Macie swój ulubiony kubek, z którego pijecie kawę lub herbatę? Ja mam swój ulubiony kubek do herbaty liściastej i hierarchię ulubionych filiżanek, z których piję kawę. Każdego ranka, kiedy sięgam do szafki kuchennej po filiżankę, czuję niemałą, tylko mi znaną radość – bo oto właśnie sięgam po moją filiżankę. Bo właśnie będę piła poranną, aromatyczną kawę z mojej ulubionej filiżanki. Będę patrzeć jak pianka z powierzchni kawy powolutku znika i jak na ściankach filiżanki pozostają brązowe ślady po kawie.
Czy to przywiązanie do rzeczy?
Nie.
To coś zupełnie innego…
Jak minimalizm wpływa na nasze samopoczucie
Pamietam jak w moim rodzinnym domu, mieliśmy całą masę kubeczków. Było ich tak dużo, że musieliśmy układać jeden na drugim, aby móc je wszystkie zamknąć w szafce. I jak się domyślacie – sięganie po taki kubek, często kończyło się mikrozawałem!
Dziesiątki kubków. Jeden kubek włożony w drugi, przekrzywiony, bo przecież ucho do kubka niżej nie wejdzie. Dwa rzędy kubków ściśle przylegających do siebie. I ja – próbująca jedną ręką wyjąć ten konkretny kubek, z którego dziś będzie mi się piło najsmaczniej, z drugą ręką w gotowości, przygotowaną do łapania kubka, który niefortunnie akurat zacznie wypadać z szafki.
I nieważne jak dużo kubków mieliśmy, jak bardzo różnorodnych, każdy z nas miał swój jeden ulubiony kubek z pierwszego rzędu. Ulubiony kubek z tych, które na co dzień używało się w domu.
Na co dzień – bo do tych dalej – po prostu nie było jak się dostać.
Tylko z tyłu głowy była myśl, że tych kubków jest bardzo dużo. Za każdym razem chowając kubki do szafki był kłopot – jak je poukładać, aby wszystkie się zmieściły i jak je powkładać, aby żaden nie wypadł i się nie rozbił – żaden z pierwszego rzędu, który na pewno był czyimś ulubionym.
O tym, jak minimalizm dobrze wpływa na nasze samopoczucie przekonałam się też wtedy, kiedy w końcu postanowiłam zrobić porządek w szafie z ubraniami.
Każdego dnia otwierając szafę widziałam stertę ładnie poskładanych ubrań, które ironicznie pieszczotliwie nazwałam czekadełkami. Ubrania, które ciągle na czekały: aż schudnę, aż będzie lepsza pogoda, aż będzie gorsza pogoda, aż je sprzedam, oddam – aż coś z nimi zrobię.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że czekadełka rozprzestrzeniły się po mojej szafie!
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że noszę ciągle te same ubrania.
I za każdym razem, kiedy tylko podchodziłam do mojej trzydrzwiowej szafy z ubraniami… – myślałam o tym, że tak naprawdę korzystam tylko z trzech półek. A cała reszta? Ech… tylko zabiera miejsce, mąci wzrok, powoduje rozdrażnienie i wywiera na mnie presję, aby w końcu czekadełka doczekały się uwagi.
Kiedy myślę o minimalizmie, przed oczami mam dwie definicje:
Jedna z nich mówi o tym, aby pozbywać się przedmiotów. Aby mieć jak najmniej! Aby mieć określoną liczbę przedmiotów i pozbywać się coraz większej ilości rzeczy. Ta definicja mówi o tym, że minimalizm to wyzwanie postawione samej sobie.
Druga, ta moja definicja minimalizmu mówi, że dla naszego samopoczucia dobrze jest otaczać się takimi przedmiotami, które nie stanowią dla nas kłopotu. Które lubimy, które kojarzą nam się z przyjemnymi wydarzeniami lub cudownymi ludźmi. Przedmiotami, które mają dla nas znaczenie i które żyją w naszym domu – choćby ich funkcją było dawanie nam radości.
W swoim domu mam kolekcję książek Craiga Russella. I choć tych książek już nie będę czytać, nie chcę się ich pozbywać. Tego pisarza darzę ogromną sympatią i czuję, że gdybym pozbyła się tych książek – mój dom stałby się pusty, choć nikt by tego nie zauważył.
Nad telewizorem w salonie mam też figurki z naszymi imionami – Asia & Dawid. I choć to tylko element dekoracji, kawałek drewna postawiony w szafce, nie chciałabym się ich pozbywać (w imię idei). Te przedmioty sprawiają, że nasz dom jest ciepły. Widzimy w nich nas. Razem.
W tym miesiącu mam zamiar uporządkować swoją przestrzeń. Zebrać w sobie dość sił i stawić czoła czekadełkom. Podjąć decyzję o pozbyciu się tych przedmiotów, które burzą mój spokój i komfort życia
Kiedyś (ponoć) Steve Jobs zapytany o to, dlaczego zawsze chodzi tak samo ubrany, odpowiedział: w ciągu dnia muszę podejmować tyle decyzji, że przynajmniej w kwestii ubioru nie chciał tego robić.
Dla mnie to jest właśnie sedno minimalizmu: posiadanie takiej ilości rzeczy, która sprawia, że nasze życie jest łatwiejsze. Wolne od zmartwień, kłopotów, głębokich wdechów i mikrozawałów.
To posiadanie takiej ilości rzeczy, która daje nam poczucie wolności i przestrzeni myśli.
Ach! Pięknie to odpisałaś, Asiu! Posiadanie takiej ilości rzeczy, które sprawią, że nasze życie jest wolniejsze…
Chyba znowu (część wizyt u specjalistów już odhaczona?) zmotywowałaś mnie do działania! Dziękuję!
Marta cudownie mi to słyszeć! :))
Ps. Mam nadzieję, że wyniki wyszły dobre! <3
Ja ostatnio oczyszczałem piwnicę z tzw. przydasi (że może kiedyś się przyda), miałem skrzynie wiadra inne pojemniki, które skompletowałem przez lata. W praktyce wyglądało to tak, że znalezienie czegokolwiek zajmowało tyle czasu, że zazwyczaj rezygnowałem i kupowałem potrzebny element. Wymyśliłem sobie zasadę, że jeżeli z czegoś nie korzystałem przez rok, to już na pewno nie będę z tego korzystał i należ się tego pozbyć, oczywiści nie dotyczy to wszystkiego np. pamiątek. Po tych ,może trochę drastycznych, porządkach wszystko stało się prostsze ?