Dlaczego nie lubię jeść w restauracjach

utworzone przez | lip 28, 2019 | żyć lepiej | 0 komentarzy

Któregoś razu, będąc jeszcze na studiach, pracowałam w biurowcu. Kiedy moja praca polegała na wklepywaniu danych i ich aktualizowaniu – moje koleżanki i koledzy pracowali w kawiarniach. Jak tylko nadarzyła się okazja zatrudnienia się w kawiarni – niewiele myśląc rzuciłam pracę w biurze na rzecz bycia kelnerką.
Wtedy, za czasów studiów, to było moim marzeniem – spróbować swoich sił jako kelnerka. Nie wiedzieć czemu, ale uważałam, że każda dziewczyna powinna raz w życiu być kelnerką! Może na taki pogląd wpływało to, że wszyscy moi znajomi dorabiali sobie w knajpach, tylko “ja jedna” nie? Nie wiem.
Ale wiem jedno – bycie kelnerką w Pijalni Czekolady zmieniło mój stosunek do żywienia się w restauracjach!
To był też ten moment, kiedy zrozumiałam, czym na sto procent chcę zajmować się w przyszłości – chcę dbać o bezpieczeństwo żywności. Chcę edukować w zakresie jakości i higieny.

Bo to co widziałam… – nie mieściło mi się w głowie.
I nie mieści się w niej do dziś… .

Dlaczego nie lubię jeść w restauracjach

Nigdy nie zapomnę tego dnia.
Była niedziela, upalne lato. W naszej pijalni czekolady ruch był cykliczny – wszyscy schodzili się tuż po pełnej godzinie, tak, jak kończyła się msza w pobliskim kościele. Kiedy nie było gości, kiedy lokal świecił pustkami a wszystkie stoliki zostały już przetarte i przygotowane na nowych klientów – wszystkie kelnerki zamykały się w kuchni. Tam zawsze było co robić – jak nie sprzątać, to przygotowywać czekolady na przyszłe tłumy. I to tam, zawsze, można było choć przez chwilę odprężyć się, porozmawiać, odreagować… .

W pijalni czekolady, jak w każdym gastronomicznym lokalu, pracowały same studentki. Część z nas studiowała technologię żywności, część ekonomię, a część marketing, zarządzanie. Wydawać by się mogło, że szkolenie jakie przechodziliśmy z zasad higieny w lokalu, bezpieczeństwa żywności, powinny nas czegoś nauczyć. Ale tak nie było.
My, które studiowałyśmy technologię żywności o bezpieczeństwie żywności wiedziałyśmy bardzo dużo. To czego nauczyłyśmy się na studiach tak bardzo wbiło nam się do głowy, że ciężko nam było łamać te zasady pracując w lokalu. W końcu większość z nas właśnie z tymi zasadami wiązała swoją przyszłość zawodową – i to nie pracując jako kelnerka.
Jednak te dziewczyny, które o bezpieczeństwie żywności wiedziały tyle, ile wymagał od nich test przeprowadzany przez kierownika na początku pracy aby dostać te 50 groszy podwyżki za każdą przepracowaną godzinę – w konsekwencji nie miały pojęcia po co są te zasady.
O ile wiadomym było, że temperatura przechowywania jest ważna, o ile każda rozumiała sens zasady “pierwsze weszło – pierwsze wyszło”, tak na tym świadomość bezpieczeństwa żywności wielu dziewczyn już się kończyła.

Nigdy nie zapomnę tego dnia.
Była niedziela, upalne lato. Jak zawsze, tuż przed pełną godziną, lokal świecił pustkami a wszystkie kelnerki zebrały się w kuchni na pogaduchy. Nigdy nie zapomnę jak jedna z kelnerek oparła się plecami o ścianę, wzięła metalową łyżeczkę i, jak gdyby nigdy nic, odsunęła szklane drzwiczki chłodziarki z lodami i zaczęła je tak po prostu jeść rozmawiając z nami. Łyżeczka po łyżeczce… .

Nie pamiętam już, czy z drugą technolożką zwróciłyśmy jej uwagę czy nie. Pamiętam natomiast moją konsternację, zdziwienie, osłupienie. W głowie mi się nie mieściło jak tak można? Przecież później będziemy te lody wydawać klientom – te poślinione lody. Czym to się różni od naplucia komuś do talerza?

 

Od tamtej pory zaczęłam przyglądać się kucharzom i kelnerom – co robią, jak pracują, jak wygląda kuchnia.
Biżuteria, rozpuszczone włosy, używanie telefonu komórkowego by po chwili przygotowywać dla kogoś posiłek… . Fartuch ochronny, w którym kucharze wychodzą na papierosa… – nie chcę tu jeść. Obrzydza mnie to.

Dla osoby postronnej, nie związanej z bezpieczeństwem żywności, takie rzeczy mogą wydawać się głupie, absurdalne, wyolbrzymione. Jednak dla mnie – te zasady to codziennie spędzone osiem godzin na etacie. To dbanie o to, aby pracownicy wiedzieli – jak ważny jest czepek na głowie i brak włosów w jedzeniu. By wiedzieli, że to co upadło na ziemię nie może pójść na sprzedaż – bo kto z nas chciałby jeść z podłogi…?

 

Nie mam zaufania do gastronomii.
Obserwując branżę gastronomiczną widzę, jak edukacja w zakresie zasad higieny kuleje.
Widzę, jak pracownicy drwią sobie z tego, czego wymaga kierownictwo.
I ja się im nie dziwię – jeśli pracownik nie wie “dlaczego” tak powinien postępować, to zasada jest dla niego głupia, niezrozumiała, bez sensu.
Nie dziwię się też pracownikom, którym nie w głowie przestrzeganie zasad, kiedy wymaga się od nich wydajności ponad siły.
I nie dziwię się też pracownikom, którzy są tylko studentami, których pensja jest groszowa, bo przecież ludzie zostawiają napiwki. A przynajmniej niską pensję tak to tłumaczy pracodawca.

To nie jest tak, że kiedy ktoś zaprasza mnie do restauracji lub kawiarni – to odmawiam, bo. Ale nie czerpię z takich wyjść takiej przyjemności, jak większość ludzi.

Kiedy wychodzimy z Dawidem zjeść coś na mieście, zawsze pierwsze co robię wchodząc do lokalu, to przyglądam się pracy kucharzy i kelnerów – trwa to minutę, może dwie. Przyglądam się co robią, jak się zachowują, jak nakładają produkty, gdzie odkładają narzędzia. Jeśli uznam, że ich zasady pracy są dla mnie akceptowalne – to tam jemy. Jeśli nie – szukamy dalej.

Ja wiem, że na tym punkcie mam małego bzika. Jak to śpiewały Fasolki – każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, dlatego często staram się też ugryźć w język i pamiętać, że przecież “nie umrę od tego”. Przecież jestem na wakacjach, mogę odpuścić, zrobić wyjątek, nie robić problemów – po prostu wyluzować.
Ale może jednak poszukajmy czegoś innego?

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *