dla niego to była rozmowa jak o katarze. Najgorzej, że cały czas staliśmy, a ja się bałam, że się zaraz przewrócę.
Jakoś potem doszłam do schodów i tam usiadłam. Potem pojechałam do pracy i, durna, wygadałam si∂ pracownikom i szefowej. To był mały, 4 osobowy oddział.

Studiowaliśmy wtedy razem z partnerem zaocznie i  załamanie przyszło właśnie w weekend przed zajęciami. Ale wypłakałam się i potem już byłam silna. Znów to trochę trwało, bo wizyta, dwie dawki szczepienia na żółtaczkę, czekanie na odpowiedni dzień cyklu, itp.

Acha… – lekarz kazał mi podjąć decyzję: Albo wycinamy od razu całą macicę i żegnamy nowotwór, ale też żegnamy szanse na macierzyństwo, albo wycinamy tylko kawałek szyjki macicy i oddajemy do badania wycinki z krawędzi cięcia. Wtedy, jeśli na krawędziach będą zmiany – wracam na stół i na usunięcie macicy. A jeśli zmian nie będzie – będę mieć szansę na dzieci.
Wybrałam tę drugą opcję. Miałam 30 lat więc już o dzieciach myślałam poważnie.

W pracy szefowa wezwala mnie na rozmowę i dala wybór: albo sama się zwalniam, albo mnie zwalniają dyscyplinarnie ( w banku zawsze jest za co zwolnić).  No więc podpisałam wypowiedzenie na 14 dni przed operacją. Szefowa miała nacisk z góry by dać mi to zwolnienie, więc musiała. Tylko jako kobieta mogła mi dać jakiś cynk, żebym sobie na chorobowe poszła czy coś. Na szczęście 5 dni przed operacją już podpisywałam umowę z nowym pracodawcą. System pracy zadaniowy, więc nawet nie wiedzieli o zabiegu. Trochę z tym ryzykowałam, ale wtedy czułam, że muszę pracować. Teraz wiem, że trzeba było dać sobie wtedy czas. Wypłakać się porządnie. Pozwolić się przytulić, pocieszyć. Ale wtedy chciałam być silna i nie dałam partnerowi za wielu szans na wspieranie mnie.

Sam zabieg to była pestka. Niespełna godzina operacji, 3 dni leżenia i do domu. Tylko znów to czekanie czy rak został cały usunięty. No ale miałam nową pracę i nie myślałam. W końcu wynik. Krawędzie cięcia czyste. I nareszcie ulga.

To było w lutym 2016. W sierpniu zaszłam w ciążę. Musiałam leżeć, tak na wszelki wypadek. Mimo, że dobrze się czułam, to ogólnie było dużo stresu. Przytyłam 35 kg. Potem wpadłam całkowicie w wir macierzyństwa. Tylko dziecko mnie interesowało. Nic więcej. Dopiero 1,5 roku po porodzie zdałam sobie sprawę, że to depresja. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że nie jestem taka silna, a zagłuszone emocje kumulują się w organizmie. Dlatego to podkreślam: jak będziesz kogoś wspierać, to nie mów, że będzie dobrze, żeby się nie martwiła, że ma być silna. Lepiej niech płacze, niech czuje, że ma kogoś, kto z nią przez to przejdzie nawet, jak nie wszystko będzie dobrze.

 

Jak Twój mąż to wszystko przeżywał?

Nie wiem. Nie wiem jak on to przeżywał. Też powtarzał, że wszystko będzie dobrze, bo chyba sam nie wiedział co mówić. A płakałam tylko raz – wtedy przed zajęciami. Nie rozmawialiśmy o jego uczuciach. Żyliśmy bardziej jakby nic się nie działo.

Uważasz, że to było dobre? Czy lepiej by było jakbyście rozmawiali o tym?

Na bank lepiej jakbyśmy rozmawiali. Jakbym dała mu szansę zaopiekować się sobą. Nawet dziś mam czasem żal, że jak czeka mnie trudne zadanie to on tylko mówi ‘dasz radę’ i tyle jego wsparcia. Ale chyba sama go tego nauczyłam. Nawet dla naszego związku byłoby lepiej gdybyśmy przeszli to razem. A już nie wspomnę o mojej psychice.

Brakowało Ci empatii?

Ja wtedy wszystko zagłuszyłam. Niczego mi nie brakowało. Ale wiesz co… może to dobry pomysł zapytać go teraz co wtedy czuł?…

2 komentarze

  1. lawyerka

    Nie wiem jak zachowywać się wobec osoby chorej. To słynne “będzie dobrze”, chociaż staram się zawsze w to wierzyć, zazwyczaj nie przechodzi mi przez gardło. No bo kim ja jestem, żeby składać takie deklaracje. Fajnie, że poruszacie temat nowotworu szyjki macicy. Jeżeli jakaś zbłąkana dusza po tym wpisie przypomni sobie o cytologii to będzie pełen sukces. Gratuluję wywiadu, gratuluję odwagi. Na pewno powracanie do trudnych momentów w życiu nie należy do przyjemności, ale takie rozmowy naprawdę mogą wiele zmian wprowadzić do rzeczywistości !

    Odpowiedz
    • Asia NaSwoim

      Ja również jestem pełna podziwu dla tej Pani. Bardzo trudny wywiad.

      Też po cichu mam nadzieję, że chociaż 1 osoba pójdzie i nie będzie za późno! <3

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *