Jak wspierać małżonka w walce z nowotworem – wywiad

utworzone przez | kwi 19, 2018 | żyć lepiej | 2 Komentarze

Kiedy przeprowadzałam wywiad z kobietą chorą na raka szyjki macicy, ta wspomniała, że do dziś miewa żal do męża za jego postawę w tamtym czasie. Nie wspierał jej tak, jak tego potrzebowała. Mówiłam, że właściwie sama nie wie jak to wtedy powinno wyglądać. – Wstrząsnęły mną jej słowa.

Postanowiłam znaleźć odpowiedź, receptę, rozwiązanie tej sytuacji. Sposób, jak do takich odczuć nie doprowadzać. I znalazłam Kasię, która o nowotworze i wspieraniu mówi tak:

“Kiedy słyszysz diagnozę, że jesteś chora onkologicznie, na tamten moment wydaje Ci się, że Twój koniec jest bliski. Wiesz, że czeka Cię ciężki czas walki o życie, ale nie wiesz, jak długo ta walka będzie trwać. – mówi Kasia. I wtedy, niczym superbohater, silnym ramieniem i źródłem miłości staje się Twój małżonek… .”

Zapraszam Was do przeczytania wywiadu z niesamowitą, inspirującą Kasią, która pokonała nie tylko nowotwór ale i zaczęła zmieniać świat.

Jak wspierać małżonka w walce z nowotworem – wywiad z Kasią RAKietą.

Kasiu, jak to wszystko się zaczęło? Skąd podejrzenie, że to co Cię spotkało to nowotwór?

Miałam wtedy 27 lat, i byłam od 4 miesięcy najszczęśliwsza na świecie – byłam Żoną najcudowniejszego Męża. Zaczęłam pracę w szkole, a tam wiadomo zarazki. Za oknem jesień, która powoli witała się z zimą, więc przeziębienie było czymś nieuniknionym. Zaczęłam się martwić, gdy pierwszy antybiotyk wcale nie pomagał. Straciłam smak i węch – lekarz tłumaczył, że po wyleczeniu zatok wszystko wróci do normy. Był kolejny antybiotyk, który ulgi nie przynosił. Zaczęły mnie boleć stawy, nogi spuchły. Coraz większy problem sprawiało mi poruszanie się, wstawanie z łóżka. I tak znaleźliśmy się 06.01.2017 roku na izbie przyjęć i od tego się zaczęło.
Na studiach wzięłam urlop dziekański. Od osób z mojej pracy otrzymałam niesamowite wsparcie. Pani Dyrektor to cudowna Kobieta, którą zawsze będę dobrze wspominała. Koleżanki z pracy – wszystkim takich znajomych życzę. Panie Pielęgniarki na początku przychodziły robić mi zastrzyki, kiedy ja nie potrafiłam ich sama zrobić – za bardzo się tego bałam. Ci ludzie, pomimo, że znali mnie tak krótko „zalali” mnie falą dobroci, wsparcia i zrozumienia. Odwiedzali mnie, byli obok. Jak sobie o tym myślę, to znowu łzy szczęścia płyną mi po policzkach.

 

W jakich okolicznościach dowiedziałaś się o nowotworze? Czy o nowotworze dowiedziałaś się sama, czy przy diagnozie był Twój maż?

Po prawie 2 tygodniowym pobycie w szpitalu, lekarze zdążyli Nas w jakimś sensie poznać. Widzieli mojego Sebastiana, który był obok codziennie, albo po pracy, albo pracę zabierał ze sobą do szpitala, żeby przy tych trudnych dla mnie badaniach być obok. Był za drzwiami, gdy mi pobierali węzeł nadobojczykowy do badań, był, gdy byłam usypiana do bronchoskopii. Lekarze widzieli Naszą więź, – dlatego, gdy zadzwonił telefon, że są wyniki, żebym przyjechała do szpitala, powiedziano mi, abym przyjechała razem z Mężem. Niewiele pamiętam z tego dnia, wiem, że bardzo dużo płakałam.

 

Jak zareagował mąż na wieść o diagnozie?

Mój Mąż w ułamku sekundy stał się najdojrzalszym człowiekiem na świecie, miał mega szybką szkołę życia. Ja do tej pory jak sobie to przypominam nie wiem jak On to zrobił. Ja słysząc diagnozę momentalnie zalałam się łzami, a On potrafił trzeźwo myśleć – pytać o wszystko. Pytał bardzo konkretnie. Stał się moim osobistym bohaterem.

 

Jakie myśli towarzyszyły Ci na początku? Bałaś się o małżeństwo?

To pytanie uświadomiło mi, że nawet przez myśl mi nie przeszła obawa o moje małżeństwo, o to czy przetrwa. Wiedziałam, że moim Mężem jest najcudowniejszy człowiek na świecie, nie musiałam się, więc bać o to, co z Nami będzie. Nie było w mojej głowie takich myśli, byłam w tej kwestii bardzo spokojna.

 

Jak mąż na początku choroby zachowywał się wobec Ciebie i tematu? Unikał rozmów o nowotworze? A może przeciwnie – chciał mówić? Pytał Ciebie, czego od niego oczekujesz, jakiego zachowania?

Nie można było uniknąć rozmów o nowotworze, przecież to stało się częścią Nas. Nie mogliśmy się od tego odciąć. Staraliśmy się rozmawiać zawsze, kiedy, któreś z Nas tego potrzebowało.
Ja niczego nie oczekiwałam od mojego Męża, nie miałam do tego prawa. Najważniejsze, że był obok, nic więcej się nie liczyło. Wiesz jak kogoś kochasz, to też go znasz najlepiej na świecie i ta osoba wcale nie musi mieć „instrukcji obsługi”, ona po prostu widzi, co się dzieje i wie jak zareagować. I tak było w przypadku mojego Męża. Wiele razy to On o wiele lepiej wiedział, czego potrzebuję niż ja sama.

 

A jak Ty podchodziłaś do tematu nowotworu? Chciałaś o nim mówić, o tym, co się dzieje, czy wolałaś unikać tematu, odsuwać myśli?

Ja na początku temat nowotworu musiałam przepłakać, jednak rozmowa o nim mi pomagała. Czasem może za dużo myślałam, a to nie było za dobre, ale dzięki Pani Psycholog potrafiłam odnaleźć balans. Dzięki Jej pomocy potrafiłam się uporać ze wszystkimi „stworami”, które zagnieździły mi się w głowie. Rozmowa, która początkowo była trudna, zaczęła przynosić ulgę. Zaczęła we mnie powoli kiełkować siła do walki, siła do wzięcia się w garść.

 

Jak przebiegało leczenie?

Teraz jak już mam to wszystko za sobą to wydaje mi się, że ten niemalże rok leczenia zleciał bardzo szybko. Przecież niedawno „obchodziłam” rocznicę usłyszenia diagnozy, a to już jest za Nami.
Leczenie do najłatwiejszych nie należało. Pierwsze dni po „kropelkach życia” (chemioterapii) były trudne. Miałam bardzo mało sił, czasem w ogóle ich nie było. Jednak Nasi najbliżsi mieli „dyżury” przy mnie. Brali wolne dni w pracy i pierwsze dni po podaniu „kropelek” byli ze mną od rana, aż do powrotu mojego Męża z pracy. Z każdym wlewem siły wracały wolniej i już na końcówce, tak naprawdę, kiedy było już lepiej okazywało się, że już kolejny wlew przede mną. Ja panicznie do tej pory boję się pobierania krwi, nigdy wtedy nie patrzę. Bardzo zaciskam wtedy zęby, co doprowadziło do ich „starcia”. Skutki uboczne też dawały o sobie znać. Leczenie nie było niczym przyjemny, jednak najważniejsze, że pomogło. Radioterapia też szybko zleciała, chociaż przy niej towarzyszył mi niesamowity ból w przełyku.

 

Przed chorobą miałaś gęste długi włosy. Jak reagowałaś na wypadanie włosów po chemioterapii?

Włosy wypadły mi chyba po 2 wlewie. Płakałam i krzyczałam na całe osiedle. Nagle dotknęłam głowy i włosy zostały mi na ręce. Cała woda w wannie była we włosach, a ja płakałam i nie dałam rady z niej wyjść. Mój Mąż siłą mnie z niej wyciągną. Bardzo płakałam. Poszliśmy wtedy kupić chustę na głowę, i tak tam płakałam, że jak przyszłam po kolejną to Pani mnie pamiętała –musiałam naprawdę być wtedy w kiepskim stanie, że zapadłam jej w pamięci. Początkowe noce przesiedziałam, bo bałam się, że reszta włosów zostanie mi na poduszce. Było mi niesamowicie ciężko. Kiedy zdecydowałam, że zetnę włosy na łyso, mój fryzjer zamknął salon, żebym czuła się bezpiecznie i nie ściął mi ich na „zero”. Za dobrze mnie znał, wiedział, że to jeszcze nie ten czas. Jestem Mu za to wdzięczna. Ściął mnie na „chłopca”. I tak stopniowo oswajałam się z myślą, że będę łysa. Kiedy w końcu zobaczyłam małe czarne kropki na głowie, które zwiastowały nowe włosy w końcu je ścięłam ?

 

Czy to są w ogóle intymne chwile? Zdjęcia w trakcie zabiegów? Czy nie? Czy właśnie nie ma się czego wstydzić?

Nikt po podaniu „kropelek życia” nie tryska energią. Organizm dostaje wtedy bardzo kolokwialnie mówiąc wielkiego „kopa”. Dla mnie to była wtedy moja rzeczywistość, nie intymność. Z mojego punktu widzenia, takie zdjęcia uświadomiły wielu osobom jak wygląda leczenie, nauczyły pokory i zrozumienia drugiego człowieka.

 

Jak się zmieniła Wasza relacja przed a po/w trakcie walki z nowotworem? Co się u Was zmieniło?

Przewartościowaliśmy Nasze życie, dużo się zmieniło. Dzisiaj jesteśmy „bogatsi” o wszystkie doświadczenia, o nowe relacje.

 

Czy maż przechodził jakieś kryzysy związane z chorobą? Dawał Ci odczuć, że jemu też jest ciężko?

Najszczerzej jak tylko potrafię – nie było takich momentów. Po raz kolejny powiem, że nie mam pojęcia jak On to wszystko ogarnął.

 

Jaką rolę odegrał w leczeniu Twój mąż?

Mój Mąż był i jest wszystkim, co mam. Podczas leczenia był moim Mężem, przyjaciółką, czasem nawet rodzicem. Był i nadal jest wsparciem, opoką, bezpieczną przystanią. To On potrafił wszystkie burze, które się we mnie rozgrywały uspokoić. Gdy płakałam w nocy po pierwszych kropelkach życia (chemiach) siedział ze mną, przytulał, głaskał, uspokajał. Karmił, mył, pracował i gotował. Nagle cały dom i ja byliśmy na Jego głowie, a On ani razu nie powiedział, że ma dość. Ani razu nie nakrzyczał, że znowu jest bałagan. Ani razu nie powiedział, że nie ma sił. Był zawsze i kochał. Kiedy ja nie mogłam na siebie patrzeć, On mówił, że kocha mnie najbardziej na świecie i dla Niego jestem najpiękniejsza.

 

W chwilach Twojego kryzysu – jak on się zachowywał?

Był i uspokajał. To On nauczył mnie, chociaż starać się nie wybiegać myślami do przodu, nie myśleć o najgorszym. Takie męskie spojrzenie na życie. Pozwalał mi w mojej chorobie na chwile słabości i zwątpienia. Nigdy nie dał mi odczuć, że jestem ciężarem. Pozwalał mi się wypłakać, wykrzyczeć i mieć gorszy dzień. Pozwolił mi nie tłumić w sobie tych wszystkich rzeczy, które się we mnie działy.

 

Za co jesteś najbardziej wdzięczna mężowi?

Jakbym miała zacząć pisać, za co jestem Mu wdzięczna to zabrakłoby kartek na świecie <3 Jestem Mu przede wszystkim wdzięczna za to, że był i mnie kochał.

 

Czego nigdy mu nie zapomnisz?

Nie odpuścił na początku Naszego związku, gdy ja zaoferowałam Mu przyjaźń.

 

Założyłaś stronę na facebooku. Dlaczego? Po co?

Zaczęłam spisywać sobie na kartkach swoje myśli i to przynosiło ulgę. Gdy podzieliłam się tym z moim Mężem zaczął mnie nakręcać na założenie bloga. Na początku się wzbraniałam. Kiedy powiedziałam o tym mojej K, to bardzo mnie mobilizowała do spróbowania i tak się zaczęło. Początkowo było to miejsce, dla Naszych bliskich i Rodziny, żeby na bieżąco wiedzieli, co u mnie, a dodatkowo ja mogłam sobie jakoś swoje życie poukładać dzięki pisaniu. I tak powstała RAKieta.

 

Zrobiliście sesje na łódce – dlaczego? Czyj to był pomysł?

Pod jednym z postów RAKieto – Wspieraczka napisała o tym, że żałuje, że nie zrobiła sobie żadnej sesji na pamiątkę. Byłam wtedy w wielkim szoku, bo to było na początku funkcjonowania RAKiety. Nie mieściło mi się to w głowie, że ktoś chce mieć takie zdjęcia i wracać do tego. A teraz wiem, w jakim błędzie byłam. Przyjechał do Nas wtedy Nasz Fotograf ślubny – mega dobry człowiek i zrobił Nam zdjęcia. Po Naszym ślubie między Nami nawiązała się wartościowa relacja. Pół Polski przyjechał dla Nas. I teraz z uśmiechem oglądam te zdjęcia. Pokazują mi, jaka byłam silna. Przypominają o tym, co w życiu jest najważniejsze.

 

Wyobraź sobie, że jesteś w szpitalu i widzisz parę, w której ona ma nowotwór a on sobie z tym nie radzi, nie wie jak się zachować. Co byś mu napisała na takiej małej karteczce, jaką radę byś mu dała? Jednym lub 2 zdaniami?

Napisałabym, że to, co ich czeka to tylko jeden z etapów, które życie przed Nimi postawiło, żeby skupili się na tym, co pięknego zacznie się dziać. Wiem jak to brzmi, ale tak będzie. Żeby byli względem siebie szczerzy i kochali się, a wszystko uda się przetrwać.

 

Jak myślisz – gdyby nie mąż, jego troska, czułość, wsparcie – jak przebiegałoby leczenie?

Nie wiem czy potrafię sobie to wyobrazić. Zdaję sobie sprawę, że byłoby mi milion razy ciężej. Nie potrafię o tym myśleć.

 

Jak ważne jest wsparcie męża w takich chwilach?

Wsparcie Męża jest nieocenione.

 

Jak samemu pogodzić się z naszą chorobą?

Na pewno skorzystać z pomocy psychologa, skorzystać z pomocnej dłoni. Wyrzucić gdzieś daleko stereotypy. Pozwolić sobie na gorsze dni, na płacz i krzyk. I uświadomić sobie, że jest się wartościowym człowiekiem.

 

Co wyniosłaś z tej drogi?

Bagaż pięknych i cennych doświadczeń… .

Niesamowita osoba, prawda?
Muszę Wam powiedzieć, że w czasie tej rozmowy parokrotnie miałam łzy w oczach i gule w gardle.

Miłość jest niesamowita! To niesamowite, i chyba nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, jak miłość, wspólnie splecione dłonie potrafią wiele zdziałać! Ile miłość potrafi dodać sił! I jak bardzo odmienić nasze życie. A niejednokrotnie – ocalić nasze życie.

2 komentarze

  1. kashienka Odkrywając Amerykę

    Popłakałam się czytając ten wywiad. Tak samo jak oglądając inny wywiad nagrany z Kasią gdzieś w internecie. To niesamowita osoba, a jej Mąż pokazuje, że taka miłość potrafi pokonać te wszystkie ciężkie chwile i dodać skrzydeł w walce z takim przeciwnikiem..

    Odpowiedz
    • MyNaSwoim.pl

      Ja też czytając po prostu gula w gardle! Starałam się nie płakać.
      Jak to się mówi o miłości – gdy prawdziwa to wygrywa! :) Och no przecież zawsze mówię, że miłość jest szalenie wzruszająca!

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *